Ważne

Teksty zawarte na tym blogu (poza "Za serce chwyciły") są mojego autorstwa i jako takie okryte prawami autorskimi. Jakiekolwiek ich wykorzystywanie lub przetwarzanie bez zgody autora jest zabronione. Wszystkie obrazki zamieszczone na tym blogu wyszukuję w internecie. Nie jestem ich autorką, dokonuję jedynie pewnych modyfikacji w domowym zaciszu.

Postanowiłam zdjąć ze Zwierzeń "kłódkę" dla nieletnich, a posty z treściami przeznaczonymi dla osób pełnoletnich opatrzyłam oznaczeniem "+18". Tak więc ostrzegam, jeśli przy tytule posta zobaczysz "osiemnastkę", wchodzisz na własne ryzyko...

środa, 22 stycznia 2014

Smak nowości (+18)




- No i jak? Co pan powie na mały eksperyment, panie Jones? – spytała, uśmiechając się prowokująco.

     Stał jak wryty. Po prostu zaprało mu dech, a on sam czuł się jak przyparty do ściany. Belinda patrzyła na niego odważnie. W jej zielonych oczach tańczyły figlarne chochliki, a nieco zadarta głowa wyrażała jawne wyzwanie. Jakże mógł go nie podjąć? Okazałby się ostatnim fajtłapą. Jednak nie potrafił wydobyć z siebie słowa. W jego myślach jak echo odbijały się słowa: „Zrobić ci loda?”. Czuł się, jakby przed chwilą dostał czymś ciężkim w głowę.

     Ona, w przeciwieństwie do niego, była całkowicie opanowana. Doskonale zdawała sobie sprawę z dwuznaczności, wypowiedzianych przed chwilą słów, ale nie mogła oprzeć się pokusie. Za bardzo była ciekawa, jak zareaguje. Był taki dobrze wychowany, wręcz irytująco grzeczny. Wiedziała, że prędzej czy później nie wytrzyma i spróbuje zburzyć jego opanowanie. Myślała tylko, że nie będzie to miało miejsca na trzeciej randce. Ona i jej niewyparzony język. Idealnie do siebie pasują. Cóż, taka już była, najpierw mówiła, potem myślała. Niejednokrotnie z tego powodu pakowała się w tarapaty. Jednak, widząc reakcję mężczyzny, wiedziała, że tym razem tak nie będzie.

     Uśmiechając się leniwie, oblizała koniuszkiem języka kącik ust, po czym  spytała:

- No więc… Jak będzie? Zaryzykujesz?

     Miał wrażenie, jakby śnił. Wpatrzony w jej pełne, kuszące usta bez mała czuł, jak zanurza się w słodkim, wilgotnym cieple. Dopiero jej słowa przywróciły go do rzeczywistości. Zanim odpowiedział, przełknął, aby zniwelować nagłą suchość w ustach.

- Imbir z wanilią? – zapytał, chcąc się upewnić, czy jeszcze dobrze kojarzy.

     Potwierdziła ruchem głowy.

- Jak chcesz, mogę dodać odrobinę cynamonu – zaproponowała.

- Niech będzie. Jak szaleć, to na całego.

      Dopiero po chwili dotarł do niego sens tych słów. Czy jest aż taki żałosny, że eksperymentowanie ze smakami lodów jest według niego zwariowanym pomysłem? Poraziła go myśl, że Belinda może go w ten sposób postrzegać. On przecież taki nie jest. To, że ma sprawdzone upodobania smakowe nie czyni z niego nudnego faceta. Na nowości po prostu nie ma ochoty.

     Belinda zniknęła na zapleczu i po chwili wróciła, przynosząc niezbędne składniki. Obserwując, jak przygotowuje wszystko na gładkim, stalowym blacie, by następnie wrzucić do niewielkiego blendera, bez najmniejszych wątpliwości wiedział, na co ma teraz ochotę. Gdy oszołomienie jej śmiałością minęło, doskonale zdawał sobie sprawę tego, że wszystko robiła celowo. Począwszy od pierwszych, na pozór niewinnych słów, a kończąc na oblizywaniu palca, którym wytarła brzeg kubeczka po śmietanie. Gwarancji co do tego nie miał, ale był gotów się założyć o swoją nauczycielską wypłatę, że początkowa skromność dziewczyny, była tylko dobrze wyćwiczoną pozą.

