Ważne

Teksty zawarte na tym blogu (poza "Za serce chwyciły") są mojego autorstwa i jako takie okryte prawami autorskimi. Jakiekolwiek ich wykorzystywanie lub przetwarzanie bez zgody autora jest zabronione. Wszystkie obrazki zamieszczone na tym blogu wyszukuję w internecie. Nie jestem ich autorką, dokonuję jedynie pewnych modyfikacji w domowym zaciszu.

Postanowiłam zdjąć ze Zwierzeń "kłódkę" dla nieletnich, a posty z treściami przeznaczonymi dla osób pełnoletnich opatrzyłam oznaczeniem "+18". Tak więc ostrzegam, jeśli przy tytule posta zobaczysz "osiemnastkę", wchodzisz na własne ryzyko...

wtorek, 4 lutego 2014

Zasłona czasu - Rozdział 2

Postanowiłam wstawiać powoli kolejne rozdziały Zasłony czasu. Może to mnie zmobilizuje do dalszej pracy nad tą opowieścią, a wena poczuje się mile połechtana i do mnie wróci ;) Zapraszam do poznania losów Mary i Jacques'a...





    Gwar rozlegający się dokoła  nagle umilkł, powietrze zrobiło się tak nienaturalnie gęste, że miał wrażenie, jakby znalazł się w jakiejś bezbarwnej, nie dającej się wyczuć mazi. Próbował poruszyć ręką, ale nie mógł. Jakiś niewiarygodny ciężar uniemożliwiał mu jakikolwiek ruch, utrudniał najpłytszy oddech. Nawet ciche westchnienie nie mogło się wyrwać z jego piersi, a w niej, mimo wszelkich zewnętrznych objawów, uśpione przez wiele lat serce zaczęło budzić się do życia. W pierwszej reakcji zamarło, potem zaczęło bić równo, miarowo, by przejść w dziki galop, próbując wyrwać się z cielesnej klatki.

     Pragnął zerwać się i wziąć ją w ramiona, a jednocześnie bał się drgnąć w obawie, że najmniejszy ruch sprawi, iż obraz, jaki ma przed sobą, rozpłynie się niczym mara. Zżerała go niepewność, że widzi jedynie fatamorganę, wytwór zmęczonego, stęsknionego umysłu. Jeśli to był miraż, to jedynym jego pragnieniem było, żeby trwał bez końca, ciesząc oczy, uszczęśliwiając przeklętą duszę.

     Nagle, zupełnie niespodziewanie dla niego, światła zgasły, na powrót pogrążając scenę w ciemności. Jack zdziwiony zamrugał nerwowo i rozejrzał się wokół. Salę wypełniała burza oklasków, głucha, jakby zamknięta za szklaną ścianą. Odgłos uderzających o siebie dłoni powoli zaczął do niego docierać. Pośród tego zgiełku przebijał się jeden głos, który wydawał mu się znajomy.

- Jack, Jack…

Poczuł na ramieniu czyjś mocny uchwyt. Spojrzał w tym kierunku i zobaczył męską dłoń na rękawie swojej czarnej marynarki. Zamknął oczy i potrząsnął głową.

- Jak się czujesz? – zapytał towarzysz, przyglądając mu się z troską.

- Widziałeś to? – Jack zapytał, nie zwracając uwagi na słowa Sama. – Powiedz mi, że ją widziałeś – zażądał potwierdzenia, zaciskając z napięcia pięści.

- Tak.

Krótka odpowiedź, najprostsza z możliwych, a sprawiła, że słońce zaświeciło w środku nocy, w tym zacienionym pomieszczeniu, a wszystko na nowo nabrało sensu.

- Jack?

Spojrzał w szare oczy przyjaciela. Chyba po raz pierwszym widział go tak poważnym.

- Co zamierzasz? – Sam pochylił się nad stolikiem i zniżył głos.

- Ja… - Co ma powiedzieć? Co zrobić? – Nie wiem – wyrzucił z siebie.

- Czekałeś na to półtora wieku, przygotowywałeś się do tego. – Blondyn oczekiwał odpowiedzi.

- Nie musisz mi o tym przypominać. – Jack złapał się za skronie. Musiał się otrząsnąć, przywrócić jasność myślenia.

- I…?

- Nie przypuszczałem, że tak będzie… - Kręcił z niedowierzaniem głową.

