Półwysep
Gover, Walia, 1842r.
Pierwszym,
co dotarło do jej podświadomości, był śpiew ptaków. Poza nieśmiałym ćwierkaniem
otaczała ją całkowita cisza, która działała jak lekarstwo na wycieńczoną duszę,
a jednocześnie napawała lękiem.
Nie poruszyła się, leżała na wznak z
zamkniętymi oczami. Pozwoliła wspomnieniom przywrócić ostatnie wydarzenia,
napad, ból, a potem… już nic. Nie podobała jej się otaczająca ją błogość,
przecież powinna słyszeć buczenie, czy piszczenie jakiejś szpitalnej aparatury.
Z korytarza powinny dochodzić głosy i kroki personelu. W żadnym szpitalu nie
jest aż tak cicho, chyba że… Nie… nie mogła umrzeć… To jeszcze nie była jej
pora, wszystko miała przed sobą, przyszłość - nieważne, że nieznaną - ale czekało
ją życie, które sama mogła kształtować. To musiała być pomyłka, ktoś popełnił
straszliwy błąd…
-
Nie! – Zerwała się z krzykiem.
Siedziała, dysząc ciężko z otwartymi z
przerażenia oczami. Wstrzymała na chwilę powietrze, żeby po paru sekundach
wypuścić je powoli. Opuściła powieki i wzięła głęboki wdech. To był tylko sen.
Dzięki Bogu, pomyślała i, rozkoszując się ogarniającą ją radością, opadła na
plecy. Przeciągnęła się leniwie, czując jak jej ciało zapada się w miękkie posłanie.
Przesunęła ramionami tak jakby chciała zrobić orła na śniegu i… zesztywniała.
Coś było nie tak. Jej łóżko było o wiele twardsze i z całą pewnością nie takie
duże. Zaczęła po omacku badać rękami pościel. Po samym dotyku nie potrafiła
rozpoznać, co to był za materiał, ale miała pewność, że nie jest to jej
bawełniana poszwa, coś jak jedwab ale grubszy i milszy w zetknięciu z wrażliwą
skórą.
Otworzyła oczy i zobaczyła nad sobą
łososiowy baldachim. Była tak zdezorientowana, że nie zrobiła nic, tylko
wpatrywała się w delikatny kolor. Po chwili usiadła, zamrugała energicznie
powiekami i rozejrzała się dookoła.
Wnętrze, które ją otaczało, było jej
zupełnie obce i okropnie… słodkie. To było pierwsze określenie, jakie jej się
nasunęło, żeby opisać pomieszczenie. Duży, około dwudziestometrowy pokój miał
całe ściany pokryte kremową boazerią. Jedynymi miejscami wolnymi od tych
jasnych paneli były dwa ogromne okna na ścianie po lewo, częściowo zasłonięte
ciężkimi kotarami w kolorze baldachimu i mieszczące się na ścianie naprzeciwko
nich wielkie, białe dwuskrzydłowe drzwi. Na podłodze z jasnobrązowych desek
leżał owalny łososiowy dywan stanowiący jakby centralny punkt pokoju. Łoże, na
którym się znajdowała, zasłane było białą pościelą, a obłe słupy podtrzymujące baldachim
miały kolor desek podłogowych.
Spojrzała na swoją prawą dłoń i tuż nad
nadgarstkiem zobaczyła mankiet rękawa, oczywiście w kolorze łososiowym.
Wstrzymała oddech i przełknęła. Przebiegła wzrokiem wzdłuż ramienia
uświadamiając sobie, że to, co miała na sobie, było kolorystycznie dobrane do
wystroju pokoju.
-
Co jest…? – mruknęła i zrzuciła z siebie kołdrę.
-
O Boże… - Jęknęła, widząc, że jest ubrana w prostą, żeby nie powiedzieć
workowatą, bawełnianą koszulę sięgającą samych kostek. Zerwała się i wyskoczyła
z łóżka jak poparzona.
Wtem
otworzyły się drzwi. Do środka wbiegła dziewczyna w białym odzieniu i
bawełnianym czepku na głowie w tym samym kolorze.
-
Mary-Ann, co się stało? – wystraszona podbiegła do niej i złapała za ramiona.
Mary patrzyła na nią, nie mogąc nic powiedzieć,
ani wyrwać się z uścisku delikatnych dłoni.
-
Mary-Ann…? – Dziewczyna przyglądała się jej z troską. Uniosła jedną rękę i
odgarnęła z pokrytego potem czoła kobiety pasmo ciemnych włosów.
