Ważne

Teksty zawarte na tym blogu (poza "Za serce chwyciły") są mojego autorstwa i jako takie okryte prawami autorskimi. Jakiekolwiek ich wykorzystywanie lub przetwarzanie bez zgody autora jest zabronione. Wszystkie obrazki zamieszczone na tym blogu wyszukuję w internecie. Nie jestem ich autorką, dokonuję jedynie pewnych modyfikacji w domowym zaciszu.

Postanowiłam zdjąć ze Zwierzeń "kłódkę" dla nieletnich, a posty z treściami przeznaczonymi dla osób pełnoletnich opatrzyłam oznaczeniem "+18". Tak więc ostrzegam, jeśli przy tytule posta zobaczysz "osiemnastkę", wchodzisz na własne ryzyko...

sobota, 11 stycznia 2014

Anioł na ramieniu


     Było dobrze po północy, gdy Beata zatrzymała samochód przed zamkniętą, żelazną bramą. Była zmęczona podróżą, lecz jednocześnie zadowolona perspektywą spędzenia dziesięciu dni z dala od zgiełku wielkiego miasta. Myślała w tej chwili tylko o jednym, jak najszybciej zapakować się do widniejącego w mroku domku i paść w objęcia Morfeusza. Niecałe pół godziny później tak też się stało.

     Rankiem, po przebudzeniu przywitał ją radosny trel skowronków. Urzekająca nuta, która sprawiła, że uśmiech samoistnie pojawił się na jej twarzy. Tak, pomyślała. Tego mi było trzeba. Przeciągnęła się leniwie, po czym usiadła i rozejrzała po pomieszczeniu. Spała na poddaszu, tak niewielkim, iż poza rozłożonymi na podłodze piankowymi materacami nie było tu miejsca na nic więcej.

     Zeszła na dół i dopiero teraz przyjrzała się lokum, jakiego użyczyła jej przyjaciółka. Domek był nieduży, w całości wykonany z drewna. Z zewnątrz widniały grubo ciosane deski, a od środka ściany pokrywała jasna boazeria. Parter stanowiły średniej wielkości pokój dzienny z aneksem kuchennym i maleńka łazienka. Pośrodku pomieszczenia stał okrągły, plastikowy stół, a na nim torba podróżna, którą zostawiła w nocy. Zdjęła ją i postawiła obok cepeliowskiej szafy, wciśniętej we wnękę pod schodami, prowadzącymi do jej tymczasowej sypialni. W rogu znajdował się kącik jadalny i używana wersalka, którą Beata pamiętała jeszcze ze starego mieszkania Kingi. Obok niej cztery plastikowe krzesła ustawione jedno na drugim. Poprzez czterodzielne okna wpadły promienie słoneczne, które złocistą smugą kładły się na podłodze pokrytej brązowym linoleum.

     Praktyczne i niedrogie, pomyślała.

     Otworzyła wejściowe drzwi, wpuszczając tym samym do pokoju rozgrzane, letnie powietrze. Wyszła na niewielką, zadaszoną werandę i rozejrzała się po okolicy. Przestrzeń dookoła była podzielona siatką na równej wielkości działki, na których wzrastały domki, mniej lub bardziej podobne do tego, który ona zajmowała. Były tam także kremowe i seledynowe blaszaki, zwane przez znawców przyczepami holenderskimi. I ani żywej duszy. Spojrzała na zegarek, który zapomniała zdjąć wieczorem. Dochodziła dziesiąta. Nic dziwnego, wszyscy wypoczywali na plaży.

     Oparła się o balustradę i wciągnęła w płuca powietrze nasycone zapachem morza, którego - co prawda - nie widziała, ale słyszała jego szum zza oddalonej o jakieś pięćset metrów ściany drzew.

- Cudownie – powiedziała, uśmiechając się do siebie. Wiedziała, że tutaj będzie mogła pracować.

     Weszła do środka i wyniosła  na werandę plastikowe krzesła i stolik. Teraz mogła się swobodnie poruszać po domku, bez obawy, że o coś zawadzi nogą. Odkręciła gaz z butli, stojącej obok dwupalnikowej kuchenki turystycznej i wstawiła wodę na kawę. Zmielone nasiona i kubek, po niedługich poszukiwaniach, znalazła w jednej z wiszących szafek. Przebrała się w bawełniane szorty i koszulkę, a po dziesięciu minutach, siedząc wygodnie i rozkoszując się, otaczającym ją spokojem, powoli smakowała aromatyczny napój.