- To znaczy, jak? – Sam nie odpuszczał. Widział, w jakim stanie jest jego przyjaciel. Nie poznawał go, rozgorączkowany, zdezorientowany… przerażony. Nigdy dotąd w oczach Jacka Deine’a ani Jacquesa Sedaine’a nie widział takiego strachu. Musiał zamiast niego zapanować nad tymi rozchwianymi emocjami, by nie pozwolić mu popełnić błędu, którego nie da się odwrócić.

- Jack! – Potrząsnął nim.

- Sam… – Spojrzał na niego, a wzrok miał przesycony goryczą i rozczarowaniem.- Myślałem, że… - Przełknął. – Że ona mnie pozna. – Zawiesił głos.

- To nie jest ta sama Marie. – Sam próbował mu wytłumaczyć. – Ta dziewczyna cię nigdy nie widziała. Nie zna cię.

- Musi mnie znać, to MOJA Marie… - Krzesło nagle wydało mu się zbyt ciasne, czuł nieodpartą potrzebę wstania, zrobienia czegoś, czegokolwiek. – To ona, Sam, jej głos i ta piosenka.

- Uspokój się. – Blondyn zacisnął z całej siły dłoń na nadgarstku przyjaciela. Może odrobina bólu sprawi, że wyrwie się z tego dziwnego amoku.

    Podziałało. Jack znieruchomiał i spojrzał na niego szklistymi oczami.

- Gdyby to była ona, zachowałaby się z goła inaczej. Nie sądzisz? – przekonywał. Musiał wykorzystać tę chwilę, gdy przyjacielowi wrócił rozsądek. – Jestem pewien, że nawet nie skończyłaby pierwszej piosenki, tylko rzuciła w twoje ramiona. Byłoby dokładnie tak, jak to sobie wyobrażałeś. – Zwolnił uścisk, wiedząc, że ma jego całkowitą uwagę. – Nic takiego nie zrobiła, a to oznacza tylko jedno…

- Wiem – wyszeptał Jack. Zupełnie już trzeźwe spojrzenie przeniósł na płomień świecy. Zaczerpnął głęboko powietrza i zwrócił się do jedynego człowieka, na którego mógł liczyć przez te wszystkie lata. – Dziękuję.

- Nie ma za co, stary. – Sam klepnął go po bratersku w ramię. – Już nie raz byliśmy w podobnej sytuacji, tylko odwrotnej. – Zaśmiał się.

- Zdajesz sobie sprawę, że coś  mi pękło. – Jack uniósł nieznacznie prawą dłoń.

- To nie pierwsza i nie ostatnia złamana kość w twoim ciele. – Blondyn prychnął lekceważąco. – Do jutra nie będzie nawet śladu na rentgenie.

- Taa… ale boli jak cholera. – Syknął i łyknął whiskey. Obracał szklankę w zdrowej dłoni. – Pora na plan „B” – powiedział jakby do siebie.

- Czyli…

- Musi się we mnie zakochać na nowo.

- No to za plan „B”. – Sam podniósł swojego drinka w toaście i obaj mężczyźni wypili trunki do dna.




***    



     Dochodziła trzecia. W „Piżmie” panowała błoga cisza, zakłócana jedynie przez brzęk zmywanych na zapleczu naczyń. Babs usiadła przy barze, zdjęła szpilki i zaczęła masować obolałe stopy.

- Długa noc? – zapytała Mary, siadając obok.

- Już myślałam, że ta ostatnia grupa nigdy nie wyjdzie. – Kobieta wywróciła oczami i syknęła. – Jeszcze trochę i te buty mnie zabiją.

- Możesz nosić inne – zasugerowała, spoglądając na niebotyczne obcasy koleżanki.

- Aha… z tym, że wraz ze zmniejszeniem wysokości obcasa, zmaleją też napiwki. – Babs spojrzała na nią znacząco. – A na to nie mogę sobie pozwolić.

- Niestety – westchnęła Mary. – Nie ma nic za darmo.

- Tak już jest skonstruowany ten świat – szatynka poparła ją.

- Opłacało się chociaż dzisiaj?

Babs wyjęła z niewielkiej saszetki na biodrze plik banknotów i położyła na barze.

- Wow… - Mary pokiwała głową w aprobacie. – Cofam to, co kiedykolwiek pomyślałam o twoich butach, są idealne. – Zaśmiała się.

- Przynajmniej wiem, że nie męczę się na darmo.

    Z zaplecza wyszedł Mark, niosąc tacę pełną szklanek i kieliszków.