Mary, nie wiedząc czemu, pozwoliła na to,
a sam gest wydał jej się dziwnie miły, uspokajający. W odrętwieniu dała się
poprowadzić do łóżka i posadzić.
-
Och, jak ja się cieszę, że się obudziłaś. – Nieznajoma się zaśmiała i mocno
uściskała Mary, po czym odsunęła się i spoważniała. – Odpowiedz coś – poprosiła
na powrót zmartwiona.
-
Ja… - Mary zdołała jedynie wydukać.
-
Tak bardzo się martwiliśmy. – Na twarzy dziewczyny ponownie zagościł uśmiech.
Co
jest grane?! W głowie zdezorientowanej kobiety rozbrzmiewało nieme pytanie. Kim
jest ta dziewczyna? Kim jest Mary-Ann?
-
Spałaś ponad dwa dni. – Tamta zdawała się nie zwracać uwagi na jej reakcję, a
raczej jej brak i gadała jak nakręcona. – Ten upadek musiał być bardzo pechowy.
Ivory uciekła i Tobiasowi udało się ją złapać dopiero wieczorem. Papa chciał ją
od razu zastrzelić, ale mama mu nie pozwoliła… Ach, mama i papa… - zaperzyła się.
– Jakże oni się ucieszą, kiedy się dowiedzą…
-
Elisabeth. – Dziewczynie przerwał kobiecy głos. – Daj siostrze odpocząć, na
pierwszy rzut oka widać, że nie doszła jeszcze do siebie. – Stojąca w progu postać zlustrowała ją od
stóp do głów. – I na Boga, idź się ubrać. Nie przystoi pannie tak biegać po
domu w samej koszuli nocnej.
-
Tak jest, mamo. – Ta wstała, dygnęła, po czym szybciutko wymknęła się z pokoju.
Ubrana w długą brązową suknię kobieta
spokojnym krokiem weszła do środka, zamknęła za sobą drzwi i zbliżyła się do
Mary.
-
Jak się czujesz? – spytała, siadając obok niej. – Jesteś rozpalona – stwierdziła,
dotykając wierzchem dłoni jej czoła.
-
Ja… co…? – Co mogła odpowiedzieć? Nie miała pojęcia, co się dzieje, gdzie jest,
ani kim są te kobiety. Była przerażona, spanikowana… nic nie rozumiała. Obie
zdawały się ją znać, tylko inaczej ją nazywały.
-
Może powinnaś się jeszcze położyć – zaproponowała kobieta i pchnęła delikatnie
Mary, aby opadła na poduszki. – Odpocznij. – Pochyliła się i pocałowała ją w
czoło. – Przyślę do ciebie Joan z lekkim śniadaniem i wezwę doktora Ferringa. – Przykryła odrętwiałą kobietę kołdrą, poklepała delikatnie po dłoni i wyszła.
Co się dzieje?! Mary wołała w środku. Czy
to sen? Czy ja nadal śnię? Zamknęła oczy i z całej siły uderzyła się w twarz.
Bolało… ale to musiał być sen. Ta kobieta miała rację, powinna odpocząć. Musi
się wyspać, a gdy się obudzi, wszystko będzie po staremu, ocknie się na swoim
twardym łóżku, w swoim mieszkaniu.
***
-
Przyznaj, że przyjazd tutaj był dobrym pomysłem – powiedział mężczyzna,
rozsiadając się w fotelu.
-
Aha… - odpowiedział drugi. – Pomijając fakt, że byliśmy do tego zmuszeni –
dodał cynicznie.
Obaj siedzieli w bogato urządzonym
gabinecie. Z całego domu ten pokój odpowiadał im najbardziej. Jego stosunkowo
niewielki rozmiar i lokalizacja zapewniały prywatność, jakiej potrzebowali.
-
Kto mógł przypuszczać, że w Rzymie natkniemy się na tego bufona, Fryderyka. – Wymawiając imię, Sam zrobił minę jakby hamował odruch wymiotny.
-Hehe…
- Jacques zaśmiał się i odwrócił od okna. Spojrzał na przyjaciela. – Widziałeś wyraz jego twarzy, jak nas zobaczył? Ten widok był wart ucieczki z Włoch.
-
Z całą pewnością – poparł go kompan. – W sekundzie osiwiała mu ta resztka
włosów, która została na jego łysiejącej głowie. My, dokładnie tacy sami jak
trzydzieści lat temu, a on powykręcany staruszek.
-
A tu chyba nie będzie tak źle. – Brunet odchylił firankę i spojrzał przez szybę
na pogrążony we mgle ogród. – Tylko ta pogoda… - mruknął jakby do siebie.
-
Przestawimy się jakoś, a odległość była wystarczająca.
