Ważne

Teksty zawarte na tym blogu (poza "Za serce chwyciły") są mojego autorstwa i jako takie okryte prawami autorskimi. Jakiekolwiek ich wykorzystywanie lub przetwarzanie bez zgody autora jest zabronione. Wszystkie obrazki zamieszczone na tym blogu wyszukuję w internecie. Nie jestem ich autorką, dokonuję jedynie pewnych modyfikacji w domowym zaciszu.

Postanowiłam zdjąć ze Zwierzeń "kłódkę" dla nieletnich, a posty z treściami przeznaczonymi dla osób pełnoletnich opatrzyłam oznaczeniem "+18". Tak więc ostrzegam, jeśli przy tytule posta zobaczysz "osiemnastkę", wchodzisz na własne ryzyko...

czwartek, 13 lutego 2014

Życzenie

O miłości... na Walentynki...


     Kolejny rok minął… i kolejne naręcze kwiatów niosła przed sobą. Wielobarwne, upajające swym zapachem były tak wysokie, że nie widziała chodnika na dobre półtora metra przed sobą. Pozbawiona chociażby minimalnej widoczności musiała stawiać niepewne kroki na ślepo. Szła bardzo ostrożnie obawiając się powtórki z ubiegłej zimy. Nabawiła się wtedy kilku siniaków i zadrapań, zniszczyła prawie wszystkie bukiety, ale najgorszy był wstyd, gdy wyłożyła się jak długa tuż przed stopami nieznajomego.
     Na samo wspomnienie tamtego incydentu oblał ją rumieniec zażenowania. Mijała właśnie kiosk, przy którym to się wydarzyło. Zerknęła ukradkiem na szybę, za którą były wystawione czasopisma z takimi samymi jak co roku krzykliwymi nagłówkami: „14 Luty – Święto Zakochanych”, „Najlepszy prezent dla niego/niej na Walentynki”… i tym podobne.
     Odwróciła szybko wzrok od wystawy skupiając uwagę ponownie na swoich krokach. To przez własne roztargnienie i zagapienie na kolorową okładkę jej ostatnie imieniny były jeszcze bardziej żałosne niż zwykle. Moi rodzice byli albo okrutni albo niepoważni dając mi na imię Liliana, myślała. Nie dość, że urodziny i imieniny obchodziła tego samego dnia, to jeszcze wypadały 14 lutego. Oni sami zawsze uważali to za bardzo zabawne i… romantyczne… Być może było to romantyczne, ale dla tego, kto miał się z kim tym romantyzmem dzielić. Nie tak jak ona…
     Zacisnąwszy zęby potrząsnęła głową, żeby zrzucić z twarzy niesforne pasma włosów, którymi mroźny wiatr smagał ją po zaczerwienionych policzkach. Mogła założyć czapkę, wtedy rude kosmyki miałaby pod kontrolą, ale była wystarczająco zgrzana dźwigając przed sobą połowę zaopatrzenia niewielkiej kwiaciarni. Bardziej na pamięć niż rozpoznając okolicę skręciła w prawo i po kilku sekundach znalazła się pod zadaszonym wejściem do niewielkiego baru. Nie mając innej możliwości uderzyła z impetem biodrem w drzwi, które pod naciskiem ustąpiły otwierając się do środka.
     Gdy tylko przekroczyła próg, uderzył ją intensywny zapach drewna  cedrowego i tej słodko-alkoholowej mieszanki charakterystycznej dla dość często odwiedzanych aczkolwiek nie najnowszych lokali.
- Witaj, mała. – Z uśmiechem na ustach podszedł do niej siwiejący mężczyzna i uwolnił od ciężaru kwiatów.
- Cześć, wujku – odpowiedziała po czym cmoknęła go w policzek. – Dziękuję – dodała próbując rozluźnić zesztywniałe mięśnie rąk.
- Nie ma za co, kochanie. – Mrugnął do niej. – Dobrze się nimi zaopiekuję – obiecał, oddalając się w stronę pomieszczeń dla personelu.
- Wujku…? – chciała zapytać.
- Ten sam, co zwykle – krzyknął nawet się nie odwracając.
- Dzięki – zawołała za nim, po czym weszła do dość dużej, ale przytulnie urządzonej sali.
     Wzrokiem odnalazła ustawiony w zaułku niewielki okrągły stolik. Rozpięła płaszcz, przygładziła potargane włosy i wkroczyła do zalanego pomarańczowo-zielonym światłem pomieszczenia. Całe szczęście, że bar nie cieszył się zbyt dużą popularnością w takie dni jak dzisiaj. Dzięki temu bez skrępowania mogła przejść całą długość sali ku swojemu stałemu miejscu.