     Po śniadaniu, który stanowił kabanos, zakupiony poprzedniego wieczoru na stacji benzynowej, udała się na rozpoznanie terenu. Zanotowała w pamięci, żeby po powrocie pojechać na jakieś zakupy. Wolnym krokiem wyszła z obszaru zamieszkanego przez letników i ruszyła w stronę plaży. Mijała pola, pokryte różnymi odcieniami zieleni, od dojrzewającego powoli jęczmienia po kołyszące się na wietrze, ciemnozielone łodygi kukurydzy. Każdy krok wzbijał kurz nad utwardzoną, ziemistą drogą.

     Gdy minęła linię drzew i piaszczysty wał ochronny, znalazła się na niezbyt szerokiej, poprzerastanej na skraju pojedynczymi wysokimi trawami, plaży. Zdjęła klapki i zanurzyła stopy w nagrzanym piasku. Przeszła parę metrów, a gdy usiadła, wystawiła twarz do słońca, wchłaniając jak najwięcej jego pozytywnej energii.

     Rozpościerał się przed nią piękny widok. Czysty nieboskłon naznaczony był jedynie małymi białymi obłokami, przy których bieli jego błękit zdawał się być jeszcze intensywniejszy. Spokojna toń morza mieniła się srebrem i granatem, a łagodne fale jakby od niechcenia wpływały w ląd. Plaża nie była przeludniona, ale nie była też pusta. Zupełne przeciwieństwo tej potwornie zatłoczonej, w Sarbinowie, gdzie jeździła z Maćkiem co roku. Ostatni raz byli tam trzy lata temu, ale nie przypuszczała, aby od tamtego czasu cokolwiek się zmieniło.

     W tym roku, jak i przez ostatnie trzy, Maciek pojechał na obóz żeglarski na Mazury. Jej mały chłopiec był już niemal dorosły. Szesnaście lat. Zastanawiała się kiedy ten czas zleciał. Dla niej było to jak mrugnięcie okiem. Pamiętała, jakby to było wczoraj, jak tuliła do piersi nowonarodzone niemowlę. A dzisiaj… Cóż, taka jest kolej rzeczy. Dzieci dorastają – a rodzice – wraz z nimi. Nie czują upływającego czasu, dopiero po wzrastających latoroślach, zauważają, że kolejne lata, zimy i jesienie mają już za sobą.

     To dla Maćka zaczęła pisać. Najpierw były to opowieści na dobranoc, które dojrzewały wraz z wiekiem syna. Potem postanowiła je spisać, aby wspomnień o nich nie wymazał czas, a poza tym chciała mu je podarować w prezencie, gdy narodzi się jej pierwszy wnuczek.

     Kilka lat temu Kinga namówiła ją, aby rozesłała maszynopisy do kilku wydawców. Po długich perswazjach doszła do wniosku, że nic w ten sposób nie traci, a być może uda jej się podreperować rodzinny budżet. Jakież było jej zdumienie, gdy po ponad pół roku otrzymała odpowiedź  od jednego z wydawnictw, że są zainteresowani publikacją jej opowieści. Teraz miała ich na koncie kilkanaście, dwanaście niewielkich książeczek, które zajmowały wąską przestrzeń na półce nad jej biurkiem. Na myśl o przyjaciółce przypomniała sobie, że powinna do niej zadzwonić i podziękować, za użyczenie lokum.

     Z zamyślenia wyrwał ją wibrujący w kieszeni telefon. Spojrzała na wyświetlacz. Kinga.

- Chyba czytasz w moich myślach – powiedziała do słuchawki, jednocześnie odbierając połączenie.

- Hihi… czyli nic się nie zmieniło – zaśmiała się przyjaciółka. – Opowiadaj. Zadomowiłaś się już?

- Powiedzmy. Wstałam godzinę temu i teraz siedzę na plaży.

- Tak, podenerwuj mnie jeszcze – jęknęła. – Jak ja wytrzymam te trzy tygodnie do urlopu?

- Zleci, zobaczysz – pocieszała ją Beata.

- Nie, jak będę myślała o tym, że się lenisz na mojej plaży. – Pociągnęła teatralnie nosem. – Raju, Beata, jak ja ci zazdroszczę.