- Co tam, moje panie, ploteczki po pracy? – zapytał, puszczając oko najpierw do jednej, a potem do drugiej.

- Nogi mi odpadają – jęknęła Babette.

- Chętnie wymasuję – zaproponował ochoczo barman.

- Taa… potem to już bym na pewno nie doszła do domu o własnych siłach.

- Zaniosę…

- Kochany z ciebie chłopak. – Kelnerka posłała mu serdeczny uśmiech.

     Mary spojrzała na mężczyznę i spostrzegła, że cały jego zapał ulotnił się w ułamku sekundy. Po raz kolejny został odprawiony z kwitkiem, na którym było napisane „kochane z ciebie dziecko”. Czy on kiedyś zrezygnuje? Zastanawiała się. Babs zdawała się nie zauważać emocji widocznych na twarzy blondyna, zbyt skupiona na rozmasowywaniu stopy.

- Mark, zrobisz mi drinka? – zapytała Mary. Czuła, że odrobina alkoholu dobrze jej zrobi, cały czas pamiętała to niezwykłe napięcie ze sceny. Nie znała jego przyczyny i nie do końca potrafiła je zdefiniować, ale jednego była pewna, tego że było niepokojące i przyjemne, niebezpiecznie przyjemne.

- Martini dla pani? – powiedział to takim tonem, jakby słowa te wypowiadał od urodzenia.

- Wytrawne, z dwiema oliwkami – uśmiechnęła się. Babs ma rację, on jest kochany… na jego własne nieszczęście.

- Babs, dla ciebie też? – Mark zwrócił się do drugiej kobiety.

- Hmm… - Ta zastanawiała się przez chwilę. – A co mi tam… - Z uśmiechem wzruszyła ramionami i wskazała na pieniądze. – Ja stawiam.

- O nie… - żachnął się mężczyzna. – Na mój rachunek. – Wyjął z kieszeni plik nieco grubszy niż ten szatynki.

- Ooo… - Mary ze świstem wypuściła powietrze. - Widzę, że jeszcze komuś dziś się poszczęściło.

- Czyli ten wieczór nie był taki zły. – Babs zachichotała.

- Nie był – powiedział, uśmiechając się szeroko. – Jak tylko weszło tych dwóch gości, to wiedziałem, że nie będzie.

- Jakich gości? – spytała Mary, zdziwiona.

- Tacy dwaj „z wyższej półki”. – Wskazał na leżący zwitek banknotów. – Od razu było widać, że to klienci z tej kategorii, co sobie niczego nie odmawiają.

- Dość wysocy, blondyn i brunet? – zapytała kelnerka.

- Aha… - potwierdził.

- Wiem, o kim mówisz – pokiwała głową. – Połowa moich napiwków jest od nich. – Zamyśliła się na chwilę, a na jej twarzy zagościł tajemniczy uśmiech. – Byli bardzo pewni siebie.

- O kim wy mówicie? – Mary patrzyła na kobietę i mężczyznę na zmianę.

- Oj, kochana… - Babs podała jej drinka, który Mark właśnie postawił na blacie. – Dużo cię omija, odkąd nie jesteś na sali, a wierz mi, jest czego żałować. – Cmoknęła sugestywnie.

- Cholera – mruknęła. – Zawsze przegapię jakichś przystojniaków.– Upiła łyk Martini. – Hmm… wyborne. – Nadziała oliwkę na wykałaczkę i zgrabnym ruchem wsunęła do ust.



     Kilka godzin później Mary leżała na podłodze w swoim mieszkaniu. Nogi oparła na sofie, a w jej dłoni tlił się papieros. Zmów miała ten sen, nawiedził ją krótko po tym, jak położyła się do łóżka. Zmęczona, nawet nie zauważyła, kiedy opadły jej powieki i dała się ponieść sennym marzeniom.