     Niedbale rzuciła odzienie na oparcie drewnianego krzesła, natomiast sama usiadła na drugim, identycznym. Jedna część wieczoru odbębniona, pomyślała gorzko i ciężko westchnęła. Zacisnęła mocno powieki próbując przełknąć ogarniający ją smutek. Gdy je otworzyła, skupiła wzrok na niewielkiej świeczce w kształcie serca. Zaśmiała się w duchu, dobrze, że był to jeden z niewielu walentynkowych akcentów  upiększających bar w tak „szczególnym” dniu.
     Rozejrzała się dookoła. Pomieszczenie było wypełnione kilkunastoma sześcio- i ośmioosobowymi stolikami. Jedynie pod ścianami, jak gdyby poupychane stały dwuosobowe, przedzielone ciemnymi przenośnymi przepierzeniami mającymi stwarzać imitację intymności. Te ażurowe trzyskrzydłowe parawany zostały ustawione specjalnie na dzisiaj, tak samo jak szkarłatne, płonące serca na każdym stoliku. Normalnie były to białe słojowe świece, umieszczone w przeźroczystych kloszach.
     W lokalu oprócz niej były jeszcze dwie niewielkie grupy, zajmujące miejsca po środku sali, oczywiście mieszane. Podwójne randki, albo zwykłe przyjacielskie wypady, gdyż to miejsce nie nadawało się na romantyczne spotkania. Nie było jeszcze dwudziestej pierwszej, wieczór dopiero się rozkręcał. Niedługo zaczną się schodzić wracające z kinowych seansów gromady roześmianych ludzi pragnących zaspokoić pragnienie po zbyt słonym popcornie. Na szczęście ona już wtedy będzie się powoli zbierała do domu.
     Zerknęła w lewo i zobaczyła uśmiechającego się do niej znad wypolerowanego kontuaru barmana. Pomachała mu ręką, na co on wskazał na dziewczynę palcem, dając jej do zrozumienia, że ma ją na oku. Pokręciła głową pozwalając, alby uśmiech zagościł na jej twarzy.
     Nie miała prawa narzekać, otaczali ją naprawdę mili ludzie. Obserwujący ją zza baru Witek,  łysiejący mężczyzna po czterdziestce dopilnuje, by nie smutniała na zbyt długo. Jednak za kilka godzin wróci do domu, do żony i dwójki dorastających córek, a ona… do czterech pustych ścian i miauczącej kulki futra, która będzie jej robiła wyrzuty za tak długie pozostawienie bez opieki.
     Był jeszcze wujek Andrzej, który właśnie szedł do niej niosąc szerokie cynowe wiadro wypełnione kwiatami. Postawił je na krześle obok, które przestawił tak, iż po przeciwnej stronie blatu widziała obfite kwiatostany.
     Oto i moja randka, pomyślała.
- Czy to naprawdę konieczne? – spytała z nadzieją w głosie. Najchętniej by je zostawiła na zapleczu.
- Jak najbardziej – odparł pewnym głosem. – To twoje kwiaty. Są piękne i powinnaś się nimi chwalić.
- Ale dzisiaj….
- Co… dzisiaj….? Dzień jak każdy – nie dał dziewczynie dokończyć zdania. – Żadne „niby-święto” wymyślone przez kwiaciarzy nie powinno odbierać radości celebrowania tego prawdziwego. – Uśmiechnął się ciepło.
- Masz rację – westchnęła. Wiedziała, że nie ma co dyskutować z tym upartym mężczyzną, który na równi z ojcem zmieniał jej pieluchy.
- Wszystkiego najlepszego! – zawołał podchodzący do nich Witek. Niósł niewielką tacę, na której stało ciastko tortowe z zapaloną jedną świeczką i Blue Curaçao.
- Ciszej… - ofuknęła go, rozglądając się wokół. Z ulgą spostrzegła, że i owszem kilka osób podniosło na nich wzrok, ale po chwili wrócili do przerwanej rozmowy.
- Nie marudź ponuraku i pomyśl życzenie. – Starszy mężczyzna zdjął talerzyk z deserem i czekał, aż dziewczyna zdmuchnie świeczkę.
     Liliana zamknęła oczy i pomyślała o męskich ramionach dających ciepło, zapewniających bezpieczeństwo. Wzięła głęboki wdech po czym zdmuchnęła niewielki drgający płomień.