-
Jasne. – Jacques podszedł do masywnego hebanowego biurka. – Poza tym pobyt
tutaj, mimo iż z dala od Londyńskiego zgiełku, zapowiada się interesująco, już
pierwszego dnia po przyjeździe do Fallen Hills uratowałeś niewiastę.
-
Gdybyś tamtego dnia wybrał się ze mną na przejażdżkę, miałbyś w tym swój
udział.
-
To twoja posiadłość przyjacielu i nie moim obowiązkiem było dokonanie przeglądu
należących do niej ziemi. – Wzruszył ramionami.
-
Leń – Sam skwitował krótko.
-
Hmm… mieliśmy za sobą całonocną podróż i zdajesz się zapominać, iż
zmęczenie znacznie bardziej doskwiera mi
niż tobie.
-
Racja. – Blondyn kiwnął głową potakująco. – Jednak miałbyś na swym koncie dobry
uczynek i… - zawiesił znacząco głos. – Chciałbym napomknąć, że owa dama była
niezwykle urodziwa.
-
Tak, tak… wspominałeś o tym. Nie wątpię, że jeszcze będę miał okazję ją poznać.
-
Na pewno. – Sam uśmiechnął się. – Za kilka dni lady Arkendale wydaje bal, na
który mamy zaproszenie. Myślę, że panna Huxford również tam będzie.
-
Panna Huxford? – Jacques podkreślił słowo „panna”. – Nie uważasz, że to dość
dziwne, żeby młoda dama odbywała samotne konne wycieczki?
-
Zaiste, przyjacielu – zgodził się z nim towarzysz. – Ale nie zapominajmy, że
jesteśmy na wsi. Tutaj nieco inaczej traktuje się konwenanse tak sztywno
utrzymywane w Londynie.
-
Londyn i konwenanse – prychnął Sedaine. – Co za farsa..
-
Jednakże wszystko z zachowaniem właściwych pozorów – przypomniał Sam.
-
Jakżeby inaczej. – Jacques machnął ręką. – Dlatego wolę Włochów niż sztywnych
Brytyjczyków, którzy zdają się lada chwila udusić w swoich nakrochmalonych
kołnierzykach.
-
Spokojnie. Jak mówiłem, na wsi to wygląda z goła inaczej.
-
Mam nadzieję…
***
Słońce wysoko wisiało na nieboskłonie,
jednak mimo letniej pory i zbliżającego się południa na dworze było szaro i
wilgotno. Niewielkie ilości porannego światła wpadały poprzez ogromne okna do
bawialni, gdzie Adelajda Huxford wraz z mężem piła herbatę.
-
Martwię się o nią, Arturze – powiedziała, odstawiając filiżankę na niewielki,
mahoniowy stoliczek.
-
Spokojnie, moja droga. – Mężczyzna położył dłoń na drżących palcach kobiety i
delikatnie je uścisnął. – Zaczekajmy na przyjazd doktora Ferringa.
-
Masz rację, mężu, ale… - Ciężko westchnęła. – To jest silniejsze ode mnie. – Podniosła leżącą na kolanach białą chusteczkę i przyłożyła do kącików oczu.
Spojrzała ponownie na mężczyznę i powiedziała. – Gdy zobaczyłam tego mężczyznę,
wnoszącego ją do domu... – przełknęła. – Obawiałam się najgorszego.
-
Przeklęty koń – fuknął Huxford. – Powinnaś była pozwolić mi go zabić – mówił do
żony.
-
Ivory to jej klacz – odpowiedziała. – Nawet nie chcę myśleć jak zareagowałby
Mary-Ann na wieść, że ją zastrzeliłeś.
-
Tak – sapnął. – Mary-Ann i jej humory. To przez nie i ciągłe przeciwstawienie
się obyczajom zawdzięcza swoje
staropanieństwo.
-
Nie mów tak – poprosiła Adelajda.
-
Ale taka jest prawda. Nie ma szans, żeby w wieku dwudziestu sześciu lat
znalazła męża… chyba że jakiś postarzały wdowiec będzie chciał umilić sobie
ostatnie lata towarzystwem młodej kobiety.
-
Okrutną przyszłość jej wróżysz. – Pani Huxford spojrzała z wyrzutem na męża.
-
Niczego nie wróżę. – Artur Huxford wstał i zaczął nerwowo krążyć po pokoju. –
Jednak nie ma wielu możliwości, zostaje jej to, albo posada damy do towarzystwa
u jakieś starszej lady.
Żona
z niepokojem śledziła jego każdy krok.
-
Myślisz, że będzie to miało jakiś wpływ na przyszłość dla Elisabeth? –
zapytała.