     Zaczynał się zwyczajnie, nic nie zapowiadało emocji, jakie w niej później wywoływał. Za każdym razem robiła coś najzwyklejszego na świecie, oddawała się jakimś codziennym czynnościom. Raz było to gotowanie, kiedy indziej oglądała telewizję, czy przygotowywała się do występu w „Piżmie”. Prozaiczność snu kończyła się w momencie, gdy rozlegało się pukanie. Wstawała, żeby wpuścić niespodziewanego gościa i widok, który spotykała zaraz po otwarciu drzwi, sprawiał, że wrastała w podłogę, nie mogąc się ruszyć. Głos zamierał jej w gardle, a oddech rwał się gorączkowo. Za progiem nie widziała nic poza szarymi, męskimi oczami, wpatrującymi się w nią z taką mocą, że traciła władzę nad swoim ciałem i umysłem. Doskonale zdawała sobie sprawę, że musi tam stać ich właściciel. To była logika, która sama nasuwała się na myśl. Jednakże Mary nie była zdolna oderwać swojego wzroku od głębi męskiego spojrzenia, tak przejmującego i permanentnego, że nie zauważała ani kształtu nosa, czy linii kości policzkowych, które należały przecież do tej samej twarzy.

     Tym razem brała prysznic. Po powrocie z pracy pozwalała, żeby ciepła woda zmyła cały ten blichtr, który przybierała na występ. Zrelaksowana, stała pod strumieniem zbierając się na odwagę, aby opuścić parne, gorące wnętrze kabiny i wyjść na chłodne płytki łazienki. Gdy zakręcała wodę, usłyszała ciche pukanie do szklanych drzwi. Przetarła mokre oczy i spojrzała na zaparowaną taflę. Kto to był? Jak dostał się do jej mieszkania? Była bardziej niż pewna, że zamknęła drzwi wejściowe na wszystkie trzy zamki, jak zawsze, gdy wracała do domu w nocy. Pomyślała, że może jej się tylko wydawało. Wzięła głęboki oddech i potrząsnęła głową. Po chwili pukanie rozległo się na nowo, dwa uderzenia „puk, puk”… i cisza. Uniosła drżącą dłoń i przetarła wilgotną warstwę na szybie.

     Te oczy. Znała je już tak dobrze, tyle razy wpatrywała się w nie, szukając odpowiedzi „dlaczego?”. Wiedziała, że przy samej źrenicy przez jasną szarość przebija blady błękit, a mimo wszystko nie potrafiła przerwać tego połączenia spojrzeń. Nagle wzrok mężczyzny pociemniał, przybierając hipnotyczny, przerażający, a zarazem niesamowicie podniecający charakter. Zrozumiała, że zdawał sobie sprawę z jej nagości i w pełni ją dostrzegał. Ona sama fakt ten uzmysłowiła sobie sekundę później od mężczyzny. Zaschło jej w ustach. Przełknęła ślinę, próbując nawilżyć sklejone gardło, ale na nic się to nie zdało. Podniebienie domagało się dotyku, wilgoci, której sama dać nie mogła. Oblizała spierzchnięte wargi i dotarło do niej, że pragnie pocałunku, dotyku ust tego mężczyzny, bo musiał przecież mieć usta, nawet jeśli ich nie widziała.

     Poczuła ciepło rozpalające się poniżej brzucha i rozchodzące po całym ciele. Podobało jej się, że widzi ją całą i wiedziała, że jej nagość nie jest mu obojętna. Przeszedł ją dreszcz.  Coś podniecającego i fascynująco tajemniczego było w tym, że ona widziała tylko jego oczy. Oddychała coraz szybciej, czując, że w środku płonie. Oparła się dłonią o ścianę w obawie, że kolana odmówią jej posłuszeństwa.

     Wtedy drzwi do kabiny zaczęły się otwierać. O Boże… myślała gorączkowo, zaraz go zobaczy, w końcu ukaże jej się cały… I w tym momencie obudziła się.

     Teraz leżała nieruchomo na podłodze i wpatrywała się w sufit. Powoli dochodziła do siebie, w czym niemałą zasługę miał trzymany w dłoni papieros. Wiedziała, że nie powinna palić, to było oczywiste, przy jej pracy, ale w tym momencie nie liczyło się nic poza tym uczuciem błogości, ogarniającej ją z każdym przepełnionym nikotyną oddechem.

     Zaraz po przebudzeniu przez dłuższą chwilę nie mogła uspokoić oddechu, czuła, jak płonie jej ciało. Pobudzona, zaciskała mocno uda, próbując powstrzymać rosnące pragnienie spełnienia.

     Teraz była w stanie myśleć jasno i próbowała zrozumieć, dlaczego sen się zmienił, dlaczego stał się intensywniejszy, bardziej wyrazisty, odważny, a przede wszystkim, czemu wywierał na nią tak silny wpływ.