- Zadowoleni…? – zapytała, spoglądając na nich z wyrzutem i biorąc od barmana drinka.
- Oczywiście – odpowiedzieli niemal równocześnie.
- Oh… wy… - mruknęła. Pokręciła głową i spokojniejszym głosem dodała. – Nie przejmujcie się mną i wracajcie do swoich obowiązków.
- Na razie, mała… - powiedział właściciel, całując ją w policzek.
- Daj znać, jak będziesz czegoś potrzebowała – szepnął konspiracyjnie Witek i oddalił się w ślad za swoim szefem.
- Jasne…. – Uśmiechnęła się z nadzieją, że teraz będzie miała chwilę spokoju.
     Uniosła kieliszek do ust i wzięła spory łyk. Piekące ciepło przyjemnie rozgrzało jej zmarznięte wargi, a po chwili poczuła, jak rozlewa się po jej organizmie. Tak, tylko tego potrzebowała, żadnych życzeń, litościwych spojrzeń. Wystarczała odrobina ulubionego alkoholu, który łagodził ból i pustkę… przynajmniej na chwilę… kilka godzin… jeden wieczór.
     Podniosła drinka w toaście skierowanym ku stojącym naprzeciwko kwiatom.
- Za Walentynki, moje drogie. Święto wymyślone przez tych, co chcą zarobić na marzeniach i naiwności innych. – Niemal połowę objętości upiła jednym haustem, po czym przymknęła powieki. Gdy otworzyła oczy, lśniły w nich łzy - wywołane pieczeniem w przełyku… oczywiście.
     Patrząc na puszące się płatki i dumnie sterczące łodygi, poczuła złość. Najchętniej zrzuciłaby ten gąszcz  na podłogę i odtańczyła na nim dziki taniec zniszczenia. To była bezlitosna ironia losu. Chyba żadna inna kobieta nie dostawała w tym dniu tylu kwiatów  co ona. Ale co z tego, skoro żaden z nich nie został podarowany we właściwej intencji. Symbolizowały różne rzeczy: przyjaźń, oddanie, zaufanie… lecz także i litość. Nikt z jej bliskich by się do tego nie przyznał, ale tak było. Litość – ponieważ nawet jeden płatek nie mówił „Kocham Cię”.
     Sama nie wiedziała dlaczego. Nie była pięknością, jednak szkaradą również nie można było jej nazwać. Obiektywnie mówiąc – na tyle na, ile to było możliwe – zaliczała się do tych przeciętnych. Nie raz widziała brzydszą od siebie dziewczynę, która odnajdywała cały świat w ramionach tego właściwego mężczyzny. Dlaczego nie ona..? W przyszłym roku stuknie jej trzydziestka, a ona do tej pory nie skrzyżowała swojego spojrzenia z drugim, obiecującym najsłodsze tajemnice jakie może dzielić mężczyzna z kobietą, które nadało by jej sercu rytm podobny do szalonego tętentu końskich kopyt. Jedyny raz, gdy czuła coś, co można było z tym porównać, był w zeszłym roku, gdy ze wstydem masowała zdarte kolano w obecności obcego mężczyzny, który zbierał rozsypane wokół morze kwiatów.
     Pragnęła tego uczucia,  marzyła o tym, tęskniła tak bardzo… Mimo iż nigdy go nie zaznała, wiedziała, że jest do tego zdolna, że jej życie osiągnie pełnię dopiero wtedy, gdy zaleje je słodka miłość przetykana jak złotą nitką, palącą namiętnością… Bo tak powinno być. Wielokrotnie zasypiając w zimnym łóżku odczuwała wszechogarniającą, druzgocącą potrzebę każdego skrawka swojego ciała, pragnienie ciepła, bliskości, swojej dłoni w większej, silniejszej…. zaborczego dotyku męskich ust na własnych.
     Przestań! Zbeształa się w myślach. Wiedziała, że wystarczyłaby chwila i znów zagalopowałaby się w swojej wyobraźni. Lecz tym razem nie była sama. Może później, gdy wypije drugiego albo trzeciego drinka… w swoim domu… pójdzie na całość… Oszuka swoje ciało stwarzając imitację miłości.
     Miłość. Czy poznała kiedyś jej smak? Tak… chyba…. Czy była prawdziwa…? Raczej nie.  Gdyby to było TO, trwałoby nadal. Czyż nie..? Uczucie szczęściem wypełniałoby jej żyły, a ona z pewnością nie siedziałaby tu dzisiaj sama…


