Było dobrze po północy, gdy Beata zatrzymała
samochód przed zamkniętą, żelazną bramą. Była zmęczona podróżą, lecz
jednocześnie zadowolona perspektywą spędzenia dziesięciu dni z dala od zgiełku
wielkiego miasta. Myślała w tej chwili tylko o jednym, jak najszybciej
zapakować się do widniejącego w mroku domku i paść w objęcia Morfeusza. Niecałe
pół godziny później tak też się stało.
Rankiem, po przebudzeniu przywitał ją
radosny trel skowronków. Urzekająca nuta, która sprawiła, że uśmiech samoistnie
pojawił się na jej twarzy. Tak, pomyślała. Tego mi było trzeba. Przeciągnęła
się leniwie, po czym usiadła i rozejrzała po pomieszczeniu. Spała na poddaszu,
tak niewielkim, iż poza rozłożonymi na podłodze piankowymi materacami nie było
tu miejsca na nic więcej.
Zeszła na dół i dopiero teraz przyjrzała
się lokum, jakiego użyczyła jej przyjaciółka. Domek był nieduży, w całości wykonany
z drewna. Z zewnątrz widniały grubo ciosane deski, a od środka ściany pokrywała
jasna boazeria. Parter stanowiły średniej wielkości pokój dzienny z aneksem
kuchennym i maleńka łazienka. Pośrodku pomieszczenia stał okrągły, plastikowy
stół, a na nim torba podróżna, którą zostawiła w nocy. Zdjęła ją i postawiła
obok cepeliowskiej szafy, wciśniętej we wnękę pod schodami, prowadzącymi do jej
tymczasowej sypialni. W rogu znajdował się kącik jadalny i używana wersalka,
którą Beata pamiętała jeszcze ze starego mieszkania Kingi. Obok niej cztery
plastikowe krzesła ustawione jedno na drugim. Poprzez czterodzielne okna wpadły
promienie słoneczne, które złocistą smugą kładły się na podłodze pokrytej
brązowym linoleum.
Praktyczne i niedrogie, pomyślała.
Otworzyła wejściowe drzwi, wpuszczając tym
samym do pokoju rozgrzane, letnie powietrze. Wyszła na niewielką, zadaszoną
werandę i rozejrzała się po okolicy. Przestrzeń dookoła była podzielona siatką
na równej wielkości działki, na których wzrastały domki, mniej lub bardziej
podobne do tego, który ona zajmowała. Były tam także kremowe i seledynowe blaszaki,
zwane przez znawców przyczepami holenderskimi. I ani żywej duszy. Spojrzała na
zegarek, który zapomniała zdjąć wieczorem. Dochodziła dziesiąta. Nic dziwnego,
wszyscy wypoczywali na plaży.
Oparła się o balustradę i wciągnęła w
płuca powietrze nasycone zapachem morza, którego - co prawda - nie widziała,
ale słyszała jego szum zza oddalonej o jakieś pięćset metrów ściany drzew.
-
Cudownie – powiedziała, uśmiechając się do siebie. Wiedziała, że tutaj będzie
mogła pracować.
Weszła do środka i wyniosła na werandę plastikowe krzesła i stolik. Teraz
mogła się swobodnie poruszać po domku, bez obawy, że o coś zawadzi nogą.
Odkręciła gaz z butli, stojącej obok dwupalnikowej kuchenki turystycznej i
wstawiła wodę na kawę. Zmielone nasiona i kubek, po niedługich poszukiwaniach,
znalazła w jednej z wiszących szafek. Przebrała się w bawełniane szorty i
koszulkę, a po dziesięciu minutach, siedząc wygodnie i rozkoszując się, otaczającym
ją spokojem, powoli smakowała aromatyczny napój.
Po śniadaniu, który stanowił kabanos,
zakupiony poprzedniego wieczoru na stacji benzynowej, udała się na rozpoznanie
terenu. Zanotowała w pamięci, żeby po powrocie pojechać na jakieś zakupy.
Wolnym krokiem wyszła z obszaru zamieszkanego przez letników i ruszyła w stronę
plaży. Mijała pola, pokryte różnymi odcieniami zieleni, od dojrzewającego
powoli jęczmienia po kołyszące się na wietrze, ciemnozielone łodygi kukurydzy.