     Zaciągnęła się głęboko papierosem, po czym uwolniła szaro-siny, lekki obłok dymu. U splotu ud nadal czuła delikatne łaskotanie. Ile czasu minęło odkąd się ostatni raz kochała? Zastanawiała się. Zbyt dużo i takie są tego skutki.



***      



     Mary Maddock. Nawet imię jest to samo. Bez większego problemu zdobyli je od młodziutkiej kelnerki, która pod wpływem ich uroku nieświadomie powiedziała im wszystko, co wiedziała na temat miejscowej wokalistki. Nie było tego dużo, gdyż dziewczyna od niedawna pracowała w barze, ale wystarczająco, aby rozpocząć działania. Wszystko miał już dokładnie zaplanowane, doskonale wiedział, co ma zrobić. Skoro go nie znała, to musi doprowadzić do ich ponownego spotkania, ale najpierw sprawi, że będzie tego oczekiwała tak bardzo jak on.

     Jack siedział w fotelu w swojej sypialni i wpatrywał się w wiszący przed nim portret kobiety. Tu było jego miejsce, bez względu gdzie mieszkał, w dziewiętnastowiecznym dworku czy nowoczesnym apartamencie jak teraz, obraz był w pokoju, którego progu nie przekroczyła żadna inna kobieta. Nikt poza Marie nie grzał jego łoża i nikt nie dał mu tak wielkiego szczęścia.

     Kobiety, z którymi obcował były piękne, pociągające, dawały mu rozkosz, ale żadnej z nich nie darzył miłością, ani nie przyprowadził do siebie... Lubił je, szanował, lecz nigdy nie angażował się w długotrwały związek. Było to niemożliwe z racji specyfiki jego egzystencji, a poza tym nie czuł takiej potrzeby, zupełnie jakby jego serce było zamknięte na zamek szyfrowy, do którego kod brzmiał: „MARIE”.

     Zajął swoje życie wieloma rzeczami, byle tylko nie myśleć o wypełniającej go pustce. Stworzył kilka firm, działających w różnych branżach, które rejestrował pod różnymi nazwiskami. Zorganizowanie systemu przejmowania jednej przez drugą bez przyciągania uwagi urzędu skarbowego i innych instytucji rządowych, kosztowało go dużo czasu i wysiłku. Odwracało to jego myśli od straty, jaką ciągle odczuwał... I miał Sama. Gdyby nie przyjaciel, bardzo możliwe, że pogrążyłby się w szaleństwie. Przypomniał sobie fragment rymowanki, która tak bardzo odmieniła jego życie...



...będzie Ci zabrane

po trzykroć katuszy dopiero oddane.

Odnajdź to serce, jak Cię umiłuje,

to klątwy kajdany na zawsze rozkuje.”



     Teraz  właśnie mija  sto sześćdziesiąt osiem  lat,  odkąd mu ją odebrano. W tym roku powinien się rozstrzygnąć jego nienaturalnie długo żywot. Okres ten był dla niego bardzo ciężki. Tak jak mówią słowa klątwy, przeżywał katusze, których wcześniej nie potrafił sobie wyobrazić. Nie były to cierpienia fizyczne, które trwają, zanikając z czasem. Ból, który odczuwał, był po tysiąckroć gorszy, przeszywał jego serce i duszę na wskroś... i nigdy nie ustawał.

     Jeżeli mu się nie uda, będzie tak przez wieczność. To byłoby zbyt proste, pomyślał, gdyby go poznała. Wtedy nie byłoby żadnego ryzyka, odnalazłby swoje szczęście i cieszył się nim do końca ich ludzkich dni. Okrutna cyganka wiedziała, co robi. W swojej przewrotnej, ciemnej mocy zadbała o to, aby nic nie przyszło mu zbyt łatwo, jakby sam fakt, że stracił jedyną miłość w swoim życiu nie był wystarczający.

     Musi zdobyć Marie po raz kolejny, lecz niestety kobiety w dzisiejszych czasach tak łatwo się nie zakochują. Są zbyt nieufne, czasem wyrafinowane, zatracone w swojej emancypacji. Jaka jest ona? Czy jest tą samą osobą, co jego Marie? Może identyczna powłoka skrywa zupełnie inną duszę... Nie mógł uwierzyć w taką ewentualność. Śpiewała tak samo, jak wtedy na łące, gdy obserwował ją z ukrycia. Ta sama nostalgia w głosie, wrażliwość na muzykę, ogień w spojrzeniu, mówiły mu, że jest dokładnie taka sama, jak zapamiętał. Miękka, czuła, a zarazem stojąca twardo na ziemi, odważna, świadoma swojej kobiecości...