*** 


     Zbyszek powoli opuszczał metalową roletę, słuchając równomiernej pracy mechanizmu. Koniec pracy na dziś. Nie miał ochoty wychodzić z niewielkiej budki, jednak wiedział, że siedzenie w środku nie ma sensu. Było po dwudziestej pierwszej, a on i tak zamykał godzinę później niż zwykle. Nie śpieszyło mu się. Obiecał chłopakom, że do domu nie wróci przed północą i nie zamierzał okazać się nadgorliwym rodzicem, który nie ufa własnym dzieciom. Wojtek w końcu był pełnoletni, a on sam w razie potrzeby był pod telefonem.
     Zatrzasnął kłódkę i schował klucze. Postawił kołnierz kurtki tak, że zasłaniał mu pół głowy. Postanowił iść na piwo, posiedzieć w barze godzinę do dwóch, a potem piechotą wrócić do domu, co powinno mu zająć na tyle długo, żeby nie dotrzeć tam  przed umówionym czasem. Wsadził ręce do kieszeni po czym ruszył szybkim krokiem do pobliskiej knajpy.
     W środku usiadł przy barze i zamówił duże Tyskie. Obrócił się w stronę sali. Przy rozsypanych w pomieszczeniu stolikach siedziało kilkanaście osób. Miły dla ucha gwar rozmów wypełniał wnętrze. Myślał, że jako jedyny zjawił się dzisiaj solo dopóki nie dostrzegł siedzącej w rogu młodej kobiety. Pewnie by jej nie zauważył, gdyby nie stojące obok ogromne wiadro kwiatów. Ich widok przypomniał mu o pewnym wydarzeniu, które miało miejsce dokładnie rok wcześniej. Jak przez mgłę pamięć podsunęła mu obraz leżącej na śniegu dziewczyny z nosem niecałe dwadzieścia centymetrów od jego butów. Niewiele zakodował z tamtego wydarzenia, ale pamiętał, że pomagał jej zbierać kwiaty, które upuściła przewracając się. A było ich naprawdę dużo, zupełnie jak tych w barze dzisiaj.
     No proszę, pomyślał. Komuś w się jednak tego wieczoru poszczęściło. Skierował swoją uwagę na stojący na kontuarze kufel i zapomniał o nieznajomej, uznając, że jej towarzysz na pewno wyszedł tylko na chwilę.
     Popijając bursztynowy, gorzkawy płyn bezwiednie oddał się rozmyślaniom. Były Walentynki, 14 lutego. W zeszłym roku jakoś zupełnie nie zauważył tej daty, nawet otaczające go w kiosku kolorowe okładki z krzyczącymi okazjonalnymi nagłówkami nie zdołały przyciągnąć jego zainteresowania. To były pierwsze Walentynki bez Barbary, w tydzień po skromnym, cichym pogrzebie na miejskim cmentarzu.
     W tamtych dniach niewiele do niego docierało, życie toczyło się jak gdyby obok niego. Niby chodził do pracy, robił to co zwykle ale… tak jakoś mechanicznie, bez udziału świadomości. Dopiero jakiś czas później, gdy ta apatia, to bezczucie minęły, uświadomił sobie jak ciężko musiało być chłopcom. W końcu stracili matkę, a on… Słońce swojej galaktyki.
     Po roku było mu łatwiej. Jego życie było nieporównywalnie uboższe, ale toczyło się dalej. Miał dwóch synów i każdy z osobna był wystarczającym powodem, żeby zebrać się do kupy. Tylko akurat dzisiaj, w Święto Zakochanych ta tęsknota i kłujący ból w piersi zdawały się ożywać na nowo. Nigdy nie celebrował szczególnie tego dnia, jedna czerwona róża wręczana tradycyjnie wraz z gorącym pocałunkiem… A może powinien… bardziej doceniać, hołubić to co ma… Gdyby wiedział, że tak szybko będzie mu zabrane, na pewno by o to zadbał, lecz myślał, że mają jeszcze tyle wspólnych lat. Chłopcy mieli dorosnąć, wylecieć z rodzinnego gniazda… Mieli znów być tylko we dwójkę -  jak na początku małżeństwa.
