Kolejny rok minął… i kolejne naręcze
kwiatów niosła przed sobą. Wielobarwne, upajające swym zapachem były tak
wysokie, że nie widziała chodnika na dobre półtora metra przed sobą. Pozbawiona
chociażby minimalnej widoczności musiała stawiać niepewne kroki na ślepo. Szła
bardzo ostrożnie obawiając się powtórki z ubiegłej zimy. Nabawiła się wtedy
kilku siniaków i zadrapań, zniszczyła prawie wszystkie bukiety, ale najgorszy
był wstyd, gdy wyłożyła się jak długa tuż przed stopami nieznajomego.
Na samo wspomnienie tamtego incydentu
oblał ją rumieniec zażenowania. Mijała właśnie kiosk, przy którym to się
wydarzyło. Zerknęła ukradkiem na szybę, za którą były wystawione czasopisma z
takimi samymi jak co roku krzykliwymi nagłówkami: „14 Luty – Święto Zakochanych”,
„Najlepszy prezent dla niego/niej na Walentynki”… i tym podobne.
Odwróciła szybko wzrok od wystawy
skupiając uwagę ponownie na swoich krokach. To przez własne roztargnienie i
zagapienie na kolorową okładkę jej ostatnie imieniny były jeszcze bardziej
żałosne niż zwykle. Moi rodzice byli albo okrutni albo niepoważni dając mi na
imię Liliana, myślała. Nie dość, że urodziny i imieniny obchodziła tego samego
dnia, to jeszcze wypadały 14 lutego. Oni sami zawsze uważali to za bardzo
zabawne i… romantyczne… Być może było to romantyczne, ale dla tego, kto miał
się z kim tym romantyzmem dzielić. Nie tak jak ona…
Zacisnąwszy zęby potrząsnęła głową, żeby
zrzucić z twarzy niesforne pasma włosów, którymi mroźny wiatr smagał ją po
zaczerwienionych policzkach. Mogła założyć czapkę, wtedy rude kosmyki miałaby
pod kontrolą, ale była wystarczająco zgrzana dźwigając przed sobą połowę
zaopatrzenia niewielkiej kwiaciarni. Bardziej na pamięć niż rozpoznając okolicę
skręciła w prawo i po kilku sekundach znalazła się pod zadaszonym wejściem do
niewielkiego baru. Nie mając innej możliwości uderzyła z impetem biodrem w
drzwi, które pod naciskiem ustąpiły otwierając się do środka.
Gdy tylko przekroczyła próg, uderzył ją
intensywny zapach drewna cedrowego i tej
słodko-alkoholowej mieszanki charakterystycznej dla dość często odwiedzanych
aczkolwiek nie najnowszych lokali.
-
Witaj, mała. – Z uśmiechem na ustach podszedł do niej siwiejący mężczyzna i
uwolnił od ciężaru kwiatów.
-
Cześć, wujku – odpowiedziała po czym cmoknęła go w policzek. – Dziękuję –
dodała próbując rozluźnić zesztywniałe mięśnie rąk.
-
Nie ma za co, kochanie. – Mrugnął do niej. – Dobrze się nimi zaopiekuję –
obiecał, oddalając się w stronę pomieszczeń dla personelu.
-
Wujku…? – chciała zapytać.
-
Ten sam, co zwykle – krzyknął nawet się nie odwracając.
-
Dzięki – zawołała za nim, po czym weszła do dość dużej, ale przytulnie
urządzonej sali.
Wzrokiem odnalazła ustawiony w zaułku
niewielki okrągły stolik. Rozpięła płaszcz, przygładziła potargane włosy i
wkroczyła do zalanego pomarańczowo-zielonym światłem pomieszczenia. Całe
szczęście, że bar nie cieszył się zbyt dużą popularnością w takie dni jak
dzisiaj. Dzięki temu bez skrępowania mogła przejść całą długość sali ku swojemu
stałemu miejscu.
Niedbale rzuciła odzienie na oparcie
drewnianego krzesła, natomiast sama usiadła na drugim, identycznym. Jedna część
wieczoru odbębniona, pomyślała gorzko i ciężko westchnęła. Zacisnęła mocno
powieki próbując przełknąć ogarniający ją smutek. Gdy je otworzyła, skupiła
wzrok na niewielkiej świeczce w kształcie serca. Zaśmiała się w duchu, dobrze,
że był to jeden z niewielu walentynkowych akcentów upiększających bar w tak „szczególnym” dniu.
