Postanowiłam wstawiać powoli kolejne rozdziały Zasłony czasu. Może to mnie zmobilizuje do dalszej pracy nad tą opowieścią, a wena poczuje się mile połechtana i do mnie wróci ;) Zapraszam do poznania losów Mary i Jacques'a...
Gwar rozlegający się dokoła nagle umilkł, powietrze zrobiło się tak
nienaturalnie gęste, że miał wrażenie, jakby znalazł się w jakiejś bezbarwnej,
nie dającej się wyczuć mazi. Próbował poruszyć ręką, ale nie mógł. Jakiś
niewiarygodny ciężar uniemożliwiał mu jakikolwiek ruch, utrudniał najpłytszy
oddech. Nawet ciche westchnienie nie mogło się wyrwać z jego piersi, a w niej,
mimo wszelkich zewnętrznych objawów, uśpione przez wiele lat serce zaczęło
budzić się do życia. W pierwszej reakcji zamarło, potem zaczęło bić równo,
miarowo, by przejść w dziki galop, próbując wyrwać się z cielesnej klatki.
Pragnął zerwać się i wziąć ją w ramiona, a jednocześnie bał się drgnąć
w obawie, że najmniejszy ruch sprawi, iż obraz, jaki ma przed sobą, rozpłynie
się niczym mara. Zżerała go niepewność, że widzi jedynie fatamorganę, wytwór
zmęczonego, stęsknionego umysłu. Jeśli to był miraż, to jedynym jego
pragnieniem było, żeby trwał bez końca, ciesząc oczy, uszczęśliwiając przeklętą
duszę.
Nagle, zupełnie niespodziewanie dla niego, światła zgasły, na powrót
pogrążając scenę w ciemności. Jack zdziwiony zamrugał nerwowo i rozejrzał się
wokół. Salę wypełniała burza oklasków, głucha, jakby zamknięta za szklaną
ścianą. Odgłos uderzających o siebie dłoni powoli zaczął do niego docierać.
Pośród tego zgiełku przebijał się jeden głos, który wydawał mu się znajomy.
- Jack, Jack…
Poczuł na ramieniu czyjś mocny uchwyt.
Spojrzał w tym kierunku i zobaczył męską dłoń na rękawie swojej czarnej
marynarki. Zamknął oczy i potrząsnął głową.
- Jak się czujesz? – zapytał towarzysz,
przyglądając mu się z troską.
- Widziałeś to? – Jack zapytał, nie
zwracając uwagi na słowa Sama. – Powiedz mi, że ją widziałeś – zażądał
potwierdzenia, zaciskając z napięcia pięści.
- Tak.
Krótka odpowiedź, najprostsza z
możliwych, a sprawiła, że słońce zaświeciło w środku nocy, w tym zacienionym
pomieszczeniu, a wszystko na nowo nabrało sensu.
- Jack?
Spojrzał w szare oczy
przyjaciela. Chyba po raz pierwszym widział go tak poważnym.
- Co zamierzasz? – Sam pochylił się
nad stolikiem i zniżył głos.
- Ja… - Co ma powiedzieć? Co zrobić? –
Nie wiem – wyrzucił z siebie.
- Czekałeś na to półtora wieku,
przygotowywałeś się do tego. – Blondyn oczekiwał odpowiedzi.
- Nie musisz mi o tym przypominać. –
Jack złapał się za skronie. Musiał się otrząsnąć, przywrócić jasność myślenia.
- I…?
- Nie przypuszczałem, że tak będzie… - Kręcił z niedowierzaniem głową.
- To znaczy, jak? – Sam nie
odpuszczał. Widział, w jakim stanie jest jego przyjaciel. Nie poznawał go, rozgorączkowany,
zdezorientowany… przerażony. Nigdy dotąd w oczach Jacka Deine’a ani Jacquesa
Sedaine’a nie widział takiego strachu. Musiał zamiast niego zapanować nad tymi
rozchwianymi emocjami, by nie pozwolić mu popełnić błędu, którego nie da się
odwrócić.
- Jack! – Potrząsnął nim.
- Sam… – Spojrzał na niego, a wzrok
miał przesycony goryczą i rozczarowaniem.- Myślałem, że… - Przełknął. – Że
ona mnie pozna. – Zawiesił głos.