Każdy krok wzbijał kurz nad utwardzoną, ziemistą drogą.
Gdy minęła linię drzew i piaszczysty wał
ochronny, znalazła się na niezbyt szerokiej, poprzerastanej na skraju
pojedynczymi wysokimi trawami, plaży. Zdjęła klapki i zanurzyła stopy w
nagrzanym piasku. Przeszła parę metrów, a gdy usiadła, wystawiła twarz do
słońca, wchłaniając jak najwięcej jego pozytywnej energii.
Rozpościerał się przed nią piękny widok.
Czysty nieboskłon naznaczony był jedynie małymi białymi obłokami, przy których
bieli jego błękit zdawał się być jeszcze intensywniejszy. Spokojna toń morza
mieniła się srebrem i granatem, a łagodne fale jakby od niechcenia wpływały w
ląd. Plaża nie była przeludniona, ale nie była też pusta. Zupełne
przeciwieństwo tej potwornie zatłoczonej, w Sarbinowie, gdzie jeździła z
Maćkiem co roku. Ostatni raz byli tam trzy lata temu, ale nie przypuszczała,
aby od tamtego czasu cokolwiek się zmieniło.
W tym roku, jak i przez ostatnie trzy, Maciek
pojechał na obóz żeglarski na Mazury. Jej mały chłopiec był już niemal dorosły.
Szesnaście lat. Zastanawiała się kiedy ten czas zleciał. Dla niej było to jak
mrugnięcie okiem. Pamiętała, jakby to było wczoraj, jak tuliła do piersi
nowonarodzone niemowlę. A dzisiaj… Cóż, taka jest kolej rzeczy. Dzieci
dorastają – a rodzice – wraz z nimi. Nie czują upływającego czasu, dopiero po
wzrastających latoroślach, zauważają, że kolejne lata, zimy i jesienie mają już
za sobą.
To dla Maćka zaczęła pisać. Najpierw były
to opowieści na dobranoc, które dojrzewały wraz z wiekiem syna. Potem
postanowiła je spisać, aby wspomnień o nich nie wymazał czas, a poza tym chciała
mu je podarować w prezencie, gdy narodzi się jej pierwszy wnuczek.
Kilka lat temu Kinga namówiła ją, aby
rozesłała maszynopisy do kilku wydawców. Po długich perswazjach doszła do
wniosku, że nic w ten sposób nie traci, a być może uda jej się podreperować
rodzinny budżet. Jakież było jej zdumienie, gdy po ponad pół roku otrzymała odpowiedź od jednego z wydawnictw, że są zainteresowani
publikacją jej opowieści. Teraz miała ich na koncie kilkanaście, dwanaście
niewielkich książeczek, które zajmowały wąską przestrzeń na półce nad jej
biurkiem. Na myśl o przyjaciółce przypomniała sobie, że powinna do niej
zadzwonić i podziękować, za użyczenie lokum.
Z zamyślenia wyrwał ją wibrujący w
kieszeni telefon. Spojrzała na wyświetlacz. Kinga.
-
Chyba czytasz w moich myślach – powiedziała do słuchawki, jednocześnie
odbierając połączenie.
-
Hihi… czyli nic się nie zmieniło – zaśmiała się przyjaciółka. – Opowiadaj.
Zadomowiłaś się już?
-
Powiedzmy. Wstałam godzinę temu i teraz siedzę na plaży.
-
Tak, podenerwuj mnie jeszcze – jęknęła. – Jak ja wytrzymam te trzy tygodnie do
urlopu?
-
Zleci, zobaczysz – pocieszała ją Beata.
-
Nie, jak będę myślała o tym, że się lenisz na mojej plaży. – Pociągnęła
teatralnie nosem. – Raju, Beata, jak ja ci zazdroszczę.
-
Wiem. – Nie udało jej się powstrzymać parsknięcia.
-
Podła jesteś, wiesz?
-
Tak, to też. – Teraz śmiała się już otwarcie.
Po sekundzie Kinga do niej dołączyła.
-
A tak na poważnie – pierwsza uspokoiła się Beata, - to strasznie ci dziękuję.
Tu jest cudownie.
-
Nie ma za co. I tak domek stał pusty, a tym sposobem przewietrzysz go trochę
dla mnie.