Rozejrzała się dookoła. Pomieszczenie było
wypełnione kilkunastoma sześcio- i ośmioosobowymi stolikami. Jedynie pod
ścianami, jak gdyby poupychane stały dwuosobowe, przedzielone ciemnymi
przenośnymi przepierzeniami mającymi stwarzać imitację intymności. Te ażurowe
trzyskrzydłowe parawany zostały ustawione specjalnie na dzisiaj, tak samo jak szkarłatne,
płonące serca na każdym stoliku. Normalnie były to białe słojowe świece,
umieszczone w przeźroczystych kloszach.
W lokalu oprócz niej były jeszcze dwie
niewielkie grupy, zajmujące miejsca po środku sali, oczywiście mieszane.
Podwójne randki, albo zwykłe przyjacielskie wypady, gdyż to miejsce nie
nadawało się na romantyczne spotkania. Nie było jeszcze dwudziestej pierwszej,
wieczór dopiero się rozkręcał. Niedługo zaczną się schodzić wracające z
kinowych seansów gromady roześmianych ludzi pragnących zaspokoić pragnienie po
zbyt słonym popcornie. Na szczęście ona już wtedy będzie się powoli zbierała do
domu.
Zerknęła w lewo i zobaczyła uśmiechającego
się do niej znad wypolerowanego kontuaru barmana. Pomachała mu ręką, na co on
wskazał na dziewczynę palcem, dając jej do zrozumienia, że ma ją na oku.
Pokręciła głową pozwalając, alby uśmiech zagościł na jej twarzy.
Nie miała prawa narzekać, otaczali ją
naprawdę mili ludzie. Obserwujący ją zza baru Witek, łysiejący mężczyzna po czterdziestce
dopilnuje, by nie smutniała na zbyt długo. Jednak za kilka godzin wróci do
domu, do żony i dwójki dorastających córek, a ona… do czterech pustych ścian i
miauczącej kulki futra, która będzie jej robiła wyrzuty za tak długie pozostawienie
bez opieki.
Był jeszcze wujek Andrzej, który właśnie
szedł do niej niosąc szerokie cynowe wiadro wypełnione kwiatami. Postawił je na
krześle obok, które przestawił tak, iż po przeciwnej stronie blatu widziała
obfite kwiatostany.
Oto i moja randka, pomyślała.
-
Czy to naprawdę konieczne? – spytała z nadzieją w głosie. Najchętniej by je
zostawiła na zapleczu.
-
Jak najbardziej – odparł pewnym głosem. – To twoje kwiaty. Są piękne i powinnaś
się nimi chwalić.
-
Ale dzisiaj….
-
Co… dzisiaj….? Dzień jak każdy – nie dał dziewczynie dokończyć zdania. – Żadne
„niby-święto” wymyślone przez kwiaciarzy nie powinno odbierać radości
celebrowania tego prawdziwego. – Uśmiechnął się ciepło.
-
Masz rację – westchnęła. Wiedziała, że nie ma co dyskutować z tym upartym
mężczyzną, który na równi z ojcem zmieniał jej pieluchy.
-
Wszystkiego najlepszego! – zawołał podchodzący do nich Witek. Niósł niewielką
tacę, na której stało ciastko tortowe z zapaloną jedną świeczką i Blue Curaçao.
-
Ciszej… - ofuknęła go, rozglądając się wokół. Z ulgą spostrzegła, że i owszem
kilka osób podniosło na nich wzrok, ale po chwili wrócili do przerwanej
rozmowy.
-
Nie marudź ponuraku i pomyśl życzenie. – Starszy mężczyzna zdjął talerzyk z deserem
i czekał, aż dziewczyna zdmuchnie świeczkę.
Liliana zamknęła oczy i pomyślała o męskich
ramionach dających ciepło, zapewniających bezpieczeństwo. Wzięła głęboki wdech
po czym zdmuchnęła niewielki drgający płomień.
-
Zadowoleni…? – zapytała, spoglądając na nich z wyrzutem i biorąc od barmana
drinka.
-
Oczywiście – odpowiedzieli niemal równocześnie.