- Wiem. – Nie udało jej się powstrzymać parsknięcia.

- Podła jesteś, wiesz?

- Tak, to też. – Teraz śmiała się już otwarcie.

     Po sekundzie Kinga do niej dołączyła.

- A tak na poważnie – pierwsza uspokoiła się Beata, - to strasznie ci dziękuję. Tu jest cudownie.

- Nie ma za co. I tak domek stał pusty, a tym sposobem przewietrzysz go trochę dla mnie.

- Wszystko, powiedz tylko słowo. – Zamyśliła się na chwilę. – Wiesz, bramie przydałoby się malowanie.

- Ani mi się waż – ofuknęła ją Kinga. – Masz tam wypoczywać, a poza tym – zaśmiała się chytrze – Krzysiek musi mieć coś do roboty na urlopie, bo zwariuje z bezczynności.

- Życie pracoholika.

- Żebyś wiedziała… A ty masz odpoczywać. Wolna od obowiązków masz za zadanie pogrążyć się w błogim nic nierobieniu. Zrozumiano?

- Tak jest, proszę pani – Beata zgodziła się potulnie.

     Zaśmiały się obie ponownie.

- Muszę kończyć, kochanie. – Po jakimś czasie Kinga westchnęła. -  Szefowa mnie wzywa. Jak byś czegoś potrzebowała, to dzwoń. W razie jakiejś awarii, notes z numerami jest w dolnej szufladzie, w kuchni.

- Dobrze. Dam sobie radę, nie martw się.

- Oki. No to buziaki i do usłyszenia. – Kinga cmoknęła w słuchawkę.

- Buziaki. – Cały czas się uśmiechając, Beata wyłączyła telefon.

     Chciała jeszcze posiedzieć na plaży, popatrzeć na dzieci pluskające się w wodzie, budujące jakieś niezidentyfikowane budowle. Jednak burczenie w brzuchu uzmysłowiło jej, że ma w domku pustą lodówkę. Niechętnie wstała i wróciła tą samą drogą.


***



- Chodźmy się pobawić – zaproponował cichy głosik.

- W co? – spytała zaciekawiona dziewczynka.

- A w co byś chciała najbardziej?

- Chciałabym tańczyć z motylami – Ania westchnęła i z zachwytem spojrzała na różnobarwne plamki, unoszące się nad łąką po drugiej stronie siatki.

- One zgadzają się, abyś do nich dołączyła.

- Tak ci powiedziały? – Dziewczynka nie posiadała się z radości.

- Tak. Może opowiedzą nam jakąś historię. Co ty na to?

- Oh, tak, tak. – Ania uwielbiała motyle opowieści. Każdego dnia historia była inna, tak samo jak codziennie inne motyle unosiły się nad polnymi kwiatami.



***


     Beata z zaciekawieniem przyglądała się małej, jasnowłosej dziewczynce. Biegała i skakała na zielonej łące, ukwieconej drobnym rumiankiem, słonecznymi jaskrami i mieniącymi się karminem makami. Wokół niej wirowały kolorowe motyle. Cała plejada barw, bieli, żółci, brązu i czerwieni unosiła się, to znów opadała, jakby kierowana płynnym ruchem drobnych ramion dziecka.

     Chyba mnie ponosi wyobraźnia, pomyślała. Ze stojącego, na stoliku obok, odtwarzacza mp3 rozbrzmiewała muzyka ATB. Orbit, to z pewnością te spokojne dźwięki przywołały na myśl takie, a nie inne skojarzenie.

- Aniu, obiad! – Rozległo się wołanie kobiety wychodzącej z brązowo-beżowej przyczepy.

     Pochłonięta zabawą dziewczynka nie zareagowała. Prawdopodobnie nawet niczego nie usłyszała, pomyślała Beata. Nadal wykonywała podskoki i obroty, przymykając w rozmarzeniu powieki.

     Mama zawołała ją po raz drugi, i kolejny. Z takim samym efektem. W końcu westchnęła zrezygnowana i postanowiła pójść po córkę. Gdy otwierała furtkę, natrafiła na spojrzenie Beaty. Uśmiechnęła się nieśmiało, jakby zawstydzona. Ale czym? Dzieci już tak mają, że jak się bawią, to zapominają o bożym świecie. Nie jest ani pierwszą, ani ostatnią matką, która tego doświadczyła.