-
Wszystko, powiedz tylko słowo. – Zamyśliła się na chwilę. – Wiesz, bramie
przydałoby się malowanie.
-
Ani mi się waż – ofuknęła ją Kinga. – Masz tam wypoczywać, a poza tym –
zaśmiała się chytrze – Krzysiek musi mieć coś do roboty na urlopie, bo zwariuje
z bezczynności.
-
Życie pracoholika.
-
Żebyś wiedziała… A ty masz odpoczywać. Wolna od obowiązków masz za zadanie
pogrążyć się w błogim nic nierobieniu. Zrozumiano?
-
Tak jest, proszę pani – Beata zgodziła się potulnie.
Zaśmiały się obie ponownie.
-
Muszę kończyć, kochanie. – Po jakimś czasie Kinga westchnęła. - Szefowa mnie wzywa. Jak byś czegoś
potrzebowała, to dzwoń. W razie jakiejś awarii, notes z numerami jest w dolnej
szufladzie, w kuchni.
-
Dobrze. Dam sobie radę, nie martw się.
-
Oki. No to buziaki i do usłyszenia. – Kinga cmoknęła w słuchawkę.
-
Buziaki. – Cały czas się uśmiechając, Beata wyłączyła telefon.
Chciała jeszcze posiedzieć na plaży,
popatrzeć na dzieci pluskające się w wodzie, budujące jakieś niezidentyfikowane
budowle. Jednak burczenie w brzuchu uzmysłowiło jej, że ma w domku pustą
lodówkę. Niechętnie wstała i wróciła tą samą drogą.
***
- Chodźmy się pobawić –
zaproponował cichy głosik.
- W co? – spytała
zaciekawiona dziewczynka.
- A w co byś chciała
najbardziej?
- Chciałabym tańczyć z motylami
– Ania westchnęła i z zachwytem spojrzała na różnobarwne plamki, unoszące się
nad łąką po drugiej stronie siatki.
- One zgadzają się, abyś
do nich dołączyła.
- Tak ci powiedziały? –
Dziewczynka nie posiadała się z radości.
- Tak. Może opowiedzą nam jakąś
historię. Co ty na to?
- Oh, tak, tak. – Ania
uwielbiała motyle opowieści. Każdego dnia historia była inna, tak samo jak
codziennie inne motyle unosiły się nad polnymi kwiatami.
***
Beata z zaciekawieniem przyglądała się
małej, jasnowłosej dziewczynce. Biegała i skakała na zielonej łące, ukwieconej
drobnym rumiankiem, słonecznymi jaskrami i mieniącymi się karminem makami.
Wokół niej wirowały kolorowe motyle. Cała plejada barw, bieli, żółci, brązu i
czerwieni unosiła się, to znów opadała, jakby kierowana płynnym ruchem drobnych
ramion dziecka.
Chyba mnie ponosi wyobraźnia, pomyślała.
Ze stojącego, na stoliku obok, odtwarzacza mp3 rozbrzmiewała muzyka ATB. Orbit,
to z pewnością te spokojne dźwięki przywołały na myśl takie, a nie inne
skojarzenie.
-
Aniu, obiad! – Rozległo się wołanie kobiety wychodzącej z brązowo-beżowej
przyczepy.
Pochłonięta zabawą dziewczynka nie
zareagowała. Prawdopodobnie nawet niczego nie usłyszała, pomyślała Beata. Nadal
wykonywała podskoki i obroty, przymykając w rozmarzeniu powieki.
Mama zawołała ją po raz drugi, i kolejny.
Z takim samym efektem. W końcu westchnęła zrezygnowana i postanowiła pójść po
córkę. Gdy otwierała furtkę, natrafiła na spojrzenie Beaty. Uśmiechnęła się
nieśmiało, jakby zawstydzona. Ale czym? Dzieci już tak mają, że jak się bawią,
to zapominają o bożym świecie. Nie jest ani pierwszą, ani ostatnią matką, która
tego doświadczyła.
-
Dzień dobry – powiedziała Beata, uśmiechając się przyjaźnie.
-
Dzień dobry – odpowiedziała kobieta i poszła do córki.