-
Oh… wy… - mruknęła. Pokręciła głową i spokojniejszym głosem dodała. – Nie
przejmujcie się mną i wracajcie do swoich obowiązków.
-
Na razie, mała… - powiedział właściciel, całując ją w policzek.
-
Daj znać, jak będziesz czegoś potrzebowała – szepnął konspiracyjnie Witek i
oddalił się w ślad za swoim szefem.
-
Jasne…. – Uśmiechnęła się z nadzieją, że teraz będzie miała chwilę spokoju.
Uniosła kieliszek do ust i wzięła spory
łyk. Piekące ciepło przyjemnie rozgrzało jej zmarznięte wargi, a po chwili
poczuła, jak rozlewa się po jej organizmie. Tak, tylko tego potrzebowała,
żadnych życzeń, litościwych spojrzeń. Wystarczała odrobina ulubionego alkoholu,
który łagodził ból i pustkę… przynajmniej na chwilę… kilka godzin… jeden
wieczór.
Podniosła drinka w toaście skierowanym ku
stojącym naprzeciwko kwiatom.
-
Za Walentynki, moje drogie. Święto wymyślone przez tych, co chcą zarobić na
marzeniach i naiwności innych. – Niemal połowę objętości upiła jednym haustem,
po czym przymknęła powieki. Gdy otworzyła oczy, lśniły w nich łzy - wywołane pieczeniem
w przełyku… oczywiście.
Patrząc na puszące się płatki i dumnie
sterczące łodygi, poczuła złość. Najchętniej zrzuciłaby ten gąszcz na podłogę i odtańczyła na nim dziki taniec
zniszczenia. To była bezlitosna ironia losu. Chyba żadna inna kobieta nie
dostawała w tym dniu tylu kwiatów co
ona. Ale co z tego, skoro żaden z nich nie został podarowany we właściwej intencji.
Symbolizowały różne rzeczy: przyjaźń, oddanie, zaufanie… lecz także i litość.
Nikt z jej bliskich by się do tego nie przyznał, ale tak było. Litość –
ponieważ nawet jeden płatek nie mówił „Kocham Cię”.
Sama nie wiedziała dlaczego. Nie była
pięknością, jednak szkaradą również nie można było jej nazwać. Obiektywnie
mówiąc – na tyle na, ile to było możliwe – zaliczała się do tych przeciętnych.
Nie raz widziała brzydszą od siebie dziewczynę, która odnajdywała cały świat w
ramionach tego właściwego mężczyzny. Dlaczego nie ona..? W przyszłym roku
stuknie jej trzydziestka, a ona do tej pory nie skrzyżowała swojego spojrzenia
z drugim, obiecującym najsłodsze tajemnice jakie może dzielić mężczyzna z
kobietą, które nadało by jej sercu rytm podobny do szalonego tętentu końskich
kopyt. Jedyny raz, gdy czuła coś, co można było z tym porównać, był w zeszłym
roku, gdy ze wstydem masowała zdarte kolano w obecności obcego mężczyzny, który
zbierał rozsypane wokół morze kwiatów.
Pragnęła tego uczucia, marzyła o tym, tęskniła tak bardzo… Mimo iż
nigdy go nie zaznała, wiedziała, że jest do tego zdolna, że jej życie osiągnie
pełnię dopiero wtedy, gdy zaleje je słodka miłość przetykana jak złotą nitką,
palącą namiętnością… Bo tak powinno być. Wielokrotnie zasypiając w zimnym łóżku
odczuwała wszechogarniającą, druzgocącą potrzebę każdego skrawka swojego ciała,
pragnienie ciepła, bliskości, swojej dłoni w większej, silniejszej…. zaborczego
dotyku męskich ust na własnych.
Przestań! Zbeształa się w myślach.
Wiedziała, że wystarczyłaby chwila i znów zagalopowałaby się w swojej
wyobraźni. Lecz tym razem nie była sama. Może później, gdy wypije drugiego albo
trzeciego drinka… w swoim domu… pójdzie na całość… Oszuka swoje ciało
stwarzając imitację miłości.
Miłość. Czy poznała kiedyś jej smak? Tak…
chyba…. Czy była prawdziwa…? Raczej nie. Gdyby to było TO, trwałoby nadal. Czyż nie..?