- To nie jest ta sama Marie. – Sam
próbował mu wytłumaczyć. – Ta dziewczyna cię nigdy nie widziała. Nie zna cię.
- Musi mnie znać, to MOJA Marie… -
Krzesło nagle wydało mu się zbyt ciasne, czuł nieodpartą potrzebę wstania,
zrobienia czegoś, czegokolwiek. – To ona, Sam, jej głos i ta piosenka.
- Uspokój się. – Blondyn zacisnął z
całej siły dłoń na nadgarstku przyjaciela. Może odrobina bólu sprawi, że wyrwie
się z tego dziwnego amoku.
Podziałało. Jack znieruchomiał i spojrzał na niego szklistymi oczami.
- Gdyby to była ona, zachowałaby się z
goła inaczej. Nie sądzisz? – przekonywał. Musiał wykorzystać tę chwilę, gdy
przyjacielowi wrócił rozsądek. – Jestem pewien, że nawet nie skończyłaby
pierwszej piosenki, tylko rzuciła w twoje ramiona. Byłoby dokładnie tak, jak to
sobie wyobrażałeś. – Zwolnił uścisk, wiedząc, że ma jego całkowitą uwagę. – Nic
takiego nie zrobiła, a to oznacza tylko jedno…
- Wiem – wyszeptał Jack. Zupełnie już
trzeźwe spojrzenie przeniósł na płomień świecy. Zaczerpnął głęboko powietrza i
zwrócił się do jedynego człowieka, na którego mógł liczyć przez te wszystkie
lata. – Dziękuję.
- Nie ma za co, stary. – Sam klepnął go
po bratersku w ramię. – Już nie raz byliśmy w podobnej sytuacji, tylko
odwrotnej. – Zaśmiał się.
- Zdajesz sobie sprawę, że coś mi pękło. – Jack uniósł nieznacznie prawą
dłoń.
- To nie pierwsza i nie ostatnia
złamana kość w twoim ciele. – Blondyn prychnął lekceważąco. – Do jutra nie
będzie nawet śladu na rentgenie.
- Taa… ale boli jak cholera. – Syknął i
łyknął whiskey. Obracał szklankę w zdrowej dłoni. – Pora na plan „B” –
powiedział jakby do siebie.
- Czyli…
- Musi się we mnie zakochać na nowo.
- No to za plan „B”. – Sam podniósł
swojego drinka w toaście i obaj mężczyźni wypili trunki do dna.
***
Dochodziła trzecia. W „Piżmie” panowała błoga cisza, zakłócana jedynie
przez brzęk zmywanych na zapleczu naczyń. Babs usiadła przy barze, zdjęła
szpilki i zaczęła masować obolałe stopy.
- Długa noc? – zapytała Mary, siadając
obok.
- Już myślałam, że ta ostatnia grupa
nigdy nie wyjdzie. – Kobieta wywróciła oczami i syknęła. – Jeszcze trochę i te
buty mnie zabiją.
- Możesz nosić inne – zasugerowała,
spoglądając na niebotyczne obcasy koleżanki.
- Aha… z tym, że wraz ze
zmniejszeniem wysokości obcasa, zmaleją też napiwki. – Babs spojrzała na nią
znacząco. – A na to nie mogę sobie pozwolić.
- Niestety – westchnęła Mary. – Nie ma
nic za darmo.
- Tak już jest skonstruowany ten świat
– szatynka poparła ją.
- Opłacało się chociaż dzisiaj?
Babs wyjęła z niewielkiej saszetki na
biodrze plik banknotów i położyła na barze.
- Wow… - Mary pokiwała głową w
aprobacie. – Cofam to, co kiedykolwiek pomyślałam o twoich butach, są idealne. – Zaśmiała się.
- Przynajmniej wiem, że nie męczę się
na darmo.
Z zaplecza wyszedł Mark, niosąc tacę pełną szklanek i kieliszków.
- Co tam, moje panie, ploteczki po
pracy? – zapytał, puszczając oko najpierw do jednej, a potem do drugiej.
- Nogi mi odpadają – jęknęła Babette.
- Chętnie wymasuję – zaproponował
ochoczo barman.
- Taa… potem to już bym na pewno nie
doszła do domu o własnych siłach.
- Zaniosę…
- Kochany z ciebie chłopak. – Kelnerka
posłała mu serdeczny uśmiech.