      Celowo na niego nie patrzyła. Nie chciała niczego przyspieszać, a coś w głębi jej podpowiadało, że tak będzie, gdy tylko ich spojrzenia się spotkają. Odniosła zamierzony efekt i tylko to się liczyło. Włączyła urządzenie i przez chwilę warkot silnika był jedynym dźwiękiem wypełniającym przestrzeń małej kawiarni.

     Vince, wpatrywał się w nią, jak urzeczony. Wszystkie czynności wykonywała z pewnością ruchów, świadczącą o wielu godzinach spędzonych w pracy. Nie patrząc nawet w stronę szafki, wyjęła z niej dwa szklane pucharki w kształcie kwiatów tulipana i wstawiła do chłodziarki. Z innej wzięła prostokątny metalowy pojemnik, do którego, po uprzednim wyłączeniu blendera, przelała gęstą, aromatyczną mieszankę.

     Belinda uwielbiała lody, a – nie wiedząc czemu – przygotowywanie ich zawsze ją relaksowało. Po chwili przestała się tak przejmować stojącym kilka metrów dalej mężczyzną i jego wpływem na nią. Odruchowo przesunęła palcem po wewnętrznej stronie naczynia i już zamierzała włożyć go do ust, gdy silna, męska dłoń powstrzymała ją w połowie drogi. Zaskoczona, spojrzała na Vince’a, który stał teraz blisko niej. Bardzo blisko. Wpatrywał się w nią natarczywie, nie zwalniając uchwytu.

     Miała wrażenie, jakby czas się zatrzymał. Jakby na tę krótką chwilę, nie istniało nic poza ich dwojgiem. Wpatrywała się w jego oczy i widząc w nich gorejące pożądanie, zadrżała. Serce zaczęło jej łomotać, a najpłytszy oddech przychodził z niewyobrażalnym trudem. Nie spodziewała się takiego obrotu sprawy. To ona miała panować nad wszystkim. Lecz kiedy powolnym ruchem wsunął jej, spływający mleczną masą, palec do swoich ust, ugięły się pod nią kolana i wiedziała, że nie kontroluje w tej chwili niczego, nawet reakcji własnego organizmu.


     Speszona, wyrwała rękę.

- Należy je schłodzić! – prawie krzyknęła, a następnie schowała pojemnik w stojącej w drugim końcu pomieszczenia zamrażarce.

- Ile to potrwa? – zapytał niskim, ochrypłym głosem, którego brzmienie wywołało na jej ramionach gęsią skórkę.

- Jakieś czterdzieści minut – odpowiedziała. – W tym czasie przygotuję owoce. Jakie chcesz? – Zerknęła na niego ukradkiem.

- Cokolwiek, zdaję się na ciebie. Ale nie musisz się kłopotać. Już wiem, że i bez dodatków będą mi smakowały. – Głos miał poważny, lecz jego oczy się śmiały.

- To może truskawki…? – zastanawiała się na głos. – Tak, truskawki i ananas. Będą pasować idealnie.

     Odwróciła się do kontuaru i wyjęła z szuflady nóż. Zamierzała go odłożyć i przynieść owoce, ale poczuła jego dotyk, gdy dłonią odgarniał jej z karku włosy i zamarła. Po chwili w tym samym miejscu spoczęły jego usta. Zamknęła oczy i westchnęła, po czym bezwiednie pochyliła głowę, ułatwiając mu dostęp do łagodnego łuku szyi.

- Myślę, że lepiej będzie, jak to odłożysz – szepnął, muskając gładką skórę.

- Co...? – spytała, próbując zebrać myśli. Jego gorący oddech rozniecał w niej ogień, odbierał resztki wędrującego na obrzeżach świadomości rozsądku.

- Nóż – wymruczał wprost do jej ucha, po czym lekko przygryzł miękki płatek.

     Zaskoczona intensywniejszą pieszczotą, wyprostowała palce, które do tej pory były kurczowo zaciśnięte wokół rękojeści lśniącego, ostrego narzędzia i nóż z głośnym brzękiem upadł na gładką, metalową, powierzchnię. Dźwięk ten tak ją wystraszył, że odskoczyła do tyłu, głową uderzając przy tym Vince’a w brodę.