Uczucie szczęściem wypełniałoby jej żyły, a ona z pewnością nie siedziałaby tu
dzisiaj sama…
***
Zbyszek powoli opuszczał metalową roletę,
słuchając równomiernej pracy mechanizmu. Koniec pracy na dziś. Nie miał ochoty
wychodzić z niewielkiej budki, jednak wiedział, że siedzenie w środku nie ma
sensu. Było po dwudziestej pierwszej, a on i tak zamykał godzinę później niż
zwykle. Nie śpieszyło mu się. Obiecał chłopakom, że do domu nie wróci przed
północą i nie zamierzał okazać się nadgorliwym rodzicem, który nie ufa własnym
dzieciom. Wojtek w końcu był pełnoletni, a on sam w razie potrzeby był pod
telefonem.
Zatrzasnął kłódkę i schował klucze.
Postawił kołnierz kurtki tak, że zasłaniał mu pół głowy. Postanowił iść na
piwo, posiedzieć w barze godzinę do dwóch, a potem piechotą wrócić do domu, co
powinno mu zająć na tyle długo, żeby nie dotrzeć tam przed umówionym czasem. Wsadził ręce do kieszeni
po czym ruszył szybkim krokiem do pobliskiej knajpy.
W środku usiadł przy barze i zamówił duże
Tyskie. Obrócił się w stronę sali. Przy rozsypanych w pomieszczeniu stolikach
siedziało kilkanaście osób. Miły dla ucha gwar rozmów wypełniał wnętrze. Myślał,
że jako jedyny zjawił się dzisiaj solo dopóki nie dostrzegł siedzącej w rogu
młodej kobiety. Pewnie by jej nie zauważył, gdyby nie stojące obok ogromne wiadro
kwiatów. Ich widok przypomniał mu o pewnym wydarzeniu, które miało miejsce
dokładnie rok wcześniej. Jak przez mgłę pamięć podsunęła mu obraz leżącej na
śniegu dziewczyny z nosem niecałe dwadzieścia centymetrów od jego butów.
Niewiele zakodował z tamtego wydarzenia, ale pamiętał, że pomagał jej zbierać
kwiaty, które upuściła przewracając się. A było ich naprawdę dużo, zupełnie jak
tych w barze dzisiaj.
No proszę, pomyślał. Komuś w się jednak
tego wieczoru poszczęściło. Skierował swoją uwagę na stojący na kontuarze kufel
i zapomniał o nieznajomej, uznając, że jej towarzysz na pewno wyszedł tylko na
chwilę.
Popijając bursztynowy, gorzkawy płyn
bezwiednie oddał się rozmyślaniom. Były Walentynki, 14 lutego. W zeszłym roku
jakoś zupełnie nie zauważył tej daty, nawet otaczające go w kiosku kolorowe
okładki z krzyczącymi okazjonalnymi nagłówkami nie zdołały przyciągnąć jego
zainteresowania. To były pierwsze Walentynki bez Barbary, w tydzień po skromnym,
cichym pogrzebie na miejskim cmentarzu.
W tamtych dniach niewiele do niego
docierało, życie toczyło się jak gdyby obok niego. Niby chodził do pracy, robił
to co zwykle ale… tak jakoś mechanicznie, bez udziału świadomości. Dopiero
jakiś czas później, gdy ta apatia, to bezczucie minęły, uświadomił sobie jak
ciężko musiało być chłopcom. W końcu stracili matkę, a on… Słońce swojej
galaktyki.
Po
roku było mu łatwiej. Jego życie było nieporównywalnie uboższe, ale toczyło się
dalej. Miał dwóch synów i każdy z osobna był wystarczającym powodem, żeby
zebrać się do kupy. Tylko akurat dzisiaj, w Święto Zakochanych ta tęsknota i
kłujący ból w piersi zdawały się ożywać na nowo. Nigdy nie celebrował
szczególnie tego dnia, jedna czerwona róża wręczana tradycyjnie wraz z gorącym
pocałunkiem… A może powinien… bardziej doceniać, hołubić to co ma… Gdyby
wiedział, że tak szybko będzie mu zabrane, na pewno by o to zadbał, lecz
myślał, że mają jeszcze tyle wspólnych lat. Chłopcy mieli dorosnąć, wylecieć z
rodzinnego gniazda… Mieli znów być tylko we dwójkę - jak na początku małżeństwa.