Gdy ją prowadziła z powrotem, unikała
wzroku sąsiadki. Ania szła z opuszczoną głową. Nagle dziewczynka spojrzała na
Beatę i posłała jej najpiękniejszy uśmiech, jaki ta kiedykolwiek widziała. Mimo
iż była zaskoczona, odwzajemniła go. Lecz widząc skrępowanie kobiety, zwróciła
wzrok na laptop, który trzymała na kolanach. Nie chciała jej zdenerwować, ani
wprawić w zakłopotanie, więc wróciła do pracy. Była w połowie opowieści o
chłopcu, który na jedną noc mógł zmienić się w smoka, aby uratować swoich
najbliższych. Miała właśnie opisywać jego przemianę, ale nie mogła się skupić.
Zamiast błoniastych skrzydeł, łusek i szponów miała przed oczami kwiecistą łąkę
z roztańczoną, zwiewną rusałką.
***
Nazajutrz, gdy Beata robiła zakupy w
miejscowym sklepiku, do lokalu weszła Ania, a tuż za nią jej mama. Gdy kobieta
zobaczyła sąsiadkę, zawahała się na chwilę w progu, po czym weszła do środka.
Skinęła na powitanie głową, a Beata odwzajemniła gest.
-
Pogoda nam dopisuje, prawda? – Pomyślała, że głupszego tematu już nie mogła
wymyślić, ale tylko to jej na szybko przyszło do głowy.
-
Tak – odpowiedziała cicho. – Nie za zimno, nie za gorąco.
-
Beata Patuszczyk – wyciągnęła rękę.
-
Mariola Nowacka – kobieta uścisnęła ją i uśmiechnęła niemal swobodnie.
-
A to jest…? – Beata pochyliła się ku dziewczynce.
Ta nic nie odpowiedziała. Patrzyła tylko
na nią błękitnymi oczami, z takim wyrazem twarzy jakby nad czymś głęboko
dumała.
-
Ania – odpowiedziała za córkę Mariola.
-
Ładne imię – Beata wyprostowała się. – Nie przepada za nieznajomymi? – spytała.
Kobieta nic nie odpowiedziała, posmutniała
tylko i pokręciła przecząco głową. Zbita z tropu Beata nic więcej nie dodała.
Po skończonych zakupach, wyszła ze sklepu.
Trochę niezręcznie by było, gdyby przez całą drogę na działki udawały, że się
nie widzą, więc poczekała na nie przed sklepem, żeby mogły wrócić w trójkę.
Nie miały do pokonania długiego dystansu,
niecały kilometr. Taki spacer można było odbyć dla przyjemności. Tym bardziej,
że zachęcała do tego piękna okolica i wręcz idealna pogoda. Słońce jasno
świeciło, lekki wiaterek chłodził rozgrzane powietrze. W mijanych zaroślach
grały świerszcze.
Kobiety szły obok siebie wolnym krokiem, a
Ania kilka metrów przed nimi. Zamyślona podążała przed siebie. Nie odwróciła
się ani razu, zupełnie, jakby jej nie interesowało, czy mama za nią idzie.
-
Śliczna dziewczynka – znowu jako pierwsza odezwała się Beata. – Jest chyba
bardzo nieśmiała?
Idąca obok niej kobieta westchnęła i znowu
spuściła wzrok, lecz Beata zdążył zauważyć, że smutek zasnuł jej oczy.
-
Przepraszam, jeśli powiedziałam coś nie tak – dodała cicho.
-
Nie. – pokręciła głową. – Nic się nie stało, nie masz za co przepraszać.
Zamilkła na chwilę i przepełnionymi bólem
oczami spojrzała na córkę.
-
Ania… - zawahała się. – Ania jest dzieckiem autystycznym.
Beata nie wiedziała co powiedzieć. Coś tam
słyszała o autyzmie. Niewiele, ale zawsze jej się wydawało, że takie dzieci nie
mają kontaktu z rzeczywistością, są jakby „zawieszone”. Ania faktycznie
wydawała się mieć swój własny świat, ale wśród dzieci, zdrowych dzieci to też
się spotyka, zwłaszcza u tych z wybujałą wyobraźnią. Wymyślone przygody,
nieistniejący przyjaciele… Patrząc na dziewczynkę przed sobą, nie mogła w to
uwierzyć. Wciąż miała przed oczami ten słodki uśmiech, jaki przesłała jej
poprzedniego dnia.