     Siedząc tak pomyślał, że bardziej pasowała do dzisiejszego świata, niż konwenansów i pozorów wiodących prym w dziewiętnastym wieku. Idea ta podsyciła iskierkę nadziei tlącą się w sercu mężczyzny, uśmiech rozjaśnił ponure do tej chwili oblicze. Wstał i podszedł do wiszącego na ścianie płótna. Dotknął chropowatej powierzchni i przesunął palcem wzdłuż linii karku widniejącej na obrazie kobiety. Namalowana była tyłem, ciemne włosy miała upięte w niedbały kok na czubku głowy. Twarz miała zwróconą w prawą stronę, jakby chciała zerknąć przez ramię, spojrzeć na malarza. Podbródkiem niemalże dotykała gołego ramienia. Jack zamknął oczy i przeniósł tam dłoń przypominając sobie jak to było, gdy dotykał jej nagiego, ciepłego ciała.

  

 ***



Sobotnie popołudnie. Pogoda była skrajnie odmienna od dnia poprzedniego. Czyste, rześkie powietrze sprawiało wrażenie niemal mroźnego w porównaniu z wczorajszą mżawką. Zachodzące słońce  złotem i czerwienią  odbijało się w witrynach mijanych sklepów. Mary wiedziała, że zanim dotrze do pracy, skryje się za horyzontem wyznaczonym prostopadłymi  płaszczyznami dachów budynków rosnących wzdłuż Gay St.

     Odległość z domu do „Piżma” zawsze pokonywała pieszo, chyba że trafiała jej się „okazja” i podjeżdżał po nią inny pracownik baru. Taki niespełna kilometrowy spacer w dzień jak dzisiaj był czystą przyjemnością.

     Postawiła kołnierz płaszcza, żeby osłonić szyję przed lekkim, aczkolwiek chłodnym wiatrem. Szła równym, miarowym krokiem, do rytmu wybijanego obcasami jej botków można by było zatańczyć. Cała jej postać zdawała się poddawać rytmowi na trzy czwarte, co przyciągało uwagę mijających ją ludzi.

     Uśmiechnęła się wesoło, widząc kolejne zainteresowane spojrzenia. Doskonale zdawała sobie sprawę, że przechodnie reagują w ten sposób nie tylko z powodu jej długich nóg, do połowy uda zasłoniętych przez czarną, zwiewną spódniczkę. Wiedziała, że cała wygląda dobrze, bo tak się właśnie czuła. Była zdziwiona tym faktem. Podejrzewała, że niemal bezsenna noc da przeciwny efekt,  jednak  gdy obudziła się po dziewiątej, czuła się  świetnie, w doskonałym nastroju, jakby dzisiaj miało ją spotkać coś miłego. Kto wie, może tak się stanie? Parsknęła śmiechem na tą zwariowaną myśl, czym wywołała zgorszenie na twarzy przechodzącej obok damulki w norkach. Widok miny kobiety, sprawił, że ledwo powstrzymała kolejny wybuch śmiechu. Tak, to popołudnie zapowiadało się naprawdę dobrze. Oby tylko zdołała się opanować i nie chichrała w czasie występu.

     Kilkadziesiąt metrów przed barem minęła stojący przy chodniku samochód. Czarny dodge charger z matowym lakierem i przyciemnianymi szybami zdawał się w ogóle nie pasować do tego miejsca, jak i do nastroju kobiety. Spostrzeżenie to wybiło ją odrobinę z rytmu i zwolniła krok. Mimo iż w  błyszczących szybach  widziała  jedynie  swoje  odbicie,  była  pewna,  że w środku ktoś siedzi. Dziwne, pomyślała, nigdy wcześniej nie widziała tu tego wozu.

     Szła dalej, siłą woli powstrzymując się przed odwróceniem i rzuceniem ostatniego spojrzenia na samochód. Przeszedł ją dreszcz, delikatnie wstrząsnął jej ciałem od bioder do czubka głowy. Ciekawe kto jeździ takim cackiem?  Zastanawiała  się.  To,  że ktoś sypiający na kasie, było wiadome. Z równą pewnością uważała, że właściciel auta nie należał do osób skromnych,  nie  rzucających  się  w oczy… Bardzo ją korciło, żeby spojrzeć w tamtą stronę jeszcze raz. Miała nadzieję, że może udałoby jej się dostrzec kierowcę. Pożałowała, że wzorem samochodu, nie ma bocznych lusterek, mogłaby wtedy bez ograniczeń, a jednocześnie dyskretnie wodzić wzrokiem po zadziornej karoserii.