Mary spojrzała na mężczyznę i spostrzegła, że cały jego zapał ulotnił
się w ułamku sekundy. Po raz kolejny został odprawiony z kwitkiem, na
którym było napisane „kochane z ciebie dziecko”. Czy on kiedyś zrezygnuje?
Zastanawiała się. Babs zdawała się nie zauważać emocji widocznych na twarzy
blondyna, zbyt skupiona na rozmasowywaniu stopy.
- Mark, zrobisz mi drinka? – zapytała
Mary. Czuła, że odrobina alkoholu dobrze jej zrobi, cały czas pamiętała to
niezwykłe napięcie ze sceny. Nie znała jego przyczyny i nie do końca potrafiła
je zdefiniować, ale jednego była pewna, tego że było niepokojące i przyjemne,
niebezpiecznie przyjemne.
- Martini dla pani? – powiedział to
takim tonem, jakby słowa te wypowiadał od urodzenia.
- Wytrawne, z dwiema oliwkami –
uśmiechnęła się. Babs ma rację, on jest kochany… na jego własne nieszczęście.
- Babs, dla ciebie też? – Mark zwrócił
się do drugiej kobiety.
- Hmm… - Ta zastanawiała się przez
chwilę. – A co mi tam… - Z uśmiechem wzruszyła ramionami i wskazała na
pieniądze. – Ja stawiam.
- O nie… - żachnął się mężczyzna. – Na
mój rachunek. – Wyjął z kieszeni plik nieco grubszy niż ten szatynki.
- Ooo… - Mary ze świstem wypuściła
powietrze. - Widzę, że jeszcze komuś dziś się poszczęściło.
- Czyli ten wieczór nie był taki zły. –
Babs zachichotała.
- Nie był – powiedział, uśmiechając się
szeroko. – Jak tylko weszło tych dwóch gości, to wiedziałem, że nie będzie.
- Jakich gości? – spytała Mary,
zdziwiona.
- Tacy dwaj „z wyższej półki”. – Wskazał na leżący zwitek banknotów. – Od razu było widać, że to klienci z tej
kategorii, co sobie niczego nie odmawiają.
- Dość wysocy, blondyn i brunet? –
zapytała kelnerka.
- Aha… - potwierdził.
- Wiem, o kim mówisz – pokiwała głową.
– Połowa moich napiwków jest od nich. – Zamyśliła się na chwilę, a na jej twarzy
zagościł tajemniczy uśmiech. – Byli bardzo pewni siebie.
- O kim wy mówicie? – Mary patrzyła na
kobietę i mężczyznę na zmianę.
- Oj, kochana… - Babs podała jej
drinka, który Mark właśnie postawił na blacie. – Dużo cię omija, odkąd nie
jesteś na sali, a wierz mi, jest czego żałować. – Cmoknęła sugestywnie.
- Cholera – mruknęła. – Zawsze przegapię
jakichś przystojniaków.– Upiła łyk Martini. – Hmm… wyborne. – Nadziała oliwkę
na wykałaczkę i zgrabnym ruchem wsunęła do ust.
Kilka godzin później Mary
leżała na podłodze w swoim mieszkaniu. Nogi oparła na sofie, a w jej dłoni tlił
się papieros. Zmów miała ten sen, nawiedził ją krótko po tym, jak położyła się
do łóżka. Zmęczona, nawet nie zauważyła, kiedy opadły jej powieki i dała się
ponieść sennym marzeniom.
Zaczynał się zwyczajnie, nic nie zapowiadało emocji, jakie w niej
później wywoływał. Za każdym razem robiła coś najzwyklejszego na świecie,
oddawała się jakimś codziennym czynnościom. Raz było to gotowanie, kiedy indziej
oglądała telewizję, czy przygotowywała się do występu w „Piżmie”. Prozaiczność
snu kończyła się w momencie, gdy rozlegało się pukanie. Wstawała, żeby wpuścić
niespodziewanego gościa i widok, który spotykała zaraz po otwarciu drzwi,
sprawiał, że wrastała w podłogę, nie mogąc się ruszyć. Głos zamierał jej w
gardle, a oddech rwał się gorączkowo. Za progiem nie widziała nic poza szarymi,
męskimi oczami, wpatrującymi się w nią z taką mocą, że traciła władzę nad swoim
ciałem i umysłem. Doskonale zdawała sobie sprawę, że musi tam stać ich
właściciel. To była logika, która sama nasuwała się na myśl. Jednakże Mary nie
była zdolna oderwać swojego wzroku od głębi męskiego spojrzenia, tak
przejmującego i permanentnego, że nie zauważała ani kształtu nosa, czy linii
kości policzkowych, które należały przecież do tej samej twarzy.