Niestety los zadecydował inaczej i nie
miał innego wyjścia, jak się z tym pogodzić.
Teraz siedział przy barze sam,
prawdopodobnie wyglądając groteskowo żałośnie i obserwował roześmiane pary.
Spojrzał ponownie na salę i potwierdził to, zdawało się być oczywiste. Wszyscy
byli w parach, siedzieli wprawdzie w większych bądź mniejszych grupkach, ale
tego należało oczekiwać. Lokal nie stwarzał romantycznego nastroju, tak więc potrzebujący
bardziej intymnej scenerii wybierali miejsca o innym klimacie.
W pewnym momencie uświadomił sobie, że
chyba jednak nie miał do końca racji. Jego wzrok zatrzymał się na kobiecie
wciśniętej w ciemny kąt, nadal bez partnera. Przyjrzał się jej uważnie i jakże
ogromne było jego zdziwienie, gdy spostrzegł, że jest smutna. W takim dniu, w
otoczeniu tylu kwiatów sączyła jakiegoś egzotycznego drinka, a jej twarz
wyrażała bezkresne przygnębienie. W drgającym blasku płomienia niewielkiej
świeczki jej oczy zdawały się lśnić powstrzymywanymi łzami.
Dlaczego? Czy jej towarzysz musiał nagle
wyjść i rozczarowanie tak mocno odcisnęło się w jej nastroju? Najprawdopodobniej… Jakiż inny mógłby być
powód jej smutku?
Jego rozmyślania przerwał dźwięk telefonu
połączony z równoczesnym drganiem w tylnej kieszeni dżinsów. Wyjął aparat i
spojrzał na wyświetlacz. Wojtek. O co chodzi..? Zanim odebrał, zerknął jeszcze na godzinę w rogu
świecącego okienka. W pół do jedenastej.
-
Tak? – zapytał do słuchawki po odebraniu połączenia.
-
Tato, jak tam w pracy? – usłyszał spięty głos syna.
-
Chyba po pracy – odparł, uśmiechając się pod nosem.
-
Aa… to już tak późno… No patrz, jak ten czas leci… - chłopak zaśmiał się
nerwowo.
A to cwaniak, pomyślał ojciec.
-
Ano, późno - powiedział, próbując
przybrać poważny ton. – Macie jeszcze półtorej godziny.
-
No właśnie…. – Chrząknięcie. – Ja akurat w tej sprawie. Nie można by jakoś tego
przedłużyć?
-
Nie da rady. Nie zapominaj, że połowa waszych gości nie jest pełnoletnia.
-
Wiem, tato, ale… - ciężkie westchnienie w słuchawce. – Kurczę, jest dwudziesty
pierwszy wiek… Tato, proszę… do drugiej chociaż. Please, please… please….
-
O północy zjawię się na progu. Trochę jak Kopciuszek, tylko odwrotnie -
zachichotał.
-
Kopciuszek…? Chyba raczej żandarm egzekwujący przestrzeganie godziny policyjnej
– Wojtek zrezygnowany nawet nie silił się na dowcip.
-
Ta minęła pół godziny temu, mój drogi.
-
Acha…. Tak było w twoich zamierzchłych czasach, dzisiaj…
-
Dzisiaj dzieci nadal słuchają się swoich rodziców – uciął.
-
Jasne.
-
Miłej zabawy.
-
Taa… Dzięki.
Rozmowę zakończył trzask odkładanej
słuchawki.
-
Ech… - westchnął podnosząc piwo. – Za dzisiejszą młodzież – powiedział i jednym
duszkiem wypił pozostałą zawartość kufla, po czym dał barmanowi znak, aby mu
nalał następne.
Mężczyzna z uśmiechem podał mu trunek
następnie zaczął przygotowywać jakiegoś wymyślnego drinka. Na imię miał chyba
Witek, ale nie był pewny. Zachodził tu czasami po zamknięciu kiosku, ale nie na
tyle często, żeby być na „ty” z personelem. Barman postawił wypełniony
niebieskim płynem kieliszek na tacy i ruszył przez salę w kierunku samotnie
siedzącej kobiety. Ta powitała go z uśmiechem świadczącym o tym, że znała go
bardzo dobrze. Najwyraźniej była stałym bywalcem lokalu.
