-
No i jak? Co pan powie na mały eksperyment, panie Jones? – spytała, uśmiechając
się prowokująco.
Stał jak wryty. Po prostu zaprało mu dech,
a on sam czuł się jak przyparty do ściany. Belinda patrzyła na niego odważnie.
W jej zielonych oczach tańczyły figlarne chochliki, a nieco zadarta głowa
wyrażała jawne wyzwanie. Jakże mógł go nie podjąć? Okazałby się ostatnim
fajtłapą. Jednak nie potrafił wydobyć z siebie słowa. W jego myślach jak echo
odbijały się słowa: „Zrobić ci loda?”. Czuł się, jakby przed chwilą dostał
czymś ciężkim w głowę.
Ona, w przeciwieństwie do niego, była
całkowicie opanowana. Doskonale zdawała sobie sprawę z dwuznaczności,
wypowiedzianych przed chwilą słów, ale nie mogła oprzeć się pokusie. Za bardzo
była ciekawa, jak zareaguje. Był taki dobrze wychowany, wręcz irytująco
grzeczny. Wiedziała, że prędzej czy później nie wytrzyma i spróbuje zburzyć
jego opanowanie. Myślała tylko, że nie będzie to miało miejsca na trzeciej
randce. Ona i jej niewyparzony język. Idealnie do siebie pasują. Cóż, taka już
była, najpierw mówiła, potem myślała. Niejednokrotnie z tego powodu pakowała
się w tarapaty. Jednak, widząc reakcję mężczyzny, wiedziała, że tym razem tak
nie będzie.
Uśmiechając się leniwie, oblizała
koniuszkiem języka kącik ust, po czym
spytała:
-
No więc… Jak będzie? Zaryzykujesz?
Miał wrażenie, jakby śnił. Wpatrzony w jej
pełne, kuszące usta bez mała czuł, jak zanurza się w słodkim, wilgotnym cieple.
Dopiero jej słowa przywróciły go do rzeczywistości. Zanim odpowiedział,
przełknął, aby zniwelować nagłą suchość w ustach.
-
Imbir z wanilią? – zapytał, chcąc się upewnić, czy jeszcze dobrze kojarzy.
Potwierdziła ruchem głowy.
-
Jak chcesz, mogę dodać odrobinę cynamonu – zaproponowała.
-
Niech będzie. Jak szaleć, to na całego.
Dopiero po chwili dotarł do niego sens
tych słów. Czy jest aż taki żałosny, że eksperymentowanie ze smakami lodów jest
według niego zwariowanym pomysłem? Poraziła go myśl, że Belinda może go w ten
sposób postrzegać. On przecież taki nie jest. To, że ma sprawdzone upodobania
smakowe nie czyni z niego nudnego faceta. Na nowości po prostu nie ma ochoty.
Belinda zniknęła na zapleczu i po chwili
wróciła, przynosząc niezbędne składniki. Obserwując, jak przygotowuje wszystko
na gładkim, stalowym blacie, by następnie wrzucić do niewielkiego blendera, bez
najmniejszych wątpliwości wiedział, na co ma teraz ochotę. Gdy oszołomienie jej
śmiałością minęło, doskonale zdawał sobie sprawę tego, że wszystko robiła
celowo. Począwszy od pierwszych, na pozór niewinnych słów, a kończąc na
oblizywaniu palca, którym wytarła brzeg kubeczka po śmietanie. Gwarancji co do
tego nie miał, ale był gotów się założyć o swoją nauczycielską wypłatę, że
początkowa skromność dziewczyny, była tylko dobrze wyćwiczoną pozą.
Celowo na niego nie patrzyła. Nie chciała
niczego przyspieszać, a coś w głębi jej podpowiadało, że tak będzie, gdy tylko
ich spojrzenia się spotkają. Odniosła zamierzony efekt i tylko to się liczyło.
Włączyła urządzenie i przez chwilę warkot silnika był jedynym dźwiękiem
wypełniającym przestrzeń małej kawiarni.
Vince, wpatrywał się w nią, jak urzeczony.