- Dzień dobry – powiedziała Beata, uśmiechając się przyjaźnie.

- Dzień dobry – odpowiedziała kobieta i poszła do córki.

     Gdy ją prowadziła z powrotem, unikała wzroku sąsiadki. Ania szła z opuszczoną głową. Nagle dziewczynka spojrzała na Beatę i posłała jej najpiękniejszy uśmiech, jaki ta kiedykolwiek widziała. Mimo iż była zaskoczona, odwzajemniła go. Lecz widząc skrępowanie kobiety, zwróciła wzrok na laptop, który trzymała na kolanach. Nie chciała jej zdenerwować, ani wprawić w zakłopotanie, więc wróciła do pracy. Była w połowie opowieści o chłopcu, który na jedną noc mógł zmienić się w smoka, aby uratować swoich najbliższych. Miała właśnie opisywać jego przemianę, ale nie mogła się skupić. Zamiast błoniastych skrzydeł, łusek i szponów miała przed oczami kwiecistą łąkę z roztańczoną, zwiewną rusałką.




***



     Nazajutrz, gdy Beata robiła zakupy w miejscowym sklepiku, do lokalu weszła Ania, a tuż za nią jej mama. Gdy kobieta zobaczyła sąsiadkę, zawahała się na chwilę w progu, po czym weszła do środka. Skinęła na powitanie głową, a Beata odwzajemniła gest.

- Pogoda nam dopisuje, prawda? – Pomyślała, że głupszego tematu już nie mogła wymyślić, ale tylko to jej na szybko przyszło do głowy.

- Tak – odpowiedziała cicho. – Nie za zimno, nie za gorąco.

- Beata Patuszczyk – wyciągnęła rękę.

- Mariola Nowacka – kobieta uścisnęła ją i uśmiechnęła niemal swobodnie.

- A to jest…? – Beata pochyliła się ku dziewczynce.

     Ta nic nie odpowiedziała. Patrzyła tylko na nią błękitnymi oczami, z takim wyrazem twarzy jakby nad czymś głęboko dumała.

- Ania – odpowiedziała za córkę Mariola.

- Ładne imię – Beata wyprostowała się. – Nie przepada za nieznajomymi? – spytała.

     Kobieta nic nie odpowiedziała, posmutniała tylko i pokręciła przecząco głową. Zbita z tropu Beata nic więcej nie dodała.

     Po skończonych zakupach, wyszła ze sklepu. Trochę niezręcznie by było, gdyby przez całą drogę na działki udawały, że się nie widzą, więc poczekała na nie przed sklepem, żeby mogły wrócić w trójkę.

      Nie miały do pokonania długiego dystansu, niecały kilometr. Taki spacer można było odbyć dla przyjemności. Tym bardziej, że zachęcała do tego piękna okolica i wręcz idealna pogoda. Słońce jasno świeciło, lekki wiaterek chłodził rozgrzane powietrze. W mijanych zaroślach grały świerszcze.

     Kobiety szły obok siebie wolnym krokiem, a Ania kilka metrów przed nimi. Zamyślona podążała przed siebie. Nie odwróciła się ani razu, zupełnie, jakby jej nie interesowało, czy mama za nią idzie.

- Śliczna dziewczynka – znowu jako pierwsza odezwała się Beata. – Jest chyba bardzo nieśmiała?

     Idąca obok niej kobieta westchnęła i znowu spuściła wzrok, lecz Beata zdążył zauważyć, że smutek zasnuł jej oczy.

- Przepraszam, jeśli powiedziałam coś nie tak – dodała cicho.

- Nie. – pokręciła głową. – Nic się nie stało, nie masz za co przepraszać.

     Zamilkła na chwilę i przepełnionymi bólem oczami spojrzała na córkę.

- Ania… - zawahała się. – Ania jest dzieckiem autystycznym.

     Beata nie wiedziała co powiedzieć. Coś tam słyszała o autyzmie. Niewiele, ale zawsze jej się wydawało, że takie dzieci nie mają kontaktu z rzeczywistością, są jakby „zawieszone”. Ania faktycznie wydawała się mieć swój własny świat, ale wśród dzieci, zdrowych dzieci to też się spotyka, zwłaszcza u tych z wybujałą wyobraźnią. Wymyślone przygody, nieistniejący przyjaciele… Patrząc na dziewczynkę przed sobą, nie mogła w to uwierzyć. Wciąż miała przed oczami ten słodki uśmiech, jaki przesłała jej poprzedniego dnia.