-
To nietypowa forma autyzmu – kontynuowała mama Ani. – Na początku lekarze nawet
nie byli pewni diagnozy. Nie wszystkie testy przeszła jednomyślnie. Ale nie
było innego wytłumaczenia jej zachowania, a raczej braku zainteresowania tym,
co się dzieje dookoła.
Może nic ciekawego w nim nie znalazła, pomyślała
Beata. Być może jej wewnętrzny świat jest bardziej fascynujący. Jednak nie
powiedziała tego na głos. Zamiast tego, spytała:
-
Ile ma lat?
-
Pięć. – Mariola ciężko westchnęła. – W przyszłym roku powinna iść do szkoły.
-
Chodzi do przedszkola?
-
Tak, do integracyjnego. Ale nie chce uczestniczyć w żadnych zajęciach, ani
zabawach. – W oczach kobiety pojawiły się łzy. – Czasami siedzi bez ruchu od
jednego posiłku do drugiego.
Beata ścisnęła jej drżącą dłoń, aby dodać
otuchy. Mariola zacisnęła powieki, chcąc
powstrzymać natarczywe łzy.
-
Ile bym dała, żeby choć raz, jak jesteśmy w sklepie, ciągnęła mnie za rękaw,
domagając się kupienia słodyczy – powiedziała jakby do siebie.
Jakie życie jest przewrotne, pomyślała
Beata. To, co bywa zmorą dla innych rodziców, dla tej matki jest niespełnionym
marzeniem.
Dalszą drogę przebyły w milczeniu. Beata
rozmyślała o kolejach losu. Szła zapatrzona w dziewczynkę, która zdawała się
przebywać w swoim świecie, gdzie nikt poza nią nie ma wstępu.
Gdy dotarły do działek, pierwsza odezwała
się Mariola.
-
Po południu robimy grilla. Może się przyłączysz?
-
Nie wiem…
-
Przyjdź, przyjeżdża do nas na kilka dni brat męża. Będzie miło.
-
Będziecie mieli gości? Nie chciałabym przeszkadzać. – Tak naprawdę, to miała
opory z innego powodu. Była zmęczona poglądem otoczenia, że szuka mężczyzny.
-
Ależ skąd – zapewniła. – Uratujesz mnie, inaczej będę skazana na rozmowy o
łowieniu ryb i piłce nożnej.
-
Skoro tak stawiasz sprawę, to chętnie cię wesprę – powiedziała, a jednocześnie
pomyślała, że chyba robi się przewrażliwiona.
-
Dzięki. O siedemnastej, może być? – Na twarzy Marioli malowała się ulga.
-
Może być. Mam coś przynieść?! – Beata zawołała za oddalającą się kobietą.
-
Tylko dobry humor i ewentualnie alkohol dla siebie, jeśli pijesz coś
konkretnego.
-
Mariola! – zawołał siedzący przed przyczepą mężczyzna, kiwając na żonę ręką, w
której trzymał puszkę piwa.
-
Idę! – odkrzyknęła, po czym zwróciła się do Beaty. – To do piątej.
-
Do piątej – odpowiedziała i wyjęła z kieszeni klucz do furtki.
***
- No, podejdź do niej.
- Dlaczego? Nie rozumiem.
– Dziewczynka była pełna wątpliwości.
- Zaufaj mi – powiedział
Anioł.
- Ale miałam nikomu nie
mówić.
- Ona jest inna.
- Dlaczego?
- Część niej pozostała
dzieckiem.
- Nie wygląda na dziecko.
– Ania podejrzliwie przyglądała się kobiecie piszącej na laptopie.
- Ona tylko udaje dorosłą
– przekonywał Anioł.
- No, bardzo dorosłą. –
Dziewczynka zamyśliła się.
- Jesteś pewny, że mogę? –
spytała po chwili.
- Tak.
***
Beata zastanawiała się nad tym, czy lepiej
będzie uśmiercić czarny charakter, czy może lepiej odmienić jego mroczne serce.
Wtem usłyszała cichy głosik za swoimi plecami.
-
Co piszesz?
Zdziwiona, odwróciła się i zobaczyła
uśmiechniętą buzię Ani. Na początku nie wiedziała jak zareagować. Nie
spodziewała się, że dziewczynka do niej podejdzie, a tym bardziej, że się
odezwie. Poza uśmiechem tamtego dnia, zdawała się jej w ogóle nie zauważać.