Przez chwilę Zbyszek pożałował, że nie przychodził
tu częściej. Jednak zaraz pokręcił głową niedowierzając własnym myślom. Po raz
pierwszy pomyślał w ten sposób o kobiecie od… Poczuł się winny. Nie powinien… przecież minął dopiero rok…
Odwrócił wzrok i rozpoznał to kłujące zimno zalewające jego serce. Czy zawsze
już tak będzie..? Na pewno żadna kobieta nie zajmie miejsca Barbary… Lecz gdy
spojrzał ponownie na dziewczynę, zauważył, że gdy tylko oddalił się barman, na
powrót zamknęła się w swoim smutnym świecie. I nagle odczuł przemożne
pragnienie, żeby ją stamtąd zabrać, zrobić coś, cokolwiek… żeby rozpogodzić to
delikatne oblicze.
Była od niego sporo młodsza, jakieś
dziesięć… piętnaście lat, co najmniej. Było to widać na pierwszy rzut oka. Rude
faliste włosy sięgały jej niewiele poniżej linii ramion. Wąskie zaciśnięte usta
wyrażały napięcie i być może opór przed poddaniem się słabości. Nie widział
jakiego koloru było jej smutne spojrzenie. Przy rozproszonym wokół oświetleniu
mogło być równie dobrze zielone, niebieskie, czy szare. Jednego był pewien. W
blasku słońca jej twarz musiała być obsypana piegami, jak letnia łąka, gdy
zakwitają stokrotki.
W pewnym momencie ich oczy się spotkały.
Być może ściągnął ją wzrokiem. Najpewniej, w końcu od dobrych dziesięciu minut
się w nią wpatrywał. Przez chwilę patrzyła na niego poważnie, jakby ze
zdziwieniem, po czym szybko odwróciła wzrok. Nie był na sto procent pewien, ale
mógłby przysiąc, że się zarumieniła. To sprawiło, że sam poczuł zakłopotanie,
zupełnie jak nastolatek. Zaśmiał się ze swojej niedojrzałej reakcji. To było
tylko jedno krótkie spojrzenie, poza tym ona nie była sama… w sensie – samotna.
Świadczyły o tym kwiaty, w otoczeniu których siedziała.
Tylko dlaczego była taka smutna…
Nie spojrzała więcej na niego. Odniósł
wrażenie, że celowo unikała wzrokiem miejsca, w którym siedział. Nie wiedział
dlaczego, ale ta myśl była dla niego przykra. Ponury przygarbił się na barowym
stołku i co jakiś czas zerkając na nieznajomą, kończył powoli swoje piwo, które
nagle przestało mu smakować, jakby uleciał z niego cały gaz.
Zapłacił barmanowi i właśnie wstawał, żeby
założyć kurtkę, gdy zauważył, że dziewczyna również szykuje się do wyjścia. Po
tym jak narzuciła płaszcz, właściciel lokalu pomógł jej z kwiatami umieszczając
ogromną wiąchę w drobnych kobiecych ramionach. Wydała mu się taka mała, gdy
jedynymi częściami jej ciała, które było z poza niej widać były nogi i czubek
głowy. Mężczyzna odprowadził ją do wyjścia, po czym wrócił na zaplecze.
Zbyszek dopił pozostałą w kuflu resztę
piwa i skierował się ku drzwiom. W progu jego uwagę przykuł leżący na ziemi
złamany pączek białej róży. Schylił się, żeby go podnieść i wówczas kilkanaście
centymetrów dalej, już na zewnątrz spostrzegł nasiąkający śniegiem bilecik.
Chwycił delikatnie oba, wstał i
przeczytał.
„Wszystkiego najlepszego z
okazji urodzin, Lilianko”
Spoglądał przez chwilę na zmianę to na
różę, to na niewielki kremowy kartonik, po czym podniósł wzrok i zobaczył
oddalający się zarys kobiecej sylwetki.
Szybko wyjął z kieszeni telefon następnie
wybrał numer.
-
Tak..? – usłyszał głos syna.
-
Godzina policyjna przełożona – powiedział krótko.
-
Coś się stało, tato?
-
Nie… nie wiem… jeszcze nie wiem.
-
Tato..?
-
Wszystko w porządku.
-
Na pewno?
-
Tak. Nie czekajcie na mnie.
Rozłączył się i pobiegł w stronę
oddalającego się kobiecego cienia.