-
Nie sądzę. – Zatrzymał się. – Mam nadzieję, że nie. Poza tym czemu mnie o to
pytasz? To wasza kobieca dziedzina, zadbać o jej pierwszy sezon. – Zaśmiał się
cicho. – Jestem pewien, że ciotka Alberta wszystko obmyśliła.
-
W przypadku Mary-Ann to się na nic nie zdało – przypomniała.
-
Elisabeth jest inna.
-
Tak, dzięki Bogu nie wrodziła się w starszą siostrę.
-
Za to jest bardzo podobna. – Podszedł do kobiety i ujął jej dłonie. – Do swojej
pięknej i roztropnej matki. – Ucałował obie po kolei.
-
Dziękuję. – Uśmiechnęła się nieco zarumieniona.
-
A teraz wybacz. – Wyprostował się i odsunął. – Mam umówione spotkanie z Baxterem
Fullertonem. – Skłonił się. – Miłego dnia moja droga.
-
Tobie również.
Po jego wyjściu dolała sobie herbaty z
małego imbryka stojącego na stoliku obok. Dopiero co uzyskany pogodny nastrój
opuścił jej serce, a zmartwienie pogłębiło zmarszczki na jej czterdziestosześcioletniej
twarzy.
Z zadumy wyrwało ją pukanie do drzwi.
-
Tak…
-
Przybył doktor Ferring. – W progu ukazał się lokaj.
-
Dziękuję, Lambercie.
Mężczyzna się skłonił i zniknął w ciemnym
korytarzu. Adelajda wstała, wygładziła dół sukni, po czym poszła przywitać lekarza.
***
Nawet nie zauważyła, kiedy usnęła.
Uświadomiła to sobie dopiero, gdy zdyszana otworzyła oczy. Znów była w tym
dziwnym miejscu, zupełnie jakby wszystko było na odwrót, rzeczywistość była
snem, a sen jawą.
Rozejrzała się i spostrzegła na nocnym
stoliku tacę, na której stał niewielki dzbanek, filiżanka, talerzyk z bułką i
jakieś powidła. Zdziwiła się, gdy poczuła głód. Chyba nie powinno tak być,
pomyślała. Przecież w snach nie czuje się głodu, prawda? Nie potrafiła sobie
sama odpowiedzieć na to pytanie, lecz wiedziała, że to, co ją otacza, nie może
być realne. Może to wynik post traumatycznego szoku, albo wstrząśnienia mózgu…
Oberwała i to zdrowo… Może leży nieprzytomna na szpitalnym łóżku, a jej umysł
zafundował sobie jakąś niezrozumiałą wędrówkę…
Nagle ją olśniło… Śpiączka. Tak, to musi
być to. Zapadła w śpiączkę i dlatego jest uwięziona w tym niewiarygodnie
rzeczywistym śnie. Jednak chwilowy zapał, spowodowany rozwiązaniem zagadki,
ulotnił się, gdy uświadomiła sobie, co to oznacza. Może się już nigdy nie
obudzić. To byłoby straszne, na zawsze utknąć między życiem a śmiercią. Nie
chciała tego, wolałaby umrzeć.
Usłyszała cichy szczęk klamki. Spojrzała
na drzwi i zobaczyła tą samą kobietę, która była u niej wcześniej, a za nią
jakiegoś starszego jegomościa.
-
Nie śpisz – powiedziała, wchodząc. – To dobrze, przyjechał doktor Ferring.
-
Dzień dobry, panno Mary-Ann – przywitał się mężczyzna i podszedł do łóżka. – Cieszę
się, widząc panienkę w lepszym zdrowiu.
Mary popatrzyła na niego wytrzeszczonymi
oczami. Dlaczego on się tak do niej zwracał? Co za panienka? Zwróciła uwagę na
jego ubiór. Ciemnobrązowy surdut, który miał na sobie nie był pierwszej nowości,
jednak widziała, że został wykonany z dobrych tkanin i miał służyć
właścicielowi przez długi czas. Schludnie zawiązany biały, niewielki fular
świadczył, że lekarz cenił sobie skromność i prostą elegancję. Ale
najważniejsze było to, że ten strój z pewnością nie pochodził z dwudziestego
pierwszego wieku.
-
Zobaczmy, jak pracuje twoje serce, dziecko – powiedział, jedną ręką wyczuwając
puls na kobiecym nadgarstku, a drugą wyjmując niewielki zegarek ze specjalnie
dla niego przeznaczonej kieszonki surduta.