Tym razem brała prysznic. Po powrocie z pracy pozwalała, żeby ciepła
woda zmyła cały ten blichtr, który przybierała na występ. Zrelaksowana, stała
pod strumieniem zbierając się na odwagę, aby opuścić parne, gorące wnętrze
kabiny i wyjść na chłodne płytki łazienki. Gdy zakręcała wodę, usłyszała ciche
pukanie do szklanych drzwi. Przetarła mokre oczy i spojrzała na zaparowaną
taflę. Kto to był? Jak dostał się do jej mieszkania? Była bardziej niż pewna,
że zamknęła drzwi wejściowe na wszystkie trzy zamki, jak zawsze, gdy wracała do
domu w nocy. Pomyślała, że może jej się tylko wydawało. Wzięła głęboki oddech i
potrząsnęła głową. Po chwili pukanie rozległo się na nowo, dwa uderzenia „puk,
puk”… i cisza. Uniosła drżącą dłoń i przetarła wilgotną warstwę na szybie.
Te oczy. Znała je już tak dobrze, tyle razy wpatrywała się w nie,
szukając odpowiedzi „dlaczego?”. Wiedziała, że przy samej źrenicy przez jasną
szarość przebija blady błękit, a mimo wszystko nie potrafiła przerwać tego
połączenia spojrzeń. Nagle wzrok mężczyzny pociemniał, przybierając
hipnotyczny, przerażający, a zarazem niesamowicie podniecający charakter.
Zrozumiała, że zdawał sobie sprawę z jej nagości i w pełni ją dostrzegał. Ona
sama fakt ten uzmysłowiła sobie sekundę później od mężczyzny. Zaschło jej
w ustach. Przełknęła ślinę, próbując nawilżyć sklejone gardło, ale na nic
się to nie zdało. Podniebienie domagało się dotyku, wilgoci, której sama dać
nie mogła. Oblizała spierzchnięte wargi i dotarło do niej, że pragnie
pocałunku, dotyku ust tego mężczyzny, bo musiał przecież mieć usta, nawet jeśli
ich nie widziała.
Poczuła ciepło rozpalające się poniżej brzucha i rozchodzące po całym
ciele. Podobało jej się, że widzi ją całą i wiedziała, że jej nagość nie jest
mu obojętna. Przeszedł ją dreszcz. Coś
podniecającego i fascynująco tajemniczego było w tym, że ona widziała tylko
jego oczy. Oddychała coraz szybciej, czując, że w środku płonie. Oparła się
dłonią o ścianę w obawie, że kolana odmówią jej posłuszeństwa.
Wtedy drzwi do kabiny zaczęły się otwierać. O Boże… myślała gorączkowo,
zaraz go zobaczy, w końcu ukaże jej się cały… I w tym momencie obudziła się.
Teraz leżała nieruchomo na podłodze i wpatrywała się w sufit. Powoli
dochodziła do siebie, w czym niemałą zasługę miał trzymany w dłoni papieros.
Wiedziała, że nie powinna palić, to było oczywiste, przy jej pracy, ale w tym
momencie nie liczyło się nic poza tym uczuciem błogości, ogarniającej ją z
każdym przepełnionym nikotyną oddechem.
Zaraz po przebudzeniu przez dłuższą chwilę nie mogła uspokoić oddechu,
czuła, jak płonie jej ciało. Pobudzona, zaciskała mocno uda, próbując
powstrzymać rosnące pragnienie spełnienia.
Teraz była w stanie myśleć jasno i próbowała zrozumieć, dlaczego sen się
zmienił, dlaczego stał się intensywniejszy, bardziej wyrazisty, odważny, a przede wszystkim, czemu wywierał na nią tak silny wpływ.
Zaciągnęła się głęboko papierosem, po czym uwolniła szaro-siny, lekki
obłok dymu. U splotu ud nadal czuła delikatne łaskotanie. Ile czasu minęło
odkąd się ostatni raz kochała? Zastanawiała się. Zbyt dużo i takie są tego
skutki.