- To nietypowa forma autyzmu – kontynuowała mama Ani. – Na początku lekarze nawet nie byli pewni diagnozy. Nie wszystkie testy przeszła jednomyślnie. Ale nie było innego wytłumaczenia jej zachowania, a raczej braku zainteresowania tym, co się dzieje dookoła.

     Może nic ciekawego w nim nie znalazła, pomyślała Beata. Być może jej wewnętrzny świat jest bardziej fascynujący. Jednak nie powiedziała tego na głos. Zamiast tego, spytała:

- Ile ma lat?

- Pięć. – Mariola ciężko westchnęła. – W przyszłym roku powinna iść do szkoły.

- Chodzi do przedszkola?

- Tak, do integracyjnego. Ale nie chce uczestniczyć w żadnych zajęciach, ani zabawach. – W oczach kobiety pojawiły się łzy. – Czasami siedzi bez ruchu od jednego posiłku do drugiego.

     Beata ścisnęła jej drżącą dłoń, aby dodać otuchy. Mariola zacisnęła powieki, chcąc  powstrzymać natarczywe łzy.

- Ile bym dała, żeby choć raz, jak jesteśmy w sklepie, ciągnęła mnie za rękaw, domagając się kupienia słodyczy – powiedziała jakby do siebie.

     Jakie życie jest przewrotne, pomyślała Beata. To, co bywa zmorą dla innych rodziców, dla tej matki jest niespełnionym marzeniem.

     Dalszą drogę przebyły w milczeniu. Beata rozmyślała o kolejach losu. Szła zapatrzona w dziewczynkę, która zdawała się przebywać w swoim świecie, gdzie nikt poza nią nie ma wstępu.

     Gdy dotarły do działek, pierwsza odezwała się Mariola.

- Po południu robimy grilla. Może się przyłączysz?

- Nie wiem…

- Przyjdź, przyjeżdża do nas na kilka dni brat męża. Będzie miło.

- Będziecie mieli gości? Nie chciałabym przeszkadzać. – Tak naprawdę, to miała opory z innego powodu. Była zmęczona poglądem otoczenia, że szuka mężczyzny.

- Ależ skąd – zapewniła. – Uratujesz mnie, inaczej będę skazana na rozmowy o łowieniu ryb i piłce nożnej.

- Skoro tak stawiasz sprawę, to chętnie cię wesprę – powiedziała, a jednocześnie pomyślała, że chyba robi się przewrażliwiona.

- Dzięki. O siedemnastej, może być? – Na twarzy Marioli malowała się ulga.

- Może być. Mam coś przynieść?! – Beata zawołała za oddalającą się kobietą.

- Tylko dobry humor i ewentualnie alkohol dla siebie, jeśli pijesz coś konkretnego.

- Mariola! – zawołał siedzący przed przyczepą mężczyzna, kiwając na żonę ręką, w której trzymał puszkę piwa.

- Idę! – odkrzyknęła, po czym zwróciła się do Beaty. – To do piątej.

- Do piątej – odpowiedziała i wyjęła z kieszeni klucz do furtki.



***



- No, podejdź do niej.

- Dlaczego? Nie rozumiem. – Dziewczynka była pełna wątpliwości.

- Zaufaj mi – powiedział Anioł.

- Ale miałam nikomu nie mówić.

- Ona jest inna.

- Dlaczego?

- Część niej pozostała dzieckiem.

- Nie wygląda na dziecko. – Ania podejrzliwie przyglądała się kobiecie piszącej na laptopie.

- Ona tylko udaje dorosłą – przekonywał Anioł.

- No, bardzo dorosłą. – Dziewczynka zamyśliła się.

- Jesteś pewny, że mogę? – spytała po chwili.

- Tak.



***



     Beata zastanawiała się nad tym, czy lepiej będzie uśmiercić czarny charakter, czy może lepiej odmienić jego mroczne serce. Wtem usłyszała cichy głosik za swoimi plecami.

- Co piszesz?