Wszystkie czynności wykonywała z pewnością ruchów, świadczącą o wielu godzinach
spędzonych w pracy. Nie patrząc nawet w stronę szafki, wyjęła z niej dwa
szklane pucharki w kształcie kwiatów tulipana i wstawiła do chłodziarki. Z
innej wzięła prostokątny metalowy pojemnik, do którego, po uprzednim wyłączeniu
blendera, przelała gęstą, aromatyczną mieszankę.
Belinda uwielbiała lody, a – nie wiedząc czemu – przygotowywanie ich
zawsze ją relaksowało. Po chwili przestała się tak przejmować stojącym kilka
metrów dalej mężczyzną i jego wpływem na nią. Odruchowo przesunęła palcem po wewnętrznej
stronie naczynia i już zamierzała włożyć go do ust, gdy silna, męska dłoń
powstrzymała ją w połowie drogi. Zaskoczona, spojrzała na Vince’a, który stał
teraz blisko niej. Bardzo blisko. Wpatrywał się w nią natarczywie, nie
zwalniając uchwytu.
Miała wrażenie, jakby czas się zatrzymał.
Jakby na tę krótką chwilę, nie istniało nic poza ich dwojgiem. Wpatrywała się w
jego oczy i widząc w nich gorejące pożądanie, zadrżała. Serce zaczęło jej
łomotać, a najpłytszy oddech przychodził z niewyobrażalnym trudem. Nie
spodziewała się takiego obrotu sprawy. To ona miała panować nad wszystkim. Lecz
kiedy powolnym ruchem wsunął jej, spływający mleczną masą, palec do swoich ust,
ugięły się pod nią kolana i wiedziała, że nie kontroluje w tej chwili niczego,
nawet reakcji własnego organizmu.
Speszona, wyrwała rękę.
-
Należy je schłodzić! – prawie krzyknęła, a następnie schowała pojemnik w stojącej
w drugim końcu pomieszczenia zamrażarce.
-
Ile to potrwa? – zapytał niskim, ochrypłym głosem, którego brzmienie wywołało
na jej ramionach gęsią skórkę.
-
Jakieś czterdzieści minut – odpowiedziała. – W tym czasie przygotuję owoce.
Jakie chcesz? – Zerknęła na niego ukradkiem.
-
Cokolwiek, zdaję się na ciebie. Ale nie musisz się kłopotać. Już wiem, że i bez
dodatków będą mi smakowały. – Głos miał poważny, lecz jego oczy się śmiały.
-
To może truskawki…? – zastanawiała się na głos. – Tak, truskawki i ananas. Będą
pasować idealnie.
Odwróciła się do kontuaru i wyjęła z
szuflady nóż. Zamierzała go odłożyć i przynieść owoce, ale poczuła jego dotyk,
gdy dłonią odgarniał jej z karku włosy i zamarła. Po chwili w tym samym miejscu
spoczęły jego usta. Zamknęła oczy i westchnęła, po czym bezwiednie pochyliła
głowę, ułatwiając mu dostęp do łagodnego łuku szyi.
-
Myślę, że lepiej będzie, jak to odłożysz – szepnął, muskając gładką skórę.
-
Co...? – spytała, próbując zebrać myśli. Jego gorący oddech rozniecał w niej
ogień, odbierał resztki wędrującego na obrzeżach świadomości rozsądku.
-
Nóż – wymruczał wprost do jej ucha, po czym lekko przygryzł miękki płatek.
Zaskoczona intensywniejszą pieszczotą,
wyprostowała palce, które do tej pory były kurczowo zaciśnięte wokół rękojeści
lśniącego, ostrego narzędzia i nóż z głośnym brzękiem upadł na gładką,
metalową, powierzchnię. Dźwięk ten tak ją wystraszył, że odskoczyła do tyłu, głową
uderzając przy tym Vince’a w brodę.
-
Oh… przepraszam – odwróciła się momentalnie. – Tak bardzo…
-
Nic się nie stało – wszedł jej w słowo.
-
Ja… po prostu się wystraszyłam. Ten nóż…
-
Nie sądziłem, że jesteś taka płochliwa – zaśmiał się i spojrzał na nią
zadziornie.