No, już lepiej, pomyślała. Wolała, by
zwracano się do niej per dziecko, niż panienko. Tym bardziej, że mężczyzna
wyglądał na jakieś pięćdziesiąt, sześćdziesiąt lat
-
Tętno mocne, miarowe – powiedział, spoglądając na stojącą nieopodal kobietę. –
Wszystko będzie dobrze.
W pokoju rozległo się głośne westchnienie.
Mary spojrzała w jego kierunku i zobaczyła, że nieznajoma przykłada dłoń do
piersi i coś szepcze przymykając oczy.
-
Nie należy tak straszyć bliskich. – Mężczyzna zwrócił się do Mary. – Twoja
rodzicielka nieomal rozchorowała się z niepokoju.
Mary spojrzała na doktora, po czym wróciła
spojrzeniem do kobiety. Rodzicielka…? Matka…??
-
Słucham…? – spytała zachrypniętym głosem.
-
Powiedziałem, że matka panienki bardzo się o nią martwiła – odpowiedział
Ferring, przyglądając się uważnie pacjentce.
-
Matka…? – do Mary powoli docierały kolejne informacje. Matka, siostra, ten dom…
Czy w swoim majaku ma jakieś inne, równoległe życie? – Gdzie ja jestem? – Zdołała z siebie wydusić.
-
Jak to, gdzie? – Stojąca do tej chwili
na uboczu kobieta zbliżyła się. – W domu, w Rodenshurst.
-
Nie poznajesz tego miejsca? – zapytał doktor.
Pokiwała
przecząco głową.
-
O Boże… - wyszeptała pani Huxford.
-
Wiesz kim jest ta dama? – zadał kolejne pytanie, wskazując na stojącą tuż za nim
kobietę.
-
Moją… - Mary odchrząknęła – mamą…? – Nie była to odpowiedź twierdząca, a
odzwierciedlenie jej strachu i dezorientacji.
-
Co to znaczy, doktorze? – zapytała Adelajda, przyciskając do piersi dłonie
zaciśnięte w pięści.
-
Amnezja.
Gdy tylko zamknęły się drzwi od pokoju
córki, pani Huxford złapała mężczyznę za ramię.
-
Czy to poważne, doktorze?
-
Trudno powiedzieć. – Ferring spojrzał na damską dłoń nerwowo ściskającą rękaw
jego surduta. Gest ten ze strony pani domu nie był właściwy, lecz nie miał jej
tego za złe. Zdenerwowanie kobiety było jak najbardziej zrozumiałe. – Może
sobie przypomnieć wszystko jeszcze dziś, jutro, za tydzień, albo…
-
Niech pan nie kończy. – Adelajda pokręciła głową. – Nie mogę myśleć o takiej
ewentualności.
-
Należy być dobrej myśli.
-
Ale przecież już nie raz spadła z konia, dlaczego tym razem… - Ściśnięte gardło
nie pozwoliło jej skończyć.
-
Ludzki umysł jest niezbadany – powiedział doktor w zadumie. – Takie rzeczy się
zdarzają, a nauka nie ma odpowiedzi na wszystkie pytania… na razie. – Uśmiechnął
się jakby do siebie. – Musicie być dla chorej wyrozumiali i cierpliwi. Nie
wolno jej naciskać, a jedynie podsuwać pewne informacje i odpowiadać na
wszelkie pojawiające się pytania.
-
Dziękuję, panie doktorze. – Kiwnęła głową, usiłując przywołać uśmiech na swojej
twarzy.
-
Pani Huxford, proszę się nie martwić na zapas. To mogło się dużo gorzej
skończyć. Fizycznie panience Mary-Ann nic nie dolega i należy się z tego
cieszyć. Ten wypadek mógł być o wiele bardziej niefortunny.
-
Tak, rozumiem – wyszeptała.
-
A teraz proszę mi wybaczyć, ale mam jeszcze dzisiaj wizytę w Carnell House.
-
Czy coś dolega lady Arkendale?
-
Nie przypuszczam. – Tu zaśmiał się pod nosem. – Prawdopodobnie denerwuje się
tylko piątkowym przyjęciem.
-
Och.. to dobrze. Proszę przekazać lady moje pozdrowienia.
-
Oczywiście. Miłego dnia, pani Huxford. – Skłonił się i wyszedł.
-
Miłego dnia, doktorze.