***
Mary Maddock. Nawet imię jest to samo. Bez
większego problemu zdobyli je od młodziutkiej kelnerki, która pod wpływem ich
uroku nieświadomie powiedziała im wszystko, co wiedziała na temat miejscowej
wokalistki. Nie było tego dużo, gdyż dziewczyna od niedawna pracowała w barze,
ale wystarczająco, aby rozpocząć działania. Wszystko miał już dokładnie
zaplanowane, doskonale wiedział, co ma zrobić. Skoro go nie znała, to musi
doprowadzić do ich ponownego spotkania, ale najpierw sprawi, że będzie tego
oczekiwała tak bardzo jak on.
Jack siedział w fotelu w swojej sypialni i
wpatrywał się w wiszący przed nim portret kobiety. Tu było jego miejsce, bez
względu gdzie mieszkał, w dziewiętnastowiecznym dworku czy nowoczesnym
apartamencie jak teraz, obraz był w pokoju, którego progu nie przekroczyła
żadna inna kobieta. Nikt poza Marie nie grzał jego łoża i nikt nie dał mu tak
wielkiego szczęścia.
Kobiety, z którymi obcował były piękne,
pociągające, dawały mu rozkosz, ale żadnej z nich nie darzył miłością, ani nie
przyprowadził do siebie... Lubił je, szanował, lecz nigdy nie angażował się w
długotrwały związek. Było to niemożliwe z racji specyfiki jego egzystencji, a
poza tym nie czuł takiej potrzeby, zupełnie jakby jego serce było zamknięte na
zamek szyfrowy, do którego kod brzmiał: „MARIE”.
Zajął swoje życie wieloma rzeczami, byle
tylko nie myśleć o wypełniającej go pustce. Stworzył kilka firm, działających w
różnych branżach, które rejestrował pod różnymi nazwiskami. Zorganizowanie
systemu przejmowania jednej przez drugą bez przyciągania uwagi urzędu
skarbowego i innych instytucji rządowych, kosztowało go dużo czasu i wysiłku.
Odwracało to jego myśli od straty, jaką ciągle odczuwał... I miał Sama. Gdyby
nie przyjaciel, bardzo możliwe, że pogrążyłby się w szaleństwie. Przypomniał
sobie fragment rymowanki, która tak bardzo odmieniła jego życie...
„...będzie Ci zabrane
po trzykroć katuszy dopiero
oddane.
Odnajdź to serce, jak Cię
umiłuje,
to klątwy kajdany na zawsze
rozkuje.”
Teraz właśnie mija sto sześćdziesiąt osiem lat,
odkąd mu ją odebrano. W tym roku powinien się rozstrzygnąć jego
nienaturalnie długo żywot. Okres ten był dla niego bardzo ciężki. Tak jak mówią
słowa klątwy, przeżywał katusze, których wcześniej nie potrafił sobie
wyobrazić. Nie były to cierpienia fizyczne, które trwają, zanikając z czasem.
Ból, który odczuwał, był po tysiąckroć gorszy, przeszywał jego serce i duszę na
wskroś... i nigdy nie ustawał.
Jeżeli mu się nie uda, będzie tak przez
wieczność. To byłoby zbyt proste, pomyślał, gdyby go poznała. Wtedy nie byłoby
żadnego ryzyka, odnalazłby swoje szczęście i cieszył się nim do końca ich
ludzkich dni. Okrutna cyganka wiedziała, co robi. W swojej przewrotnej, ciemnej
mocy zadbała o to, aby nic nie przyszło mu zbyt łatwo, jakby sam fakt, że
stracił jedyną miłość w swoim życiu nie był wystarczający.
Musi zdobyć Marie po raz kolejny, lecz
niestety kobiety w dzisiejszych czasach tak łatwo się nie zakochują. Są zbyt
nieufne, czasem wyrafinowane, zatracone w swojej emancypacji. Jaka jest ona?
Czy jest tą samą osobą, co jego Marie? Może identyczna powłoka skrywa zupełnie
inną duszę... Nie mógł uwierzyć w taką ewentualność. Śpiewała tak samo, jak
wtedy na łące, gdy obserwował ją z ukrycia. Ta sama nostalgia w głosie,
wrażliwość na muzykę, ogień w spojrzeniu, mówiły mu, że jest dokładnie taka
sama, jak zapamiętał. Miękka, czuła, a zarazem stojąca twardo na ziemi,
odważna, świadoma swojej kobiecości...