Godzinę temu Mariola poprosiła Beatę o
opiekę nad córką. Okazało się, że na grillu będą jeszcze jacyś nieoczekiwani
goście i musiała, razem z mężem, pojechać po dodatkowe zakupy. Nie chcąc
ciągnąć ze sobą dziewczynki, zapytała sąsiadkę, czy mogłaby w tym czasie zająć
się dzieckiem.
Godzinę temu. Przez ten czas Ania siedziała na schodach werandy i
nawet raz nie zerknęła w stronę kobiety. A teraz - ni z tego, ni z owego –
podchodzi do niej, zagaduje.
-
Historię o jednym, bardzo dzielnym chłopcu – odpowiedziała po chwili.
-
Piszesz bajki dla dzieci. – Było to bardziej stwierdzenie faktu niż pytanie.
-
Można tak powiedzieć. A ty skąd o tym wiesz? – spytała. Była coraz bardziej
zaskoczona śmiałością dziewczynki.
-
Anioł mi powiedział – ta odparła bez zająknięcia, jakby to była najbardziej
logiczna odpowiedź na świecie.
-
Anioł? – Beata nie kryła zdziwienia.
-
Tak.
-
Masz swojego Anioła? – Kobieta sama nie wiedziała czym była bardziej zdziwiona.
Faktem, iż dziewczynka twierdzi, że widzi anioły, czy tym, że tak bezpośrednio
z nią rozmawia.
-
Każdy ma. – Ania zaśmiała się, rozbawiona tym, że jej rozmówczyni o tym nie
wie.
-
Każdy?
-
Tak, ty też.
Ufność dziecka działała na Beatę
rozbrajająco. Odstawiła laptopa na stół i posadziła sobie dziewczynkę na kolanach. Ania nie wyraziła
żadnego sprzeciwu, pozwoliła się podnieść, jakby ta – w sumie – obca kobieta
robiła to codziennie.
-
Chciałabym go zobaczyć – westchnęła Beata.
-
Może jesteś za wolna.
-
Jak to?
-
Każdy ma swojego Anioła – tłumaczyła dziewczynka. – Tuż za własnym ramieniem.
Jeśli odwrócisz się wystarczająco szybko, to zdążysz go zobaczyć, zanim się
schowa.
-
Ty zdążyłaś?
-
Tak. – Zaśmiała się. – Podobno, jak byłam mała, to byłam bardzo szybka.
Beata również się roześmiała. Te słowa,
wychodzące z ust pięcioletniego dziecka, rozbroiły ją doszczętnie.
-
To rzeczywiście musiałaś być bardzo szybka – zgodziła się.
-
Tak powiedział mój Anioł – powiedziała Ania, z powagą kiwając głową.
-
A powiesz mi jak on wygląda? – zapytała Beata, wiedziona ciekawością.
Dziewczynka zdziwiła się, słysząc to
pytanie.
-
Jak to, jak? Wygląda jak Anioł.
Stwierdzenie to zdawało się być tak
oczywistym, że Beata postanowiła nie pytać o szczegóły. Pomyślała jednak, że to
dziwne. Dzieci z reguły, jak wymyślają sobie przyjaciół, tworzą ich dokładny
wizerunek, od ubrania, po kolor wstążki we włosach. A tutaj nie padło nawet
słowo na temat skrzydeł, czy białej sukni. Nic.
-
Mówiłaś o tym jeszcze komuś? – zapytała.
-
Nie, to tajemnica.
-
To dlaczego akurat mnie ją zdradziłaś?
-
Anioł powiedział, że tobie mogę, że ty zrozumiesz.
Nie wiedziała, co na to odpowiedzieć. Za
to Ania rozgadała się, jakby chciała nadrobić te wszystkie dni, ile liczyło jej
dziecięce życie. Opowiadała o wszystkim, co było dla niej ważne. Czyli głównie
o Aniele. O rozmowach, jakie z nim prowadzi, o wspólnych zabawach, czy o
wspólnym milczeniu, które odgania dziecięce strachy i koi.
Trwało to do powrotu jej rodziców. Wtedy
Ania zeszła z kolan Beaty i ponownie zamknęła się w sobie.