-
Ja też nie… - przerwała, widząc krew na jego ustach. – Oh, przygryzłeś sobie
dolną wargę. – Zaczęła dotykać jego twarzy, jakby chciała sprawdzić, czy ma
jeszcze jakieś obrażenia, a po chwili złapała go za rękę.
-
To naprawdę nic takiego – machnął wolną dłonią.
Ale Belinda, w ogóle nie słuchając jego
słów, zaczęła go ciągnąć w stronę zlewu. Przez moment się opierał, ale w końcu
doszedł do wniosku, że zaczyna mu się podobać rola poszkodowanego. Zwłaszcza,
gdy opiekuńcza pielęgniarka działa na niego tak intensywnie.
-
Chodź, przepłucz usta zimną wodą. To powinno pomóc. – Jej ton był stanowczy,
ale wyłapał w nim także nutkę troskliwości.
Sam nie wiedział, czemu, ale to go
wzruszyło. Ta tkliwość w głosie Belindy wniknęła do jego wnętrza i zaczęła
zmiękczać od środka. Gdy to sobie uzmysłowił, jego wewnętrzny głos
zaprotestował: O, niedoczekanie..
-
Znam lepszy sposób – zaproponował, robiąc przy tym zbolałą minę.
-
Jaki? – zdążyła zapytać, gdy dotarło do niej, co miał na myśli, a jej usta
ułożyły się w idealne „o”.
Trwało to ułamek sekundy, lecz zdążył
zauważyć jej zmieszanie. Milczał, czekając na reakcję z jej strony. Patrzył na
nią uważnie, a początkowe rozbawienie migocące w jego oczach, znikło,
zostawiając miejsce dla niepewności oczekiwania i rosnącego podniecenia.
W zielonych tęczówkach Belindy, jak w
kalejdoskopie, widział przewijające się emocje, zaskoczenie, speszenie,
ciekawość, a na końcu zdecydowanie, które nadało jej spojrzeniu dodatkowego
blasku i wywołało rumieńce na policzkach.
Więziona w kleszczach jego spojrzenia,
zbliżyła się. Czuła rosnące podekscytowanie, przenikające tkanki napięcie,
które kumulowało się w okolicach podbrzusza. Ten mężczyzna działał na nią
silniej niż mogła przypuszczać. Przyspieszający w zawrotnym tempie puls, coraz
silniejsze uderzenia serca sprawiały, że nie mogła oddychać. Powietrze jakby
grzęzło w gardle, wywołując piekącą suchość.
-
Hmm… zobaczmy – powiedziała i przełknęła, aby nawilżyć przełyk.
Wspięła się na palce i delikatnie dotknęła
jego twarzy, obracając ją tak, aby miała lepszy dostęp do zranionej wargi. Dotknęła
tego miejsca ustami, nie odrywając swoich oczu od jego.
-
I jak, lepiej? – spytała, odsuwając się zaledwie odrobinę, tak że czuł na
skórze jej gorący, drżący oddech.
To niewiarygodne. Nie mógł uwierzyć, że
dotyk lekki jak muśnięcie skrzydeł motyla, może mieć na niego taki wpływ. Serce
łomotało mu w piersi jak oszalałe. Musiał zacisnąć pięści, aby nie poddać się
pragnieniu natychmiastowego wzięcia jej w ramiona. Pożądanie wypełniało każdą
część jego ciała, a zwłaszcza tę, która najbardziej wyrywała się do Belindy,
nie słuchając nakazu rozsądku. Chciał to przedłużyć, powoli rozniecać w nich
obojgu potrzebę zaspokojenia.
-
Nie bardzo. Mogłaś się bardziej postarać – wyszeptał i sam był zdziwiony, jak
beztrosko udało mu się to powiedzieć.
Osz…ty… Pomyślała Belinda. A więc to tak?
Tak chcesz pogrywać? Początkowo chciała podjąć grę, ale widząc napięcie
malujące się na jego twarzy i czując własne, rosnące, zrozumiała jak niewiele
dzieli ich od równoczesnej kapitulacji. Jej niecierpliwa natura doszła do głosu
i nakazywała przyspieszyć to, co nieuniknione.
Ponownie przybliżyła swoje usta do jego.