Piękne, nastrojowe i romantyczne opowiadanie. Dowód na to, że Walentynkowa historia o miłości wcale nie musi znajdować swojego finału w łóżku. Brawo Soul :). Więcej poproszę... (z łóżkiem też mogą być :p)
OdpowiedzUsuńOj, a Ty tylko o jednym... ;):D W łóżku w pewnym momencie zaczyna być nudno... ;) hihi... Dzięki, Kami :)
UsuńSoul wiem, jak kolejny raz docieram z moimi bohaterami do jednoznacznej sytuacji, to zaczynam zgrzytać zębami, może dlatego najczęściej wtedy ich zostawiam, wychodzę i wracam rano ;). To jest bardzo piękny tekst i absolutnie niczego mu nie brakuje, jest idealnie taki jaki powinien być :)
OdpowiedzUsuńMoje zęby są bezpieczne, ale nie będę ściemniać, ja lubię pisać erotykę. Z pisaniem jest trochę jak z aktorstwem, człowiek ma możliwość wcielenia się w kogoś innego, czasem podobnego do nas, a czasem na tyle innego, na ile pozwala nam nasza wyobraźnia.
UsuńA to opowiadanie z założenia miało być romantyczne, ale nie erotyczne ;).
Dziękuję, Kasiu, za te wszystkie miłe słowa:) z Twoich ust, jeszcze większy komplement:)
A byłabym hipokrytką, twierdząc, że ja nie lubię erotyki pisać. Rzecz w tym, że jak robię to po raz kolejny, a potem czytam, to wszystko wydaje mi się do siebie zbyt podobne. I jakby tak wywalić imiona to każdej pary mogłoby to dotyczyć. Dlatego chyba często omijam te fragmenty w publikacji. To, że ich nie pokazuję nie znaczy, że ich nie ma. Ostatnio w innym miejscu ktoś anonimowo się zmartwił "że głupio mu, że go kręcą takie (erotyczne) klimaty", ktoś inny powiedział, że większość ludzi to kręci i nie ma w tym nic nienormalnego. Ja bym się posunęła nawet dalej w tym stwierdzeniu. Każdego to kręci, bo to jest ludzkie, a większość idzie w zaparte, że jego absolutnie nie. Ot, ludzka hipokryzja, albo raczej wychowanie. A tak mi się jeszcze nasunęło... Tytuł bloga adekwatny, tyle że do północy trochę czasu ;)...
OdpowiedzUsuńOstatnio rozmawiałam z córką o tychże sprawach. Ona jest dorosła, ma faceta, ja też jestem dorosła i nie będę udawać Greka, że sądzę, że się tylko za rączkę trzymają. I tak sobie gadałyśmy, całkiem swobodnie. I wtedy mi przemknęło przez myśl, że będąc w jej wieku, przenigdy nie odważyłabym się tak rozmawiać ze swoją mamą i mama ze mną chyba też nie. Czasy się zmieniają, ale osobiście uważam, że to dobrze. Bo mnie to omijanie tematów tabu wyposażyło na życie w potężny bagaż kompleksów i dzisiaj wiem, że cokolwiek by człowiek w życiu zrobił nie wszystko co staromodne, pruderyjne wychowanie zepsuło da się naprawić. Wolę, że jest jak jest niż miałoby być jak za moich czasów, nawet jeśli top oznacza większą swobodę seksualną i młodych ludzi.
Ale się nagadałam ;). Zwierzenia w samo południe :D
I w popołudnie... ;) Ja tak samo z mamą nie rozmawiałam o takich rzeczach, ale, czytając Rysunek w sercu, nie była zgorszona, ani zniesmaczona, więc myślę, że gdyby do takowej rozmowy doszło, nie byłoby najgorzej... ;) hehe... Ja z chłopakami mam jeszcze trochę czasu, a i tak jak przyjdzie pora, to myślę, że większość spadnie na małżonka. ;):D.
OdpowiedzUsuńZ tym kręceniem, to zgadzam się z Tobą, ale myślę, że dużo zależy od wyobraźni czytelnika, od doświadczenia pewnie też, bo trudno wyobrażać sobie i się wczuwać w coś, co jest co jest nam zupełnie obce (samoświadomość - myślę - jest tu bardzo przydatna ;) ). Zwierzenia przedwieczorne... ;)