***
Co ja mam teraz zrobić? Co w ogóle mogę
zrobić? Mary zastanawiała się patrząc tępym wzrokiem przed siebie. Siedziała na
łóżku obejmując ramionami podkurczone nogi. Czy twardo trzymać się zdrowego
rozsądku i biernie czekać, aż się obudzi? Ale to może potrwać… A jeśli nigdy
się nie obudzi… przecież wtedy tu zwariuje. Może powinna wejść w rolę, którą
podsuwa jej tak aktywna podświadomość, udawać, że to jakiś film, w którym
przypadkiem bierze udział… Czy stanie się coś złego, jeśli tak zrobi? Przecież
to tylko sen… śpiączka…
Łzy popłynęły jej po policzkach. Nie tego
chciała. Odebrano jej wszystko, rodzinę, przyjaciół, pracę… Całe życie…
dobiegło końca… Oparła czoło o kolana i zaczęła cichutko łkać.
Zaskrzypiały drzwi i do pokoju weszła Elisabeth. Podeszła do siostry, a następnie objęła
jej drżące ramiona.
-
Nie płacz, Mary-Ann. – Oparła policzek o jej włosy. – Wszystko wiem, podsłuchałam
rozmowę mamy z doktorem Ferringiem.
Do
Mary zdawały się nie docierać słowa dziewczyny.
-
Nie martw się – wyszeptała. – Jestem tu i ci pomogę – ciągnęła. – Wszystko ci
opowiem. Zobaczysz, wszystko sobie przypomnisz. – Pocałowała kobietę w głowę.
W tym momencie Mary rozkleiła się kompletnie.
Ta dziewczyna była dla niej taka dobra, kochająca, jakby naprawdę była jej
siostrą… a ona wiedziała, że tak nie jest. Jednak gdzieś tam w środku poczuła
rozlewające się ciepło. Bliskość młodej kobiety była dla niej miła i przynosiła
ukojenie. Wtuliła się w przyjazne ramiona i oparła twarz na jej piersi. Ta ją
przytuliła i zaczęła głaskać po plecach.
-
Wiedziałam – powiedziała Elisabeth. – Być może mnie nie rozpoznajesz, ale twoje
serce nigdy mnie nie zapomni, tak jak moje ciebie.
Siedziały tak jakiś czas, kołysząc się, aż
Mary przestała płakać. W tym czasie podjęła decyzję. Nie mając nic do stracenia,
odegra swoją rolę, a ta cała „amnezja” była doskonałą wymówką na nieznajomość
tutejszej rzeczywistości. Poza tym czuła, że nie będzie jej źle, nie gdy obok
była ta dziewczyna… Elisabeth.
-
Elisabeth…? – spytała, podnosząc się i pociągając nosem.
-
Tak, Mary-Ann?
-
Dziękuję. – Próbowała się uśmiechnąć, ale nie bardzo jej to wyszło.
-
Ależ kochanie, nie ma za co. – Dziewczyna otarła zasychające na jej policzkach
łzy. – Obiecuję, wszystko ci opowiem.
-
No to masz przed sobą nie lada zadanie. – Mary udało się w końcu przywołać blady
uśmiech na twarzy.
-
Dam radę. – Elisabeth puściła jej perskie oko. – Jak ja się cieszę, że nadal mnie kochasz. – Zaśmiała się dźwięcznie i wciągnęła głośno powietrze, jakby sobie coś
przypomniała. – I mam cudowną nowinę, wczoraj przyjechały nasze suknie na
przyjęcie w Carnell House.
Kocha… Mary analizowała w myślach to
słowo. Czuła się trochę jak oszustka, jakby ukradła czyjąś tożsamość. Owszem,
istniała więź łącząca ją z dziewczyną, ale czy ją kocha…? Dopiero po chwili
dotarły do niej kolejne słowa.
-
Przyjęcie? – spytała, spoglądając zaskoczona na siostrę.
- Och… no tak... – Ta speszyła się. – Nie
pamiętasz. W piątek odbędzie się letni bar u lady Arkendale. To będzie mój debiut w towarzystwie – zapiszczała podekscytowana. – Już nie mogę się
doczekać.
Bal na „dzień dobry”. Wygląda na to, że
ten sen nie będzie nudny, przeszło jej przez myśl i mimowolnie cichutko się
zaśmiała.
-
O wiele lepiej – powiedziała Elisabeth. spostrzegając tą delikatną poprawę
nastroju. – Zobaczysz, będzie wspaniale. – Zerwała się z łóżka i zatańczyła
wokół pokoju. – A teraz, moja droga, musisz się ubrać – zmieniła temat,
stanąwszy naprzeciwko siostry. – Potem zjesz późne śniadanie, a ja ci wszystko
opowiem.
-
O.K. – zgodziła się.
-
Słucham…?
- Dobrze – poprawiła się Mary. Muszę
popracować nad swoim słownikiem, odnotowała w myślach.