     Niestety los zadecydował inaczej i nie miał innego wyjścia, jak się z tym pogodzić.
     Teraz siedział przy barze sam, prawdopodobnie wyglądając groteskowo żałośnie i obserwował roześmiane pary. Spojrzał ponownie na salę i potwierdził to, zdawało się być oczywiste. Wszyscy byli w parach, siedzieli wprawdzie w większych bądź mniejszych grupkach, ale tego należało oczekiwać. Lokal nie stwarzał romantycznego nastroju, tak więc potrzebujący bardziej intymnej scenerii wybierali miejsca o innym klimacie.
     W pewnym momencie uświadomił sobie, że chyba jednak nie miał do końca racji. Jego wzrok zatrzymał się na kobiecie wciśniętej w ciemny kąt, nadal bez partnera. Przyjrzał się jej uważnie i jakże ogromne było jego zdziwienie, gdy spostrzegł, że jest smutna. W takim dniu, w otoczeniu tylu kwiatów sączyła jakiegoś egzotycznego drinka, a jej twarz wyrażała bezkresne przygnębienie. W drgającym blasku płomienia niewielkiej świeczki jej oczy zdawały się lśnić powstrzymywanymi łzami.
     Dlaczego? Czy jej towarzysz musiał nagle wyjść i rozczarowanie tak mocno odcisnęło się w jej nastroju?  Najprawdopodobniej… Jakiż inny mógłby być powód jej smutku?
     Jego rozmyślania przerwał dźwięk telefonu połączony z równoczesnym drganiem w tylnej kieszeni dżinsów. Wyjął aparat i spojrzał na wyświetlacz. Wojtek. O co chodzi..? Zanim  odebrał, zerknął jeszcze na godzinę w rogu świecącego okienka. W pół do jedenastej.
- Tak? – zapytał do słuchawki po odebraniu połączenia.
- Tato, jak tam w pracy? – usłyszał spięty głos syna.
- Chyba po pracy – odparł, uśmiechając się pod nosem.
- Aa… to już tak późno… No patrz, jak ten czas leci… - chłopak zaśmiał się nerwowo.
     A to cwaniak, pomyślał ojciec.
- Ano, późno -  powiedział, próbując przybrać poważny ton. – Macie jeszcze półtorej godziny.
- No właśnie…. – Chrząknięcie. – Ja akurat w tej sprawie. Nie można by jakoś tego przedłużyć?
- Nie da rady. Nie zapominaj, że połowa waszych gości nie jest pełnoletnia.
- Wiem, tato, ale… - ciężkie westchnienie w słuchawce. – Kurczę, jest dwudziesty pierwszy wiek… Tato, proszę… do drugiej chociaż. Please, please… please….
- O północy zjawię się na progu. Trochę jak Kopciuszek, tylko odwrotnie - zachichotał.
- Kopciuszek…? Chyba raczej żandarm egzekwujący przestrzeganie godziny policyjnej – Wojtek zrezygnowany nawet nie silił się na dowcip.
- Ta minęła pół godziny temu, mój drogi.
- Acha…. Tak było w twoich zamierzchłych czasach, dzisiaj…
- Dzisiaj dzieci nadal słuchają się swoich rodziców – uciął.
- Jasne.
- Miłej zabawy.
- Taa… Dzięki.
     Rozmowę zakończył trzask odkładanej słuchawki.
- Ech… - westchnął podnosząc piwo. – Za dzisiejszą młodzież – powiedział i jednym duszkiem wypił pozostałą zawartość kufla, po czym dał barmanowi znak, aby mu nalał następne.