***
Dzień chylił się ku końcowi. Słońce,
przybierając pomarańczowo-różowy kolor, powoli opuszczało się ku linii
horyzontu. Beata siedziała na plaży i przyglądała się całej ferii barw
malującej powoli ciemniejące niebo.
Być może nie okazała dobrych manier, nagle
wymawiając się ze spotkania, lecz w tej chwili nie martwiła się tym, co sobie o
niej pomyślą inni. Teraz zastanawiała się nad jednym. W myślach przetrawiała
zdarzenie, które sprawiło, że straciła ochotę na towarzystwo, podziękowała
gospodarzom za zaproszenie i pożegnała z biesiadnikami.
Cały czas miała tę scenę przed oczami.
Było około dziewiętnastej. Wszyscy obecni mieli dobre humory i świetnie się
czuli w swoim towarzystwie. Radosny nastrój udzielił się także Beacie. Poza
zapowiedzianym szwagrem Marioli, byli też dwaj znajomi Jurka, jej męża, wraz z
żonami. Panowie, zgodnie z przewidywaniami gospodyni, zażarcie dyskutowali o
wędkowaniu, na które wybierali się nazajutrz. Na co ich partnerki wywracały
oczami, twierdząc, że – jak zwykle – wrócą około południa bez ryb, z plecakami
lżejszymi o piwa, które w ramach prowiantu zamierzali zabrać ze sobą. Beata
śmiała się wraz z nimi. Wszyscy zdawali się być naprawdę mili i sympatyczni.
W pewnym momencie, gdy gospodarz
poczęstował gości kolejnymi piwami i właśnie otwierał swoje, podeszła do niego
córka i powiedziała:
-
Tatusiu…
Mężczyzna zamarł z zawleczką od puszki w
ręku. Wszyscy zwrócili oczy na dziewczynkę, a Jurek przełkną i zapytał:
-
Tak, Aniu?
-
Nie otwieraj tego, to zabija.
Zapanowała kompletna cisza. Nie było
słychać najpłytszego oddechu, nawet lekki, wiejący do tej pory wiatr ucichł.
Wtem ojciec zagarnął dziecko w ramiona i ze ściśniętym gardłem wyszeptał:
-
Dziecinko… - Ponad ramieniem córki spojrzał na żonę, której po twarzy spływały
łzy.
Po chwili wypuścił małą z objęć i zawołał,
pociągając nosem:
-
Kochani, mamy co oblewać! – Uniósł do góry rękę z piwem i wzniósł toast. – Za
moją Anulkę!
Wtedy impreza rozkręciła się na całego.
Alkoholu nikt sobie nie żałował. Puszek i butelek ubywało w ekspresowym tempie.
Brat Jurka, ośmielony procentami, zaczął się przystawiać do Beaty. I to
zaważyło na decyzji, żeby opuścić rozweseloną gromadkę.
Teraz, zanurzając stopy w jeszcze ciepłym
od słońca piasku, zastanawiała się, czy nie było to tylko wymówką. Tak naprawdę
nastrój ją opuścił zaraz po tym, jak Ania odezwała się do ojca. Nie mogła
zrozumieć, dlaczego to zdarzenie tylko dla niej miało takie znaczenie. Dlaczego
pozostali odebrali to jedynie jako powód do świętowania? Czemu nie pomyśleli,
że skoro odezwała się tymi słowami, to musiały być one bardzo ważne? Może
podpowiedziane przez Anioła? Ale tylko ona wiedziała o niewidzialnym
przyjacielu dziewczynki, a tym samym, jako jedyna, zdawała sobie sprawę z tego,
jak istotne to było dla dziecka.
Westchnęła ciężko. Pogrążona w myślach nie
zauważyła, kiedy słoneczny blask zgasł pod powierzchnią spokojnie falującego
morza. Rozejrzała się dookoła. Amatorzy zachodów słońca opuścili już plażę.
Była sama. Wiedziała, że jeśli nie chce wracać w całkowitych ciemnościach, musi
się zbierać z powrotem. Wstała i zeszła z piasku.
Gdy wolnym krokiem zbliżała się do
działek, zauważyła migające kolorowe światła na wysokości jej domku. Zatrzymała
się na chwilę, po czym szybkim krokiem ruszyła do przodu. Bała się, że może
była próba włamania, czy coś takiego. Wiedziała, że to raczej mało
prawdopodobne o tej porze i przy tylu osobach, kręcących się wokół. Jednak
różne rzeczy się zdarzały.