     Zdziwiona, odwróciła się i zobaczyła uśmiechniętą buzię Ani. Na początku nie wiedziała jak zareagować. Nie spodziewała się, że dziewczynka do niej podejdzie, a tym bardziej, że się odezwie. Poza uśmiechem tamtego dnia, zdawała się jej w ogóle nie zauważać.

     Godzinę temu Mariola poprosiła Beatę o opiekę nad córką. Okazało się, że na grillu będą jeszcze jacyś nieoczekiwani goście i musiała, razem z mężem, pojechać po dodatkowe zakupy. Nie chcąc ciągnąć ze sobą dziewczynki, zapytała sąsiadkę, czy mogłaby w tym czasie zająć się dzieckiem.

     Godzinę temu. Przez ten  czas Ania siedziała na schodach werandy i nawet raz nie zerknęła w stronę kobiety. A teraz - ni z tego, ni z owego – podchodzi do niej, zagaduje.

- Historię o jednym, bardzo dzielnym chłopcu – odpowiedziała po chwili.

- Piszesz bajki dla dzieci. – Było to bardziej stwierdzenie faktu niż pytanie.

- Można tak powiedzieć. A ty skąd o tym wiesz? – spytała. Była coraz bardziej zaskoczona śmiałością dziewczynki.

- Anioł mi powiedział – ta odparła bez zająknięcia, jakby to była najbardziej logiczna odpowiedź na świecie.

- Anioł? – Beata nie kryła zdziwienia.

- Tak.

- Masz swojego Anioła? – Kobieta sama nie wiedziała czym była bardziej zdziwiona. Faktem, iż dziewczynka twierdzi, że widzi anioły, czy tym, że tak bezpośrednio z nią rozmawia.

- Każdy ma. – Ania zaśmiała się, rozbawiona tym, że jej rozmówczyni o tym nie wie.

- Każdy?

- Tak, ty też.

     Ufność dziecka działała na Beatę rozbrajająco. Odstawiła laptopa na stół i posadziła sobie  dziewczynkę na kolanach. Ania nie wyraziła żadnego sprzeciwu, pozwoliła się podnieść, jakby ta – w sumie – obca kobieta robiła to codziennie.

- Chciałabym go zobaczyć – westchnęła Beata.

- Może jesteś za wolna.

- Jak to?

- Każdy ma swojego Anioła – tłumaczyła dziewczynka. – Tuż za własnym ramieniem. Jeśli odwrócisz się wystarczająco szybko, to zdążysz go zobaczyć, zanim się schowa.

- Ty zdążyłaś?

- Tak. – Zaśmiała się. – Podobno, jak byłam mała, to byłam bardzo szybka.

     Beata również się roześmiała. Te słowa, wychodzące z ust pięcioletniego dziecka, rozbroiły ją doszczętnie.

- To rzeczywiście musiałaś być bardzo szybka – zgodziła się.

- Tak powiedział mój Anioł – powiedziała Ania, z powagą kiwając głową.

- A powiesz mi jak on wygląda? – zapytała Beata, wiedziona ciekawością.

     Dziewczynka zdziwiła się, słysząc to pytanie.

- Jak to, jak? Wygląda jak Anioł.

     Stwierdzenie to zdawało się być tak oczywistym, że Beata postanowiła nie pytać o szczegóły. Pomyślała jednak, że to dziwne. Dzieci z reguły, jak wymyślają sobie przyjaciół, tworzą ich dokładny wizerunek, od ubrania, po kolor wstążki we włosach. A tutaj nie padło nawet słowo na temat skrzydeł, czy białej sukni. Nic.

- Mówiłaś o tym jeszcze komuś? – zapytała.

- Nie, to tajemnica.

- To dlaczego akurat mnie ją zdradziłaś?

- Anioł powiedział, że tobie mogę, że ty zrozumiesz.

     Nie wiedziała, co na to odpowiedzieć. Za to Ania rozgadała się, jakby chciała nadrobić te wszystkie dni, ile liczyło jej dziecięce życie. Opowiadała o wszystkim, co było dla niej ważne. Czyli głównie o Aniele. O rozmowach, jakie z nim prowadzi, o wspólnych zabawach, czy o wspólnym milczeniu, które odgania dziecięce strachy i koi.

     Trwało to do powrotu jej rodziców. Wtedy Ania zeszła z kolan Beaty i ponownie zamknęła się w sobie.