     Mężczyzna z uśmiechem podał mu trunek następnie zaczął przygotowywać jakiegoś wymyślnego drinka. Na imię miał chyba Witek, ale nie był pewny. Zachodził tu czasami po zamknięciu kiosku, ale nie na tyle często, żeby być na „ty” z personelem. Barman postawił wypełniony niebieskim płynem kieliszek na tacy i ruszył przez salę w kierunku samotnie siedzącej kobiety. Ta powitała go z uśmiechem świadczącym o tym, że znała go bardzo dobrze. Najwyraźniej była stałym bywalcem lokalu.
     Przez chwilę Zbyszek pożałował, że nie przychodził tu częściej. Jednak zaraz pokręcił głową niedowierzając własnym myślom. Po raz pierwszy pomyślał w ten sposób o kobiecie od… Poczuł się winny.  Nie powinien… przecież minął dopiero rok… Odwrócił wzrok i rozpoznał to kłujące zimno zalewające jego serce. Czy zawsze już tak będzie..? Na pewno żadna kobieta nie zajmie miejsca Barbary… Lecz gdy spojrzał ponownie na dziewczynę, zauważył, że gdy tylko oddalił się barman, na powrót zamknęła się w swoim smutnym świecie. I nagle odczuł przemożne pragnienie, żeby ją stamtąd zabrać, zrobić coś, cokolwiek… żeby rozpogodzić to delikatne oblicze.
     Była od niego sporo młodsza, jakieś dziesięć… piętnaście lat, co najmniej. Było to widać na pierwszy rzut oka. Rude faliste włosy sięgały jej niewiele poniżej linii ramion. Wąskie zaciśnięte usta wyrażały napięcie i być może opór przed poddaniem się słabości. Nie widział jakiego koloru było jej smutne spojrzenie. Przy rozproszonym wokół oświetleniu mogło być równie dobrze zielone, niebieskie, czy szare. Jednego był pewien. W blasku słońca jej twarz musiała być obsypana piegami, jak letnia łąka, gdy zakwitają stokrotki.
     W pewnym momencie ich oczy się spotkały. Być może ściągnął ją wzrokiem. Najpewniej, w końcu od dobrych dziesięciu minut się w nią wpatrywał. Przez chwilę patrzyła na niego poważnie, jakby ze zdziwieniem, po czym szybko odwróciła wzrok. Nie był na sto procent pewien, ale mógłby przysiąc, że się zarumieniła. To sprawiło, że sam poczuł zakłopotanie, zupełnie jak nastolatek. Zaśmiał się ze swojej niedojrzałej reakcji. To było tylko jedno krótkie spojrzenie, poza tym ona nie była sama… w sensie – samotna. Świadczyły o tym kwiaty, w otoczeniu których siedziała.
     Tylko dlaczego była taka smutna…
     Nie spojrzała więcej na niego. Odniósł wrażenie, że celowo unikała wzrokiem miejsca, w którym siedział. Nie wiedział dlaczego, ale ta myśl była dla niego przykra. Ponury przygarbił się na barowym stołku i co jakiś czas zerkając na nieznajomą, kończył powoli swoje piwo, które nagle przestało mu smakować, jakby uleciał z niego cały gaz.
     Zapłacił barmanowi i właśnie wstawał, żeby założyć kurtkę, gdy zauważył, że dziewczyna również szykuje się do wyjścia. Po tym jak narzuciła płaszcz, właściciel lokalu pomógł jej z kwiatami umieszczając ogromną wiąchę w drobnych kobiecych ramionach. Wydała mu się taka mała, gdy jedynymi częściami jej ciała, które było z poza niej widać były nogi i czubek głowy. Mężczyzna odprowadził ją do wyjścia, po czym wrócił na zaplecze.
     Zbyszek dopił pozostałą w kuflu resztę piwa i skierował się ku drzwiom. W progu jego uwagę przykuł leżący na ziemi złamany pączek białej róży. Schylił się, żeby go podnieść i wówczas kilkanaście centymetrów dalej, już na zewnątrz spostrzegł nasiąkający śniegiem bilecik. Chwycił  delikatnie oba, wstał i przeczytał.

„Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Lilianko”

     Spoglądał przez chwilę na zmianę to na różę, to na niewielki kremowy kartonik, po czym podniósł wzrok i zobaczył oddalający się zarys kobiecej sylwetki.
     Szybko wyjął z kieszeni telefon następnie wybrał numer.
- Tak..? – usłyszał głos syna.
- Godzina policyjna przełożona – powiedział krótko.
- Coś się stało, tato?
- Nie… nie wiem… jeszcze nie wiem.
- Tato..?
- Wszystko w porządku.
- Na pewno?
- Tak. Nie czekajcie na mnie.

     Rozłączył się i pobiegł w stronę oddalającego się kobiecego cienia.

6 komentarzy:

  1. Piękne, nastrojowe i romantyczne opowiadanie. Dowód na to, że Walentynkowa historia o miłości wcale nie musi znajdować swojego finału w łóżku. Brawo Soul :). Więcej poproszę... (z łóżkiem też mogą być :p)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, a Ty tylko o jednym... ;):D W łóżku w pewnym momencie zaczyna być nudno... ;) hihi... Dzięki, Kami :)

      Usuń
  2. Soul wiem, jak kolejny raz docieram z moimi bohaterami do jednoznacznej sytuacji, to zaczynam zgrzytać zębami, może dlatego najczęściej wtedy ich zostawiam, wychodzę i wracam rano ;). To jest bardzo piękny tekst i absolutnie niczego mu nie brakuje, jest idealnie taki jaki powinien być :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moje zęby są bezpieczne, ale nie będę ściemniać, ja lubię pisać erotykę. Z pisaniem jest trochę jak z aktorstwem, człowiek ma możliwość wcielenia się w kogoś innego, czasem podobnego do nas, a czasem na tyle innego, na ile pozwala nam nasza wyobraźnia.
      A to opowiadanie z założenia miało być romantyczne, ale nie erotyczne ;).
      Dziękuję, Kasiu, za te wszystkie miłe słowa:) z Twoich ust, jeszcze większy komplement:)

      Usuń
  3. A byłabym hipokrytką, twierdząc, że ja nie lubię erotyki pisać. Rzecz w tym, że jak robię to po raz kolejny, a potem czytam, to wszystko wydaje mi się do siebie zbyt podobne. I jakby tak wywalić imiona to każdej pary mogłoby to dotyczyć. Dlatego chyba często omijam te fragmenty w publikacji. To, że ich nie pokazuję nie znaczy, że ich nie ma. Ostatnio w innym miejscu ktoś anonimowo się zmartwił "że głupio mu, że go kręcą takie (erotyczne) klimaty", ktoś inny powiedział, że większość ludzi to kręci i nie ma w tym nic nienormalnego. Ja bym się posunęła nawet dalej w tym stwierdzeniu. Każdego to kręci, bo to jest ludzkie, a większość idzie w zaparte, że jego absolutnie nie. Ot, ludzka hipokryzja, albo raczej wychowanie. A tak mi się jeszcze nasunęło... Tytuł bloga adekwatny, tyle że do północy trochę czasu ;)...
    Ostatnio rozmawiałam z córką o tychże sprawach. Ona jest dorosła, ma faceta, ja też jestem dorosła i nie będę udawać Greka, że sądzę, że się tylko za rączkę trzymają. I tak sobie gadałyśmy, całkiem swobodnie. I wtedy mi przemknęło przez myśl, że będąc w jej wieku, przenigdy nie odważyłabym się tak rozmawiać ze swoją mamą i mama ze mną chyba też nie. Czasy się zmieniają, ale osobiście uważam, że to dobrze. Bo mnie to omijanie tematów tabu wyposażyło na życie w potężny bagaż kompleksów i dzisiaj wiem, że cokolwiek by człowiek w życiu zrobił nie wszystko co staromodne, pruderyjne wychowanie zepsuło da się naprawić. Wolę, że jest jak jest niż miałoby być jak za moich czasów, nawet jeśli top oznacza większą swobodę seksualną i młodych ludzi.
    Ale się nagadałam ;). Zwierzenia w samo południe :D

    OdpowiedzUsuń
  4. I w popołudnie... ;) Ja tak samo z mamą nie rozmawiałam o takich rzeczach, ale, czytając Rysunek w sercu, nie była zgorszona, ani zniesmaczona, więc myślę, że gdyby do takowej rozmowy doszło, nie byłoby najgorzej... ;) hehe... Ja z chłopakami mam jeszcze trochę czasu, a i tak jak przyjdzie pora, to myślę, że większość spadnie na małżonka. ;):D.
    Z tym kręceniem, to zgadzam się z Tobą, ale myślę, że dużo zależy od wyobraźni czytelnika, od doświadczenia pewnie też, bo trudno wyobrażać sobie i się wczuwać w coś, co jest co jest nam zupełnie obce (samoświadomość - myślę - jest tu bardzo przydatna ;) ). Zwierzenia przedwieczorne... ;)

    OdpowiedzUsuń

Za wszelkie komentarze bardzo dziękuję. Są one paliwem dla machiny zwanej weną i mobilizują do pisania jak nic innego :) Pozdrawiam wszystkich, Soul :)