Siedząc tak pomyślał, że bardziej pasowała
do dzisiejszego świata, niż konwenansów i pozorów wiodących prym w
dziewiętnastym wieku. Idea ta podsyciła iskierkę nadziei tlącą się w sercu
mężczyzny, uśmiech rozjaśnił ponure do tej chwili oblicze. Wstał i podszedł do
wiszącego na ścianie płótna. Dotknął chropowatej powierzchni i przesunął palcem
wzdłuż linii karku widniejącej na obrazie kobiety. Namalowana była tyłem,
ciemne włosy miała upięte w niedbały kok na czubku głowy. Twarz miała zwróconą
w prawą stronę, jakby chciała zerknąć przez ramię, spojrzeć na malarza.
Podbródkiem niemalże dotykała gołego ramienia. Jack zamknął oczy i przeniósł
tam dłoń przypominając sobie jak to było, gdy dotykał jej nagiego, ciepłego
ciała.
***
Sobotnie popołudnie. Pogoda
była skrajnie odmienna od dnia poprzedniego. Czyste, rześkie powietrze
sprawiało wrażenie niemal mroźnego w porównaniu z wczorajszą mżawką. Zachodzące słońce złotem i czerwienią odbijało się w witrynach mijanych sklepów.
Mary wiedziała, że zanim dotrze do pracy, skryje się za horyzontem wyznaczonym
prostopadłymi płaszczyznami dachów
budynków rosnących wzdłuż Gay St.
Odległość z domu do „Piżma” zawsze pokonywała pieszo, chyba że trafiała
jej się „okazja” i podjeżdżał po nią inny pracownik baru. Taki niespełna
kilometrowy spacer w dzień jak dzisiaj był czystą przyjemnością.
Postawiła kołnierz płaszcza, żeby osłonić szyję przed lekkim, aczkolwiek
chłodnym wiatrem. Szła równym, miarowym krokiem, do rytmu wybijanego obcasami
jej botków można by było zatańczyć. Cała jej postać zdawała się poddawać
rytmowi na trzy czwarte, co przyciągało uwagę mijających ją ludzi.
Uśmiechnęła się wesoło, widząc kolejne zainteresowane spojrzenia.
Doskonale zdawała sobie sprawę, że przechodnie reagują w ten sposób nie tylko z
powodu jej długich nóg, do połowy uda zasłoniętych przez czarną, zwiewną
spódniczkę. Wiedziała, że cała wygląda dobrze, bo tak się właśnie czuła. Była
zdziwiona tym faktem. Podejrzewała, że niemal bezsenna noc da przeciwny efekt, jednak gdy obudziła się po dziewiątej, czuła się świetnie, w doskonałym nastroju, jakby dzisiaj
miało ją spotkać coś miłego. Kto wie, może tak się stanie? Parsknęła śmiechem
na tą zwariowaną myśl, czym wywołała zgorszenie na twarzy przechodzącej obok
damulki w norkach. Widok miny kobiety, sprawił, że ledwo powstrzymała kolejny
wybuch śmiechu. Tak, to popołudnie zapowiadało się naprawdę dobrze. Oby tylko
zdołała się opanować i nie chichrała w czasie występu.
Kilkadziesiąt metrów przed barem minęła stojący przy chodniku samochód.
Czarny dodge charger z matowym lakierem i przyciemnianymi szybami zdawał się w
ogóle nie pasować do tego miejsca, jak i do nastroju kobiety. Spostrzeżenie to
wybiło ją odrobinę z rytmu i zwolniła krok. Mimo iż w błyszczących szybach widziała jedynie swoje odbicie,
była pewna, że w środku ktoś siedzi. Dziwne,
pomyślała, nigdy wcześniej nie widziała tu tego wozu.
Szła dalej, siłą woli powstrzymując się przed odwróceniem i rzuceniem
ostatniego spojrzenia na samochód. Przeszedł ją dreszcz, delikatnie wstrząsnął
jej ciałem od bioder do czubka głowy. Ciekawe kto jeździ takim cackiem? Zastanawiała się. To, że
ktoś sypiający na kasie, było wiadome. Z równą pewnością uważała, że właściciel
auta nie należał do osób skromnych, nie rzucających się w
oczy… Bardzo ją korciło, żeby spojrzeć w tamtą stronę jeszcze raz. Miała
nadzieję, że może udałoby jej się dostrzec kierowcę. Pożałowała, że wzorem
samochodu, nie ma bocznych lusterek, mogłaby wtedy bez ograniczeń, a
jednocześnie dyskretnie wodzić wzrokiem po zadziornej karoserii.