     Wyobraziła sobie siebie z lusterkami, jakie mają rowery, przypiętymi do ramion i parsknęła śmiechem. Pokręciła głową, co za głupoty przychodzą jej na myśl. To na pewno z niewyspania. Śmiejąc się, otworzyła drzwi i weszła do baru. Gdy tylko przekroczyła próg, stanęła jak wryta. Już chciała się cofnąć, myśląc, że pomyliła lokale ale spomiędzy morza kwiatów wyłoniła się głowa Marka.

- Oo… cześć – powiedział, wychodząc zza baru. – Dobrze, że już jesteś.

- Czeeeść… - wydukała, patrząc na kosze i wazony zajmujące każdy centymetr powierzchni kontuaru. – Co to jest? – zapytała, gdy już odzyskała głos.

- Kwiaty – odpowiedział beztrosko.

- To widzę – mruknęła. – Skąd? Dla kogo? – Próbowała wzrokiem ogarnąć różnorodność form i kolorów.

- Hmm… zastanówmy się… - Popukał palcem w brodę. – Dla ciebie…?

- Które?

- Wszystkie.

- Co?! – Zdumiona opadła na pobliski stołek.

- Przychodzą przez cały dzień. Pierwszy kurier czekał przed wejściem, kiedy Ben przyjechał otworzyć.

     Niemożliwe, powtarzała sobie w myślach. To musi być jakaś pomyłka, te kwiaty na pewno nie są dla niej. Policzyła wszystkie bukiety, 3 kosze i cztery wiązanki, mieszane, z różnych gatunków roślin. Zauważyła, że jeden kwiat powtarzał się w każdej kompozycji, herbaciana róża.

- Wiadomo, od kogo są? – zapytała, gdy ochłonęła po pierwszym wrażeniu.

- Do każdego jest dołączony bilecik. – Blondyn przyglądał się jej uważnie. – Nie mówiłaś, że masz adoratora i to w dodatku z takim gestem. – Puścił jej oczko.

- Bo nie mam.

- Jesteś pewna, bo mi to wygląda na…

- Mark, daruj sobie – przerwała mu.

- W takim razie, kto?

- Nie wiem. – Wzruszyła ramionami. – Serio – dodała, widząc jego podejrzliwe spojrzenie.

     Drżącą ręką wyjęła bilecik z najbliższego bukietu. Zanim go otworzyła, zerknęła na stojącego obok mężczyznę. Zachęcił ją ruchem głowy. Przełknęła i wyjęła kartkę z małej brzoskwiniowej koperty.





„Dla najpiękniejszej, jaką miałem szczęście spotkać.

                                                                          J.”



     Przeczytała treść kilka razy, próbując pojąć, o co w tym wszystkim chodzi. Kim jest J?

- No i…? – Mark się niecierpliwił. – Nie bądź taka, mów.

Podała mu liścik.

- Cóż... – Po zapoznaniu się z jego treścią chrząknął i oddał bilet adresatce. – Przynajmniej jedno o nim wiemy.

- Mianowicie?

- Ma dobry gust.

     Te słowa jakoś nie pocieszyły Mary. Tak właściwie, to nawet nie zwróciła na nie większej uwagi. Nie wiedzieć czemu, przed oczami pojawiło się jej czarne auto, które widziała kilka minut wcześniej. Głupota… szybko przegoniła ten obraz. Jaki związek mógłby mieć przypadkowo zaparkowany samochód z tajemniczym nadawcą kwiatów…?