Delikatnie, końcówką języka obrysowała ich kształt.
-
I jak, panie profesorze? – spytała prosto w jego rozchylone wargi. – Czy teraz
zasłużyłam na lepszą ocenę?
Nic nie powiedział. Wydawszy z siebie
niezrozumiałe mruknięcie, wpił się w jej usta z całą siłą, jaką do tej pory się
kontrolował. I ta odpowiedź jej wystarczyła. Otworzyła się na niego, pozwalając
badać każdy zakamarek jej wnętrza. Czy tak to sobie wyobrażała? Może… Po części
na pewno. Gdzieś w środku wierzyła, że ta cała „gładkość” to była tylko
zewnętrzna powłoka, która skrywała zupełnie inny temperament. W końcu był
mężczyzną. A ona miała ostre pazurki i wiedziała, jak się nimi posługiwać.. Jak
kotka, która decyduje, kiedy ma być zadziorna, by innym razem łagodnie się łasić,
ocierając się o nogi upatrzonego osobnika. Dokładnie tak to działało. Jak
giętki koci ogon, który swoją ruchomą końcówką przyzywał, niczym kobieta,
palcem wskazującym, upatrzonego mężczyznę.
A
mężczyzna ten oddziaływał na nią, jak już dawno żaden. Pozwalając mu prowadzić
w tym dzikim tańcu języków, wplotła palce w jego włosy tuż nad karkiem. W
reakcji na tę pieszczotę wydał głęboki pomruk. Słysząc to, uśmiechnęła się do
siebie. Uwielbiała to uczucie, jakie dawała jej świadomość wpływu na męskie
reakcje. Podniecała ją niemal w równym stopniu, co same pieszczoty kochanka.
Zdawała sobie jednak sprawę z tego, iż ten stan był jedynie preludium
namiętności, jakiej w życiu łaknęła. Dlatego, jak wielokrotnie wcześniej, i tym
razem dała się ponieść zmysłom. Wyciszyła myślenie i pozwoliła, aby kierował
nią instynkt. Wzrok, węch, dotyk i słuch, wszystko to razem składało się na
doskonałą orkiestrę, której muzyka, wraz z ciepłem jego dłoni, urywanym
oddechem, czy unoszącym się w powietrzu, piżmowym zapachem, rozgrzewała krew,
rozpalała pożądanie.
Jego niecierpliwe ręce błądziły po ciele
Belindy, poznając kształty, których wcześniej się tylko domyślał. Była idealna,
drobna i wiotka, ale doskonale zaokrąglona tam, gdzie lubił. Gdy przez materiał
bluzki wyczuł stwardniałe sutki, ścisnął je palcami. Jednocześnie patrzył, jak
kobieta w jego objęciach wygina się w łuk i głośno wsysa powietrze. Jej
naturalna reakcja tak go podnieciła, że pragnął już w tej chwili, bez zbędnych
wstępów, się w niej zagłębić.
Trzymając ją jedną ręką za szyję,
przesunął drugą z piersi na brzuch, a potem jeszcze niżej. W tym samym czasie
ona gładziła rękami jego plecy i patrzyła na niego w taki sposób, iż tylko
głupiec nie rozpoznałaby w jej spojrzeniu niemego przyzwolenia. Vince, obrysowując dłonią krągłość kobiecego
biodra, dotarł do uda, do miejsca, gdzie kończyła się spódniczka. Gdy opuszkami
palców wyczuł gołą, gładką skórę, przeniósł dotyk na wewnętrzną stronę.
Zadrżała pod wpływem tej delikatnej, a
jednocześnie zdecydowanej pieszczoty. Powoli, obserwując jej reakcje, wędrował
coraz wyżej, aż dotarł do tego miejsca, które płonęło z oczekiwania. A gdy,
ominąwszy barierę, jaką stanowiła jej bielizna, zanurzył w niej palce, poczuł
jak żar, przelewający się przez ciało Belindy, znalazł ujście w miejscu, które
tak ochoczo badał.
-
O Boże… - jęknął, widząc jak jest gotowa na jego przyjęcie. – Ależ jesteś
wilgotna.