Wyobraziła sobie siebie z lusterkami, jakie mają rowery, przypiętymi do
ramion i parsknęła śmiechem. Pokręciła głową, co za głupoty przychodzą jej na
myśl. To na pewno z niewyspania. Śmiejąc się, otworzyła drzwi i weszła do baru.
Gdy tylko przekroczyła próg, stanęła jak wryta. Już chciała się cofnąć, myśląc,
że pomyliła lokale ale spomiędzy morza kwiatów wyłoniła się głowa Marka.
- Oo… cześć – powiedział, wychodząc zza
baru. – Dobrze, że już jesteś.
- Czeeeść… - wydukała, patrząc na kosze
i wazony zajmujące każdy centymetr powierzchni kontuaru. – Co to jest? –
zapytała, gdy już odzyskała głos.
- Kwiaty – odpowiedział beztrosko.
- To widzę – mruknęła. – Skąd? Dla
kogo? – Próbowała wzrokiem ogarnąć różnorodność form i kolorów.
- Hmm… zastanówmy się… - Popukał
palcem w brodę. – Dla ciebie…?
- Które?
- Wszystkie.
- Co?! – Zdumiona opadła na pobliski
stołek.
- Przychodzą przez cały dzień.
Pierwszy kurier czekał przed wejściem, kiedy Ben przyjechał otworzyć.
Niemożliwe, powtarzała sobie w myślach. To musi być jakaś pomyłka, te
kwiaty na pewno nie są dla niej. Policzyła wszystkie bukiety, 3 kosze i cztery
wiązanki, mieszane, z różnych gatunków roślin. Zauważyła, że jeden kwiat
powtarzał się w każdej kompozycji, herbaciana róża.
- Wiadomo, od kogo są? – zapytała, gdy
ochłonęła po pierwszym wrażeniu.
- Do każdego jest dołączony bilecik. – Blondyn przyglądał się jej uważnie. – Nie mówiłaś, że masz adoratora i to w
dodatku z takim gestem. – Puścił jej oczko.
- Bo nie mam.
- Jesteś pewna, bo mi to wygląda na…
- Mark, daruj sobie – przerwała mu.
- W takim razie, kto?
- Nie wiem. – Wzruszyła ramionami. –
Serio – dodała, widząc jego podejrzliwe spojrzenie.
Drżącą ręką wyjęła bilecik z najbliższego bukietu. Zanim go otworzyła,
zerknęła na stojącego obok mężczyznę. Zachęcił ją ruchem głowy. Przełknęła i
wyjęła kartkę z małej brzoskwiniowej koperty.
„Dla
najpiękniejszej, jaką miałem szczęście spotkać.
J.”
Przeczytała treść kilka razy, próbując pojąć, o co w tym wszystkim
chodzi. Kim jest J?
- No i…? – Mark się niecierpliwił. –
Nie bądź taka, mów.
Podała mu liścik.
- Cóż... – Po zapoznaniu się z jego
treścią chrząknął i oddał bilet adresatce. – Przynajmniej jedno o nim wiemy.
- Mianowicie?
- Ma dobry gust.
Te słowa jakoś nie pocieszyły Mary. Tak właściwie, to nawet nie zwróciła
na nie większej uwagi. Nie wiedzieć czemu, przed oczami pojawiło się jej czarne
auto, które widziała kilka minut wcześniej. Głupota… szybko przegoniła ten
obraz. Jaki związek mógłby mieć przypadkowo zaparkowany samochód z tajemniczym
nadawcą kwiatów…?
Miło było sobie odświeżyć :), czekam cierpliwie na kolejne... nie tylko do odświeżenia, ale całkiem świeże ;)
OdpowiedzUsuńOj, Kami... robię co mogę, byle się tylko zmobilizować... mimo wszelkich przeszkód...