***



     Dzień chylił się ku końcowi. Słońce, przybierając pomarańczowo-różowy kolor, powoli opuszczało się ku linii horyzontu. Beata siedziała na plaży i przyglądała się całej ferii barw malującej powoli ciemniejące niebo.

     Być może nie okazała dobrych manier, nagle wymawiając się ze spotkania, lecz w tej chwili nie martwiła się tym, co sobie o niej pomyślą inni. Teraz zastanawiała się nad jednym. W myślach przetrawiała zdarzenie, które sprawiło, że straciła ochotę na towarzystwo, podziękowała gospodarzom za zaproszenie i pożegnała z biesiadnikami.

     Cały czas miała tę scenę przed oczami. Było około dziewiętnastej. Wszyscy obecni mieli dobre humory i świetnie się czuli w swoim towarzystwie. Radosny nastrój udzielił się także Beacie. Poza zapowiedzianym szwagrem Marioli, byli też dwaj znajomi Jurka, jej męża, wraz z żonami. Panowie, zgodnie z przewidywaniami gospodyni, zażarcie dyskutowali o wędkowaniu, na które wybierali się nazajutrz. Na co ich partnerki wywracały oczami, twierdząc, że – jak zwykle – wrócą około południa bez ryb, z plecakami lżejszymi o piwa, które w ramach prowiantu zamierzali zabrać ze sobą. Beata śmiała się wraz z nimi. Wszyscy zdawali się być naprawdę mili i sympatyczni.

     W pewnym momencie, gdy gospodarz poczęstował gości kolejnymi piwami i właśnie otwierał swoje, podeszła do niego córka i powiedziała:

- Tatusiu…

     Mężczyzna zamarł z zawleczką od puszki w ręku. Wszyscy zwrócili oczy na dziewczynkę, a Jurek przełkną i zapytał:

- Tak, Aniu?

- Nie otwieraj tego, to zabija.

     Zapanowała kompletna cisza. Nie było słychać najpłytszego oddechu, nawet lekki, wiejący do tej pory wiatr ucichł. Wtem ojciec zagarnął dziecko w ramiona i ze ściśniętym gardłem wyszeptał:

- Dziecinko… - Ponad ramieniem córki spojrzał na żonę, której po twarzy spływały łzy.

     Po chwili wypuścił małą z objęć i zawołał, pociągając nosem:

- Kochani, mamy co oblewać! – Uniósł do góry rękę z piwem i wzniósł toast. – Za moją Anulkę!

      Wtedy impreza rozkręciła się na całego. Alkoholu nikt sobie nie żałował. Puszek i butelek ubywało w ekspresowym tempie. Brat Jurka, ośmielony procentami, zaczął się przystawiać do Beaty. I to zaważyło na decyzji, żeby opuścić rozweseloną gromadkę.



     Teraz, zanurzając stopy w jeszcze ciepłym od słońca piasku, zastanawiała się, czy nie było to tylko wymówką. Tak naprawdę nastrój ją opuścił zaraz po tym, jak Ania odezwała się do ojca. Nie mogła zrozumieć, dlaczego to zdarzenie tylko dla niej miało takie znaczenie. Dlaczego pozostali odebrali to jedynie jako powód do świętowania? Czemu nie pomyśleli, że skoro odezwała się tymi słowami, to musiały być one bardzo ważne? Może podpowiedziane przez Anioła? Ale tylko ona wiedziała o niewidzialnym przyjacielu dziewczynki, a tym samym, jako jedyna, zdawała sobie sprawę z tego, jak istotne to było dla dziecka.

     Westchnęła ciężko. Pogrążona w myślach nie zauważyła, kiedy słoneczny blask zgasł pod powierzchnią spokojnie falującego morza. Rozejrzała się dookoła. Amatorzy zachodów słońca opuścili już plażę. Była sama. Wiedziała, że jeśli nie chce wracać w całkowitych ciemnościach, musi się zbierać z powrotem. Wstała i zeszła z piasku.

     Gdy wolnym krokiem zbliżała się do działek, zauważyła migające kolorowe światła na wysokości jej domku. Zatrzymała się na chwilę, po czym szybkim krokiem ruszyła do przodu. Bała się, że może była próba włamania, czy coś takiego. Wiedziała, że to raczej mało prawdopodobne o tej porze i przy tylu osobach, kręcących się wokół. Jednak różne rzeczy się zdarzały.