-
Dla ciebie – szepnęła, patrząc mu wymownie w oczy, po czym zaczęła mu rozpinać
spodnie.
Nie zwlekając ani chwili, Vince zdjął jej
majtki – o ile ten skrawek koronki można było tak nazwać.
Gdy uwolniła go już od krępującej odzieży,
wyprężył się cały, wiedziony, obiecującym rozkosze, zapachem kobiecego
podniecenia. Objęła go drobną dłonią. Nie zwalniając uścisku, przesunęła ręką
po jego długości do miejsca, gdzie łączył się z resztą ciała i na powrót.
Przymknął oczy i wydał z siebie bliżej
nieokreślony dźwięk. Następnie chwycił Belindę za biodra i posadził na blacie.
Zadrżała pod wpływem kontaktu z zimnym metalem, lecz nie zważał na to.
Przesunął ją bliżej krawędzi i wszedł w nią jednym pewnym pchnięciem.
Jęknęła, zaciskając się wokół niego
automatycznie.
-
O, tak… - wymruczała, wypinając ku niemu biodra.
-
Tak – powtórzył za nią jak echo i wysunął się tylko po to, by ponownie pchnąć,
ze zdwojoną siłą. I jeszcze raz, i jeszcze...
Przy każdym ruchu czuł, jak kobieta
zaciska się wokół niego coraz ciaśniej. Z każdą chwilą byli coraz bliżej spełnienia,
którego obietnicę widział w zamglonym kobiecym spojrzeniu. Widząc jak blisko
oboje są kresu, wycofał się na chwilę i wstrzymał. Wpatrzony w jej rozszerzone
z podniecenia źrenice, ostatnim pchnięciem posłał ich poza krawędź.
Zamarli, nie mogąc zdobyć się na
najmniejszy ruch, ani wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Przestrzeń wokół nich
wypełniały jedynie szybkie, spazmatyczne oddechy. Oparci o siebie głowami,
czekali, aż ich rozszalałe serca wyrównają swój rytm.
-
Jezu… - szepnął, gdy wróciła mu zdolność mówienia.
-
Belindo – poprawiła go drżącym głosem.
Spojrzał na nią i zobaczył radosne ogniki
tańczące w jej oczach. Zaśmiali się jednocześnie.
-
To było… - zaczął.
-
Tak – weszła mu w słowo i westchnęła.
Chciał powiedzieć: niesamowite, ale skoro
nie dała mu dojść do głosu, trudno. Zresztą wiedział, że nie był w swoich
odczuciach osamotniony.
-
Tak – zgodził się.
W niewielkiej cukierni panował spokój.
Przytłumione, pomarańczowe światło zdawało się tulić do snu małe metalowe
stoliki rozstawione symetrycznie na wyłożonej białymi panelami podłodze. Dla
osób przechodzących ulicą lokal był zamknięty. Nikomu do głowy by nie przyszło,
że ktoś mógł być w środku.
Świadomość tego sprawiła, że siedzący na
podłodze, mężczyzna i kobieta czuli się swobodnie. Oparci o szafki, jedli lody.
Nic nie mówili, żadne z nich nie odczuwało takiej potrzeby. Pogrążeni w
upajającej błogości zarówno ciała jak i umysłu powoli smakowali słodki deser.
Gdy łyżeczki zaczęły uderzać o dno
szklanych pucharków, Belinda zapytała:
-
No i jak, smakowały?
-
Pycha – odpowiedział z uśmiechem farciarza, któremu trafił się najlepszy kąsek.
Kobieta odwzajemniła uśmiech, po czym
zabrała oba naczynia i wstała. Kołysząc
miękko biodrami, poszła w stronę zlewozmywaka. Patrząc na jej płynne, zmysłowe
ruchy, Vince doszedł do wniosku, że nowości nie są wcale takie złe, jak mu się
jeszcze dzisiejszego ranka wydawało. A różnorakie eksperymenty, tym bardziej…
hehe, mniam... Ty wiesz, że ja Twoje lody lubię, w każdym smaku ;)
OdpowiedzUsuńDzięki, Kami :):)
UsuńSłodycze lubimy obie... kolory tęczy też...;)
A od nowości stronić nie należy, hihi... ;)