9 komentarzy:

  1. Miło było sobie odświeżyć :), czekam cierpliwie na kolejne... nie tylko do odświeżenia, ale całkiem świeże ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, Kami... robię co mogę, byle się tylko zmobilizować... mimo wszelkich przeszkód...
      Dziękuję :)

      Usuń
  2. Widzę, że masz podobnie, jak ja z moimi Dzieckami :D, wiem, co chcę im jeszcze zrobić tylko mobilizacji brak ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Podoba mi sie forma zalotow Szczegolnie herbaciana róza Obydwoje sa już naznaczeni przez przeznaczenie On wie ze jest wcieleniem jego milosci Ona ma sny i intuicje Ciekawe jest jak dalej potocza sie ich losy z klatwą w tle Dzieki Soul

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj, Blanko :)
      Miło mi, że postanowiłaś się zapoznać z Zasłoną :) A jeszcze bardziej, że Ci się spodobała historia Jacquesa i Mary :)
      Fragmenty, które teraz wstawiam, zostały napisane jakiś czas temu (dość dawno). Niestety kolejne projekty, w które się angażuję, sprawiają, że nie mogę się skupić na tej fabule, a im dłuższa przerwa, tym trudniej wrócić do tekstu :(. Dlatego - między innymi - postanowiłam udostępnić ZCz na blogu. Mam nadzieję, że zainteresowanie czytelników (choć na niewielkie) zmobilizuje mnie do kontynuowania tej opowieści ;).
      Dziękuję jeszcze raz :)
      Pozdrawiam, Soul :)

      Usuń
  4. Dzisiaj dostałam adres tej strony i jestem bardzo zadowolona,spodobała mi się Twoja opowieść . Jasques dorósł do Jacka. Miło czytać ze przez te lata czegoś się nauczył ,jak na przykład szacunku dla kobiet.Zaloty tez ma opanowane.Tylko czy nauczył się miłości ? Według przepowiedni on w mękach traci ( kobietę?,miłość?),równie dobrze może to tez być nadzieja .To ona ma go pokochać by klątwa opadła ,tak przynajmniej zrozumiałam .Ciekawa też jestem tych lat pomiędzy,Jak sobie poradził ten rozpieszczony paniczyk ze świadomością klątwy i nieśmiertelności ,,jak zdobył podobnego sobie przyjaciela .Pozdrawiam Weronika

    OdpowiedzUsuń
  5. Witaj, Weroniko )
    Bardzo mi miło, że Zasłona czasu Ci się podoba.
    Dziękuję również za to, iż zechciałaś pozostawić po sobie ślad w postaci komentarza :):) To bardzo miłe dla autora, wiedzieć, że ktoś czyta i że komuś się podoba ;):)
    Wiele niewiadomych z czasem się wyjaśni, jednak nie zdradzę całej historii, jaka połączyła obu panów, gdyż w planach mam drugą część tej książki - tym razem o Samie. Także muszę co nieco zostawić na później, abym miała o czym pisać ;)
    Dziękuję jeszcze raz za odwiedzimy i miłe słowa :)
    Pozdrawiam, Soul :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Witam:)
    Przypadek sprawił, że dziś trafiłam na tę stronę, i.....będę wracać. Nie tylko dla "Zasłony czasu", ale i dla innych, pięknych treści.
    Tej powieści przeczytałam ledwie dwa rozdziały, a już pragnę czytać dalej. Zgrabnie ułożony tekst, tajemnica, która zachęca, by nie zaprzestać odkrywania. Romans, z nutką sił nadprzyrodzonych, przeplatające się wątki, choć myślę, że wszystko to prowadzi do jednego, głównego tematu...Mary i Jack. I choć młodość dawno mam za sobą, lubię czytać lekką prozę, z podziwem patrząc na ukryte w necie talenty. Czasem warto zajrzeć, nie tylko na strony dla seniorów:)))
    Pozdrawiam Panią serdecznie :)
    Katarzyna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam, Pani Kasiu :)
      Mogę się tak do Pani zwracać?
      Bardzo mi miło, że zajrzała Pani w moje skromne progi. I cieszę się ogromnie, że moja "twórczość" się Pani spodobała. Ja również nie jestem już "pierwszej młodości" i bardzo buduje mnie fakt, iż dojrzały czytelnik postrzega mój tekst jako interesujący. Przyznam się Pani, iż znam wielu Seniorów (zarówno tych wcześniej, jak i później urodzonych ;)) i na tej podstawie mogę powiedzieć tylko jedno, wiek to tylko kilka cyferek w "peselu", które nie mają nic wspólnego z naturą i charakterem człowieka ;)
      Pozdrawiam serdecznie i życzę miłej lektury (mam nadzieję) :)
      Soul

      ps. I życzę wszystkiego najlepszego z okazji Miesiąca Seniora :)

      Usuń

Za wszelkie komentarze bardzo dziękuję. Są one paliwem dla machiny zwanej weną i mobilizują do pisania jak nic innego :) Pozdrawiam wszystkich, Soul :)