     Kiedy dotarła na miejsce, spostrzegła, że radiowóz nie przyjechał do niej, tylko do sąsiadów z naprzeciwka. Nie chciała być wścibska, więc otwierając furtkę, dyskretnie spojrzała w tamtą stronę. Zobaczyła funkcjonariusza, rozmawiającego cicho z Mariolą. Pozostali biesiadnicy, siedzieli w oddali i obserwowali rozwój wydarzeń. Beata poszukała wzrokiem Ani. Znalazła ją siedzącą na schodach do przyczepy. Twarz miała bez wyrazu, jakby znów była w swoim świecie.

     Wokół panowała niewiarygodna cisza, nawet świerszcze zdecydowały przerwać swój wieczorny koncert. Żeby nie robić sensacji, Beata spokojnie weszła na werandę i otworzyła drzwi do domku. Gdy weszła do środka, nie pokazała się na dworze do następnego poranka.



***



     Beata siedziała przy biurku i patrzyła przez okno. Za pokrytą strugami deszczu szybą szukała natchnienia, którego nie mogła odnaleźć w sobie od powrotu znad morza. Zupełnie, jakby wena – w przeciwieństwie do pisarki – przedłużyła sobie urlop i ani myślała wracać do swoich obowiązków.

     W pokoju obok Maciek nadrabiał trzytygodniowe zaległości w grach komputerowych. Dochodziła siedemnasta, a on od śniadania, czyli gdzieś od południa, siedział przy komputerze. Zrobił sobie jedynie krótką przerwę na obiad. Jako matka, wiedziała, że nie powinna na to pozwolić, ale nie miała ochoty na żadne towarzystwo, nawet ukochanego syna. Potrzebowała być sama. Dlatego odpuściła sobie rodzicielskie obowiązki. W końcu są wakacje, usprawiedliwiała się sama przed sobą.

     Próbowała skierować swoje myśli na właściwe tory. Zbliżał się termin w wydawnictwie, a ona ani nie uśmierciła, ani nie odmieniła negatywnego bohatera swojej opowieści. Czuła, jakby utknęła w permanentnym stanie niemożności skupienia się na konkretnej rzeczy. To trwało od powrotu do domu.

     Nie mogła wyrzucić z głowy wspomnienia tego poranka, kiedy dowiedziała się o wydarzeniach tamtego wieczoru. Impreza trwała w najlepsze i alkohol rozszedł się nie wiadomo kiedy. Jurek, jako dobry gospodarz, pojechał uzupełnić zapasy. W zajęciu miejsca za kierownicą nie przeszkadzała mu świadomość, że miał na swoim koncie kilka browarów. Mały, ale dobrze zaopatrzony w trunki sklep znajdował się raptem pięć kilometrów od działek, więc stwierdził, że jakoś „przemknie”. I prawie mu się udało. Prawie. W drodze powrotnej potrącił dwoje nastolatków, którzy szli poboczem. Oboje zginęli na miejscu.

     Beata nie mogła wyjść z szoku, kiedy się o tym dowiedziała. Wmawiała sobie, że to niemożliwe. A jednak…

     Jeszcze tego samego dnia działka naprzeciwko opustoszała. Patrząc na nią, nikt by się nie domyślił, że jeszcze dzień wcześniej tętniła śmiechem i beztroską.



     Nawet tego deszczowego popołudnia Beata nie mogła oswoić się z tym zdarzeniem. Za każdym razem, gdy zamykała oczy, widziała dziecięcą buzię okoloną jasnymi lokami i drobne usteczka wypowiadające: „Tatusiu. Nie otwieraj tego, to zabija.”

     Po raz kolejny odtworzyła w pamięci to zdanie. Nagle odniosła wrażenie, że ktoś stoi za jej plecami. Odwróciła się, lecz nikogo nie zauważyła. Widać jestem za wolna, pomyślała.

     I wtedy zrodził się w jej głowie pomysł. Spojrzała na monitor komputera. Otworzyła nowy dokument tekstowy i zapisała na środku strony jedno zdanie.



„Anioł na ramieniu”


2 komentarze:

Za wszelkie komentarze bardzo dziękuję. Są one paliwem dla machiny zwanej weną i mobilizują do pisania jak nic innego :) Pozdrawiam wszystkich, Soul :)