- Oh… przepraszam – odwróciła się momentalnie. – Tak bardzo…

- Nic się nie stało – wszedł jej w słowo.

- Ja… po prostu się wystraszyłam. Ten nóż…

- Nie sądziłem, że jesteś taka płochliwa – zaśmiał się i spojrzał na nią zadziornie.

- Ja też nie… - przerwała, widząc krew na jego ustach. – Oh, przygryzłeś sobie dolną wargę. – Zaczęła dotykać jego twarzy, jakby chciała sprawdzić, czy ma jeszcze jakieś obrażenia, a po chwili złapała go za rękę.

- To naprawdę nic takiego – machnął wolną dłonią.

     Ale Belinda, w ogóle nie słuchając jego słów, zaczęła go ciągnąć w stronę zlewu. Przez moment się opierał, ale w końcu doszedł do wniosku, że zaczyna mu się podobać rola poszkodowanego. Zwłaszcza, gdy opiekuńcza pielęgniarka działa na niego tak intensywnie.

- Chodź, przepłucz usta zimną wodą. To powinno pomóc. – Jej ton był stanowczy, ale wyłapał w nim także nutkę troskliwości.

     Sam nie wiedział, czemu, ale to go wzruszyło. Ta tkliwość w głosie Belindy wniknęła do jego wnętrza i zaczęła zmiękczać od środka. Gdy to sobie uzmysłowił, jego wewnętrzny głos zaprotestował: O, niedoczekanie..

- Znam lepszy sposób – zaproponował, robiąc przy tym zbolałą minę.

- Jaki? – zdążyła zapytać, gdy dotarło do niej, co miał na myśli, a jej usta ułożyły się w idealne „o”.

     Trwało to ułamek sekundy, lecz zdążył zauważyć jej zmieszanie. Milczał, czekając na reakcję z jej strony. Patrzył na nią uważnie, a początkowe rozbawienie migocące w jego oczach, znikło, zostawiając miejsce dla niepewności oczekiwania i rosnącego podniecenia.

     W zielonych tęczówkach Belindy, jak w kalejdoskopie, widział przewijające się emocje, zaskoczenie, speszenie, ciekawość, a na końcu zdecydowanie, które nadało jej spojrzeniu dodatkowego blasku i wywołało rumieńce na policzkach.

     Więziona w kleszczach jego spojrzenia, zbliżyła się. Czuła rosnące podekscytowanie, przenikające tkanki napięcie, które kumulowało się w okolicach podbrzusza. Ten mężczyzna działał na nią silniej niż mogła przypuszczać. Przyspieszający w zawrotnym tempie puls, coraz silniejsze uderzenia serca sprawiały, że nie mogła oddychać. Powietrze jakby grzęzło w gardle, wywołując piekącą suchość.

- Hmm… zobaczmy – powiedziała i przełknęła, aby nawilżyć przełyk.

     Wspięła się na palce i delikatnie dotknęła jego twarzy, obracając ją tak, aby miała lepszy dostęp do zranionej wargi. Dotknęła tego miejsca ustami, nie odrywając swoich oczu od jego.

- I jak, lepiej? – spytała, odsuwając się zaledwie odrobinę, tak że czuł na skórze jej gorący, drżący oddech.

     To niewiarygodne. Nie mógł uwierzyć, że dotyk lekki jak muśnięcie skrzydeł motyla, może mieć na niego taki wpływ. Serce łomotało mu w piersi jak oszalałe. Musiał zacisnąć pięści, aby nie poddać się pragnieniu natychmiastowego wzięcia jej w ramiona. Pożądanie wypełniało każdą część jego ciała, a zwłaszcza tę, która najbardziej wyrywała się do Belindy, nie słuchając nakazu rozsądku. Chciał to przedłużyć, powoli rozniecać w nich obojgu potrzebę zaspokojenia.

- Nie bardzo. Mogłaś się bardziej postarać – wyszeptał i sam był zdziwiony, jak beztrosko udało mu się to powiedzieć.

     Osz…ty… Pomyślała Belinda. A więc to tak? Tak chcesz pogrywać? Początkowo chciała podjąć grę, ale widząc napięcie malujące się na jego twarzy i czując własne, rosnące, zrozumiała jak niewiele dzieli ich od równoczesnej kapitulacji. Jej niecierpliwa natura doszła do głosu i nakazywała przyspieszyć to, co nieuniknione.