Kiedy dotarła na miejsce, spostrzegła, że
radiowóz nie przyjechał do niej, tylko do sąsiadów z naprzeciwka. Nie chciała
być wścibska, więc otwierając furtkę, dyskretnie spojrzała w tamtą stronę.
Zobaczyła funkcjonariusza, rozmawiającego cicho z Mariolą. Pozostali
biesiadnicy, siedzieli w oddali i obserwowali rozwój wydarzeń. Beata poszukała
wzrokiem Ani. Znalazła ją siedzącą na schodach do przyczepy. Twarz miała bez
wyrazu, jakby znów była w swoim świecie.
Wokół panowała niewiarygodna cisza, nawet
świerszcze zdecydowały przerwać swój wieczorny koncert. Żeby nie robić
sensacji, Beata spokojnie weszła na werandę i otworzyła drzwi do domku. Gdy
weszła do środka, nie pokazała się na dworze do następnego poranka.
***
Beata siedziała przy biurku i patrzyła
przez okno. Za pokrytą strugami deszczu szybą szukała natchnienia, którego nie
mogła odnaleźć w sobie od powrotu znad morza. Zupełnie, jakby wena – w
przeciwieństwie do pisarki – przedłużyła sobie urlop i ani myślała wracać do
swoich obowiązków.
W pokoju obok Maciek nadrabiał
trzytygodniowe zaległości w grach komputerowych. Dochodziła siedemnasta, a on
od śniadania, czyli gdzieś od południa, siedział przy komputerze. Zrobił sobie
jedynie krótką przerwę na obiad. Jako matka, wiedziała, że nie powinna na to
pozwolić, ale nie miała ochoty na żadne towarzystwo, nawet ukochanego syna.
Potrzebowała być sama. Dlatego odpuściła sobie rodzicielskie obowiązki. W końcu
są wakacje, usprawiedliwiała się sama przed sobą.
Próbowała skierować swoje myśli na
właściwe tory. Zbliżał się termin w wydawnictwie, a ona ani nie uśmierciła, ani
nie odmieniła negatywnego bohatera swojej opowieści. Czuła, jakby utknęła w
permanentnym stanie niemożności skupienia się na konkretnej rzeczy. To trwało
od powrotu do domu.
Nie mogła wyrzucić z głowy wspomnienia
tego poranka, kiedy dowiedziała się o wydarzeniach tamtego wieczoru. Impreza
trwała w najlepsze i alkohol rozszedł się nie wiadomo kiedy. Jurek, jako dobry
gospodarz, pojechał uzupełnić zapasy. W zajęciu miejsca za kierownicą nie
przeszkadzała mu świadomość, że miał na swoim koncie kilka browarów. Mały, ale
dobrze zaopatrzony w trunki sklep znajdował się raptem pięć kilometrów od
działek, więc stwierdził, że jakoś „przemknie”. I prawie mu się udało. Prawie.
W drodze powrotnej potrącił dwoje nastolatków, którzy szli poboczem. Oboje
zginęli na miejscu.
Beata nie mogła wyjść z szoku, kiedy się o
tym dowiedziała. Wmawiała sobie, że to niemożliwe. A jednak…
Jeszcze tego samego dnia działka
naprzeciwko opustoszała. Patrząc na nią, nikt by się nie domyślił, że jeszcze
dzień wcześniej tętniła śmiechem i beztroską.
Nawet tego deszczowego popołudnia Beata
nie mogła oswoić się z tym zdarzeniem. Za każdym razem, gdy zamykała oczy,
widziała dziecięcą buzię okoloną jasnymi lokami i drobne usteczka
wypowiadające: „Tatusiu. Nie otwieraj
tego, to zabija.”
Po raz kolejny odtworzyła w pamięci to
zdanie. Nagle odniosła wrażenie, że ktoś stoi za jej plecami. Odwróciła się,
lecz nikogo nie zauważyła. Widać jestem za wolna, pomyślała.
I wtedy zrodził się w jej głowie pomysł.
Spojrzała na monitor komputera. Otworzyła nowy dokument tekstowy i zapisała na
środku strony jedno zdanie.
„Anioł na ramieniu”
Cudowne.
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
Usuń