Posiłek zostawiony przez pokojówkę stracił
co prawda swoją świeżość, ale Mary, mimo nalegań siostry, nie pozwoliła
przynieść sobie drugiego. Skubała powoli lekko obeschniętą bułkę, mimo iż jej
żołądek łakomie domagał się pokarmu. Jednak, jej ciało bardziej domagało się
czego innego… nikotyny. Oddałaby królestwo za papierosa… albo chociaż pół.
Niestety zdawała sobie sprawę, że tam gdzie się znajduje, nie ma na to
najmniejszych szans. Westchnęła ciężko strzepując okruszki pieczywa z gorsetu
sukni, którą pomogła jej założyć siostra.
Na początku nie zauważyła, że na tej samej
ścianie, co stoi łóżko, są niewielkie drzwi. Okazało się, że prowadzą do całkiem
sporej garderoby, gdzie pośród wielu strojów Elisabeth wybrała jej seledynową
suknię z wysoko odciętym stanikiem. Mary musiała przyznać, że była nawet ładna,
miękki materiał był miły w dotyku. Załamała się natomiast, gdy zobaczyła, co
musi włożyć pod nią. Ilość halek przyprawiła ją o ból głowy, rytmicznie
pulsujący w skroniach.
Jednakże gdy miała na sobie wszystkie
niezbędne warstwy i przejrzała się w wysokim lustrze stojącym w rogu
pomieszczenia, stwierdziła, że wynik jest zadowalający. Blada zieleń współgrała
z jej zaróżowioną od emocji skórą i ciemnymi włosami, a niezbyt głębokie
kwadratowe wycięcie góry sukni odsłaniało gładki dekolt i subtelną linię
obojczyków.
-
Jesteś taka ładna – powiedziała młodsza z kobiet, z zachwytem wpatrując się w
siostrę.
-
I kto to mówi? – Mary wyciągnęła rękę i przyciągnęła dziewczynę do siebie.
Teraz obie widziały swoje odbicia. Miały
na sobie suknie o identycznym kroju, z tym, że ta Elisabeth była w kolorze
popielatego różu i, mimo iż według Mary był mdły, to nie mogła powiedzieć, że
stojąca obok niej blondynka nie prezentowała się dobrze. Było wręcz przeciwnie.
Jej siostra nawet w czymś tak bez wyrazu wyglądała ślicznie. Jasne włosy miała
zaczesane w gładki koczek, a duże błękitne oczy mieniły się na tle
mlecznobiałej cery. Całości obrazka dopełniał mały zadarty nosek i różowe usta
w kształcie serca.
-
Przy tobie wyglądam jak Kopciuszek – powiedziała Mary.
-
Och… przestań. – Dziewczyna przewróciła oczami. – To wszystko przez te włosy,
zaraz je uczeszemy…
-
Zostaw. – Złapała siostrę za rękę, którą ta już chciała układać poszczególne
pasma, ale widząc jej zdziwione spojrzenie, zreflektowała się. – Później,
dobrze? – Uśmiechnęła się przepraszająco.
-
No dobrze. – Elisabeth westchnęła. – Ale musimy je upiąć zanim zejdziemy na dół.
Jeśli mama zobaczy je w takim nieładzie, obu nam się dostanie.
-
Tak jest – Mary zasalutowała, na co blondynka znów podejrzliwie na nią
spojrzała.
Teraz siedziały na łososiowym dywaniku.
Mary starała się chociaż częściowo zaspokoić swój głód, a Elisabeth opowiadała
jej o wszystkim, co uważała za niezbędne. Był rok tysiąc osiemset czterdziesty
drugi, mieszkały w posiadłości Rodenshurst, kilka godzin drogi powozem od Swansea
(Półwysep Gover – przyp. autora). Mary była najstarszą córką Adelajdy i Artura
Huxfordów, miała osiemnastoletnią siostrę Elizabeth i dwunastoletniego brata
George’a. Razem z nimi mieszkała ciotka papy, Alberta Haskett, ale nie było
jej obecnie w domu, miała wrócić w czwartek przed balem u lady Arkendale.
Oczywiście była jeszcze służba, ale dziewczyna uznała, że nie należy zbytnio
obciążać umysłu siostry i o poszczególnych osobach będzie jej opowiadała na
bieżąco.
W pewnym momencie rozległo się pukanie do
drzwi. Gdy się otworzyły, zobaczyły młodą kobietę w szarej, prostej sukni,
przepasanej białym fartuchem.
-
Tak, Jane? – zapytała Elizabeth.
-
Pani pyta, czy panienki zejdą na obiad. – Dygnąwszy, powiedziała.