     Ponownie przybliżyła swoje usta do jego. Delikatnie, końcówką języka obrysowała ich kształt.

- I jak, panie profesorze? – spytała prosto w jego rozchylone wargi. – Czy teraz zasłużyłam na lepszą ocenę?

     Nic nie powiedział. Wydawszy z siebie niezrozumiałe mruknięcie, wpił się w jej usta z całą siłą, jaką do tej pory się kontrolował. I ta odpowiedź jej wystarczyła. Otworzyła się na niego, pozwalając badać każdy zakamarek jej wnętrza. Czy tak to sobie wyobrażała? Może… Po części na pewno. Gdzieś w środku wierzyła, że ta cała „gładkość” to była tylko zewnętrzna powłoka, która skrywała zupełnie inny temperament. W końcu był mężczyzną. A ona miała ostre pazurki i wiedziała, jak się nimi posługiwać.. Jak kotka, która decyduje, kiedy ma być zadziorna, by innym razem łagodnie się łasić, ocierając się o nogi upatrzonego osobnika. Dokładnie tak to działało. Jak giętki koci ogon, który swoją ruchomą końcówką przyzywał, niczym kobieta, palcem wskazującym, upatrzonego mężczyznę.

     A mężczyzna ten oddziaływał na nią, jak już dawno żaden. Pozwalając mu prowadzić w tym dzikim tańcu języków, wplotła palce w jego włosy tuż nad karkiem. W reakcji na tę pieszczotę wydał głęboki pomruk. Słysząc to, uśmiechnęła się do siebie. Uwielbiała to uczucie, jakie dawała jej świadomość wpływu na męskie reakcje. Podniecała ją niemal w równym stopniu, co same pieszczoty kochanka. Zdawała sobie jednak sprawę z tego, iż ten stan był jedynie preludium namiętności, jakiej w życiu łaknęła. Dlatego, jak wielokrotnie wcześniej, i tym razem dała się ponieść zmysłom. Wyciszyła myślenie i pozwoliła, aby kierował nią instynkt. Wzrok, węch, dotyk i słuch, wszystko to razem składało się na doskonałą orkiestrę, której muzyka, wraz z ciepłem jego dłoni, urywanym oddechem, czy unoszącym się w powietrzu, piżmowym zapachem, rozgrzewała krew, rozpalała pożądanie.

     Jego niecierpliwe ręce błądziły po ciele Belindy, poznając kształty, których wcześniej się tylko domyślał. Była idealna, drobna i wiotka, ale doskonale zaokrąglona tam, gdzie lubił. Gdy przez materiał bluzki wyczuł stwardniałe sutki, ścisnął je palcami. Jednocześnie patrzył, jak kobieta w jego objęciach wygina się w łuk i głośno wsysa powietrze. Jej naturalna reakcja tak go podnieciła, że pragnął już w tej chwili, bez zbędnych wstępów, się w niej zagłębić.

     Trzymając ją jedną ręką za szyję, przesunął drugą z piersi na brzuch, a potem jeszcze niżej. W tym samym czasie ona gładziła rękami jego plecy i patrzyła na niego w taki sposób, iż tylko głupiec nie rozpoznałaby w jej spojrzeniu niemego przyzwolenia.  Vince, obrysowując dłonią krągłość kobiecego biodra, dotarł do uda, do miejsca, gdzie kończyła się spódniczka. Gdy opuszkami palców wyczuł gołą, gładką skórę, przeniósł dotyk na wewnętrzną stronę.

     Zadrżała pod wpływem tej delikatnej, a jednocześnie zdecydowanej pieszczoty. Powoli, obserwując jej reakcje, wędrował coraz wyżej, aż dotarł do tego miejsca, które płonęło z oczekiwania. A gdy, ominąwszy barierę, jaką stanowiła jej bielizna, zanurzył w niej palce, poczuł jak żar, przelewający się przez ciało Belindy, znalazł ujście w miejscu, które tak ochoczo badał.

- O Boże… - jęknął, widząc jak jest gotowa na jego przyjęcie. – Ależ jesteś wilgotna.