UsuńDziękuję :)
Widzę, że masz podobnie, jak ja z moimi Dzieckami :D, wiem, co chcę im jeszcze zrobić tylko mobilizacji brak ;)
OdpowiedzUsuńPodoba mi sie forma zalotow Szczegolnie herbaciana róza Obydwoje sa już naznaczeni przez przeznaczenie On wie ze jest wcieleniem jego milosci Ona ma sny i intuicje Ciekawe jest jak dalej potocza sie ich losy z klatwą w tle Dzieki Soul
OdpowiedzUsuńWitaj, Blanko :)
UsuńMiło mi, że postanowiłaś się zapoznać z Zasłoną :) A jeszcze bardziej, że Ci się spodobała historia Jacquesa i Mary :)
Fragmenty, które teraz wstawiam, zostały napisane jakiś czas temu (dość dawno). Niestety kolejne projekty, w które się angażuję, sprawiają, że nie mogę się skupić na tej fabule, a im dłuższa przerwa, tym trudniej wrócić do tekstu :(. Dlatego - między innymi - postanowiłam udostępnić ZCz na blogu. Mam nadzieję, że zainteresowanie czytelników (choć na niewielkie) zmobilizuje mnie do kontynuowania tej opowieści ;).
Dziękuję jeszcze raz :)
Pozdrawiam, Soul :)
Dzisiaj dostałam adres tej strony i jestem bardzo zadowolona,spodobała mi się Twoja opowieść . Jasques dorósł do Jacka. Miło czytać ze przez te lata czegoś się nauczył ,jak na przykład szacunku dla kobiet.Zaloty tez ma opanowane.Tylko czy nauczył się miłości ? Według przepowiedni on w mękach traci ( kobietę?,miłość?),równie dobrze może to tez być nadzieja .To ona ma go pokochać by klątwa opadła ,tak przynajmniej zrozumiałam .Ciekawa też jestem tych lat pomiędzy,Jak sobie poradził ten rozpieszczony paniczyk ze świadomością klątwy i nieśmiertelności ,,jak zdobył podobnego sobie przyjaciela .Pozdrawiam Weronika
OdpowiedzUsuńWitaj, Weroniko )
OdpowiedzUsuńBardzo mi miło, że Zasłona czasu Ci się podoba.
Dziękuję również za to, iż zechciałaś pozostawić po sobie ślad w postaci komentarza :):) To bardzo miłe dla autora, wiedzieć, że ktoś czyta i że komuś się podoba ;):)
Wiele niewiadomych z czasem się wyjaśni, jednak nie zdradzę całej historii, jaka połączyła obu panów, gdyż w planach mam drugą część tej książki - tym razem o Samie. Także muszę co nieco zostawić na później, abym miała o czym pisać ;)
Dziękuję jeszcze raz za odwiedzimy i miłe słowa :)
Pozdrawiam, Soul :)
Witam:)
OdpowiedzUsuńPrzypadek sprawił, że dziś trafiłam na tę stronę, i.....będę wracać. Nie tylko dla "Zasłony czasu", ale i dla innych, pięknych treści.
Tej powieści przeczytałam ledwie dwa rozdziały, a już pragnę czytać dalej. Zgrabnie ułożony tekst, tajemnica, która zachęca, by nie zaprzestać odkrywania. Romans, z nutką sił nadprzyrodzonych, przeplatające się wątki, choć myślę, że wszystko to prowadzi do jednego, głównego tematu...Mary i Jack. I choć młodość dawno mam za sobą, lubię czytać lekką prozę, z podziwem patrząc na ukryte w necie talenty. Czasem warto zajrzeć, nie tylko na strony dla seniorów:)))
Pozdrawiam Panią serdecznie :)
Katarzyna.
Witam, Pani Kasiu :)
UsuńMogę się tak do Pani zwracać?
Bardzo mi miło, że zajrzała Pani w moje skromne progi. I cieszę się ogromnie, że moja "twórczość" się Pani spodobała. Ja również nie jestem już "pierwszej młodości" i bardzo buduje mnie fakt, iż dojrzały czytelnik postrzega mój tekst jako interesujący. Przyznam się Pani, iż znam wielu Seniorów (zarówno tych wcześniej, jak i później urodzonych ;)) i na tej podstawie mogę powiedzieć tylko jedno, wiek to tylko kilka cyferek w "peselu", które nie mają nic wspólnego z naturą i charakterem człowieka ;)
Pozdrawiam serdecznie i życzę miłej lektury (mam nadzieję) :)
Soul
ps. I życzę wszystkiego najlepszego z okazji Miesiąca Seniora :)