Siostra spojrzała pytająco na Mary. Ta
przełknęła i kiwnęła twierdząco głową.
-
Powiedz mamie, że zejdziemy za kilka minut.
-
Tak, proszę panienki. – służąca znów dygnęła i znikła za drzwiami.
-
To była jedna z dwóch pokojówek, Jane. – Elisabeth wstała. – Chodź, musimy
zrobić coś z tymi twoimi włosami. Nie każmy mamie zbyt długo czekać.
-
Czy jest bardzo surowa? – zapytała Mary, dołączając do niej.
-
Nie tak bardzo. – Blondynka uśmiechnęła się. - Ale przykłada dużą wagę do zasad
i obyczajów.
-
Aha… - Zamyśliła się. No to będzie wesoło… Nie znała się zbytnio na
dziewiętnastowiecznej etykiecie, ale z tego co się orientowała, to obawiała
się, że będzie miała pewne kłopoty z przystosowaniem… chociażby patrząc na
pozycję, jaką zajmowała wtedy kobieta w społeczeństwie. – Obawiam się, że tu
będziesz musiała mi pomóc – bąknęła.
-
Spokojnie, przyjdzie ci to naturalnie.
Chciałabym,
odpowiedziała w myślach.
-
A teraz do roboty. – Elisabeth podprowadziła Mary do maleńkiej toaletki z
malowanego na biało drewna i posadziła na wysokim taborecie. – Musisz przestać
się garbić – powiedziała, patrząc na łuk pleców siostry.
-
Ja się nie garbię – ta odpowiedziała.
-
Tak… - sapnęła. – A ja jestem artystką cyrkową.
Mary z powątpiewaniem spojrzała na
dziewczynę. Nie do końca rozumiała to odniesienie, ale… to i tak nie miało
większego znaczenia. Westchnęła ciężko i pozwoliła nadać swoim włosom właściwą
formę.
No, u mnie jak zawsze... aktualizuje się z poślizgiem. Nadal Adam wisi... Dlatego od czasu do czasu zaglądam sprawdzić, czy mnie czasem blogger w konia nie robi. I widzę, że robi.
OdpowiedzUsuńTy to dopiero wystawiasz cierpliwość czytelnika na ciężką próbę ;) Piękny rozdział :)
Pozdrawiam :)
Nie celowo, Kami... Z ręką na sercu... Dziękuję Ci, że nadal tu zaglądasz i wierzysz we mnie ;) bo ja chyba powoli przestaję...
OdpowiedzUsuńAni mi się waż tracić wiarę. Ciągle czekam i na całość ZC i na to co ma być "więcej" Sama. Nie możesz mi tego zrobić i zaniechać. Starczy, że sirE mnie wystawił do wiatru i obiecanego romansu ani widu, ani słychu :(
OdpowiedzUsuńPożyjemy, zobaczymy... :)
UsuńWiolu, spokojnych, dobrych Świąt Ci życzę. Pysznych bab, smakowitej szyneczki i tradycyjnie mokrego Dyngusa ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję, Kami :) Tobie również tego co najlepsze na Święta :)
UsuńTo lubie romans historyczny , paranormalny a przenoszenie w czasie jest extra Ciekawe jak sobie teraz da rade Dobrze ze ma wytłumaczenie amnezja i pomocnika siostre jest szansa ze moze nie bedzie tak źle Dzieki Soul lece dalej blanka
OdpowiedzUsuńWOW!!! Idziesz jak burza :) Cieszy mnie to niezmiernie :) I dziękuję za miłe słowo :)
UsuńSoul :)
Witaj:)
OdpowiedzUsuńZaskoczyłaś mnie, nie spodziewałam się takiego zwrotu, ale ciekawi mnie bardzo. Czyżby Mary była Marią sprzed wieku? Czy wypadek pomógł jej przenieść się w przeszłość, by poznała Jacka? Zastanawiałam się, w jakim czasie osadziłaś Jacka i Sama, a niewielki fragment w tym rozdziale pozwala sądzić, że cofnęłaś nas do roku tysiąc osiemset czterdziestego drugiego, kiedy para poznała się...
Jestem zaintrygowana, i choć nie mam zbyt wiele czasu na czytanie, postaram się "połknąć" jeszcze dziś kilka rozdziałów.
Pozdrawiam serdecznie:)
Kasia.
P.S. Proszę mówić mi po imieniu, jak mawia moja córka, w necie nie ma wieku:)
Cieszę się, że ta historia na tyle Ci się spodobała, iż postanowiłaś tak szybko poznać jej dalszy ciąg :)
UsuńDziękuję za miłe słowa :)
Soul