- Dla ciebie – szepnęła, patrząc mu wymownie w oczy, po czym zaczęła mu rozpinać spodnie.

     Nie zwlekając ani chwili, Vince zdjął jej majtki – o ile ten skrawek koronki można było tak nazwać.

     Gdy uwolniła go już od krępującej odzieży, wyprężył się cały, wiedziony, obiecującym rozkosze, zapachem kobiecego podniecenia. Objęła go drobną dłonią. Nie zwalniając uścisku, przesunęła ręką po jego długości do miejsca, gdzie łączył się z resztą ciała i na powrót.

     Przymknął oczy i wydał z siebie bliżej nieokreślony dźwięk. Następnie chwycił Belindę za biodra i posadził na blacie. Zadrżała pod wpływem kontaktu z zimnym metalem, lecz nie zważał na to. Przesunął ją bliżej krawędzi i wszedł w nią jednym pewnym pchnięciem.

     Jęknęła, zaciskając się wokół niego automatycznie.

- O, tak… - wymruczała, wypinając ku niemu biodra.

- Tak – powtórzył za nią jak echo i wysunął się tylko po to, by ponownie pchnąć, ze zdwojoną siłą. I jeszcze raz, i jeszcze...

     Przy każdym ruchu czuł, jak kobieta zaciska się wokół niego coraz ciaśniej. Z każdą chwilą byli coraz bliżej spełnienia, którego obietnicę widział w zamglonym kobiecym spojrzeniu. Widząc jak blisko oboje są kresu, wycofał się na chwilę i wstrzymał. Wpatrzony w jej rozszerzone z podniecenia źrenice, ostatnim pchnięciem posłał ich poza krawędź.

     Zamarli, nie mogąc zdobyć się na najmniejszy ruch, ani wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Przestrzeń wokół nich wypełniały jedynie szybkie, spazmatyczne oddechy. Oparci o siebie głowami, czekali, aż ich rozszalałe serca wyrównają swój rytm.

- Jezu… - szepnął, gdy wróciła mu zdolność mówienia.

- Belindo – poprawiła go drżącym głosem.

     Spojrzał na nią i zobaczył radosne ogniki tańczące w jej oczach. Zaśmiali się jednocześnie.

- To było… - zaczął.

- Tak – weszła mu w słowo i westchnęła.

     Chciał powiedzieć: niesamowite, ale skoro nie dała mu dojść do głosu, trudno. Zresztą wiedział, że nie był w swoich odczuciach osamotniony.

- Tak – zgodził się.





     W niewielkiej cukierni panował spokój. Przytłumione, pomarańczowe światło zdawało się tulić do snu małe metalowe stoliki rozstawione symetrycznie na wyłożonej białymi panelami podłodze. Dla osób przechodzących ulicą lokal był zamknięty. Nikomu do głowy by nie przyszło, że ktoś mógł być w środku.

     Świadomość tego sprawiła, że siedzący na podłodze, mężczyzna i kobieta czuli się swobodnie. Oparci o szafki, jedli lody. Nic nie mówili, żadne z nich nie odczuwało takiej potrzeby. Pogrążeni w upajającej błogości zarówno ciała jak i umysłu powoli smakowali słodki deser.

     Gdy łyżeczki zaczęły uderzać o dno szklanych pucharków, Belinda zapytała:

- No i jak, smakowały?

- Pycha – odpowiedział z uśmiechem farciarza, któremu trafił się najlepszy kąsek.

     Kobieta odwzajemniła uśmiech, po czym zabrała oba naczynia i  wstała. Kołysząc miękko biodrami, poszła w stronę zlewozmywaka. Patrząc na jej płynne, zmysłowe ruchy, Vince doszedł do wniosku, że nowości nie są wcale takie złe, jak mu się jeszcze dzisiejszego ranka wydawało. A różnorakie eksperymenty, tym bardziej…





2 komentarze:

  1. hehe, mniam... Ty wiesz, że ja Twoje lody lubię, w każdym smaku ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, Kami :):)
      Słodycze lubimy obie... kolory tęczy też...;)
      A od nowości stronić nie należy, hihi... ;)

      Usuń

Za wszelkie komentarze bardzo dziękuję. Są one paliwem dla machiny zwanej weną i mobilizują do pisania jak nic innego :) Pozdrawiam wszystkich, Soul :)