Jack kurczowo zaciskał palce na gałce
manualnej skrzyni biegów. Ledwo się powstrzymał, żeby nie wysiąść i nie pobiec
za kobietą. To nie mogło tak być. Jest blisko niego, a on nie robi nic, tylko
patrzy… Obserwuje, jak jego szczęście go mija i znika w miejscu, gdzie większość
mężczyzn czeka tylko, aż obdarzy któregoś z nich przychylnym spojrzeniem.
Na samą myśl, że tak mogłoby być,
zazgrzytał zębami.
-
Uspokój się – wysyczał. – Człowieku, opanuj się, bo wszystko zepsujesz.
Zamknął oczy i wziął kilka głębszych
wdechów. Pomogło, co prawda, niewiele, ale
natrętny szum w uszach zaczął ustępować. Musi się
wziąć w garść, bo ją spłoszy,
wystraszy… Miał nadzieję, że nie przedobrzył.
Manewr z kwiatami był mało oryginalny, ale
uznał, że na początek taki klasyczny gest pasował. Kwiat ich połączył za
pierwszym razem i był pewny, że teraz też tak będzie. No… w każdym bądź razie
nie zaszkodzą. W końcu kobiety lubią być obsypywane kwieciem… Czyż nie? Marie dobrze się wśród nich czuła i miała niezwykłą słabość do herbacianej
róży. Dlatego w każdym bukiecie kazał umieścić po jednej, aby podkreślić jej
wyjątkowość.
Zadzwoniła komórka. Zerknął na leżący na
siedzeniu obok telefon, Sam. Nie był pewny, czy chce rozmawiać z przyjacielem.
Czy miał mu do powiedzenia, coś, czego tamten już nie wiedział…?
Po chwili wahania odebrał połączenie.
***
-
I jak? – Sam darował sobie wstęp i od razu przeszedł do rzeczy.
-
Według planu. – Jack westchnął. – Przesyłkę dostarczono, teraz zostaje jedynie
czekać na reakcję.
Siedzieli w „Esspresso”, niewielkiej
kawiarni w centrum.
-
Widziałem ją dzisiaj – powiedział Daine, unikając wzroku przyjaciela.
-
Kiedy? – Ten zdziwiony uniósł brwi.
-
Na chwilę przed twoim telefonem.
-
Gdzie byłeś? – Blondyn przyglądał mu się podejrzliwie.
-
W samochodzie, niecałe sto metrów od tego baru. – Mówiąc to, Jack patrzył na
blat.
-
Stary…
-
Wiem. – Machnął ręką. – Jestem żałosny, nie musisz mi tego mówić.
-
Co tam robiłeś? – Sam z niepokojem obserwował mężczyznę, siedzącego naprzeciwko.
Obawiał się, że przyjaciel przesadzi.
-
Nie wiem. – Jack wzruszył ramionami. – Nawet nie liczyłem na to, że ją spotkam,
po prostu musiałem tam pojechać.
-
Widziała cię? – Gdyby tak się stało, to być może ich plan by poległ na samym
początku.
-
Nie. – Pokręcił głową. – Chociaż… - Podniósł wzrok na blondyna.
-
Tak…?
-
Przechodziła obok… Ona nawet porusza się jak Marie. – Nie potrafił ukryć swojego
podekscytowania.
-
Zbaczasz z tematu. – Sam nie mógł pozwolić, aby jego kompan zatracił się w emocjach.
-
Tak… już mówię. Przechodziła obok i w pewnym momencie spojrzała na mnie. – Sapnął. – Wiem, powinienem powiedzieć „na samochód”, ale miałem wrażenie, że
poprzez te ciemne szyby zagląda do środka i widzi mnie… Mnie, Sam. To ona. – Z
napięcia zacisnął szczęki. – Omal za nią nie pobiegłem. Nie umiem siedzieć
bezczynnie i czekać. Wiesz, że nie należę do tych cierpliwych.
-
Oj wiem. – Sam zaśmiał się i szturchnął przyjaciela dla rozluźnienia. – Poza tym
nie siedzisz bezczynnie. Trzymasz się planu i lepiej niech tak zostanie.
-
To trudniejsze niż myślałem. – Jack uspokoił się nieco. – Obawiam się, że
następnym razem jak ją zobaczę, to się nie powstrzymam.
-
Poradzisz sobie. – Pewność w głosie druha
dodała mu sił. – Będę z tobą i dziś i jutro. – Szelmowski uśmiech na chwilę
zawitał na jego twarzy. – W razie czego siłą utrzymam cię na krześle.
-
Dzięki. – Jack spojrzał na Sama spod przymrużonych powiek. – Wiedziałem, że mogę
na ciebie liczyć.
-
Zawsze do usług.
-
Jeszcze jedna myśl mnie prześladuje.
-
Co znowu? – Sam powoli zaczynał się irytować, z pewnością nie była mu dana
anielska cierpliwość.
-
Nie wiem, jak zareaguję, gdy zobaczę przy niej jakiegoś faceta. – Na samą myśl
zazgrzytał zębami.
-
Tamta kelnerka mówiła, że nie ma nikogo.
-
Mogła nie wiedzieć…
-
Jack… - Blondyn wyprostował się na siedzeniu. – Przestań wymyślać problemy. W
razie czego będziemy improwizować.
Przytaknął.
-
Nie zawsze wychodziło nam to na dobre.
-
Ale jakoś dawaliśmy radę. – Sam zaśmiał się na wspomnienie ich wspólnych
ekscesów.
-
Nie bez pomocy sił wyższych – zauważył Jack.
-
Każdy walczy tym, co ma – bronił swego blondyn.
-
Też racja – Daine zgodził się z przyjacielem.
***
Mary po raz kolejny próbowała upiąć włosy,
bezowocnie. Powoli zaczynało ją to irytować, kok wychodził za luźny albo za
ciasny, za nisko, to znów za wysoko. Zniechęcona odłożyła grzebień na blat
toaletki i spojrzała na swoje odbicie. W świetle umieszczonych wokół żaróweczek
jej twarz wydawała się błyszczeć, a to dzięki nowemu zakupowi, pudrowi z
opiłkami złota. Kosztował bez mała jedną czwartą jej miesięcznej pensji, ale
nie to teraz zaprzątało jej myśli. Za dziesięć minut miała występ, a nie była
jeszcze nawet w połowie gotowa.
Wszystko się zmówiło przeciwko niej.
Najpierw przy tuszowaniu rzęs wsadziła sobie spiralę w oko, w efekcie czego
musiała się od nowa umalować, bo wypływające łzy zrujnowały jej dotychczasowy
wysiłek. Teraz za cholerę nie mogła ułożyć włosów. Jakby jej ciało zastrajkowało
i nie chciało się przygotować do pracy… a może to wina jej drżących dłoni…
Popatrzyła na drobne palce. Nawet umalowanie paznokci stanowiło dzisiaj dla
niej nie lada wyzwanie.
Przez cały tydzień była podekscytowana, a
z każdym dniem ten stan się nasilał. Wiedziała co było tego przyczyną.
Spojrzała na stojące w szklanym wazonie
kwiaty. Dwadzieścia herbacianych róż schylało ku niej swe kwiatostany. W każdym
bukiecie, jaki otrzymała przez te siedem dni była jedna wkomponowana w całość.
Wyglądało to tak, jakby miała coś symbolizować. Tylko co? Nie potrafiła tego
rozgryźć. Był to piękny kwiat, ale nie widziała w nim niczego szczególnego.
Dotknęła delikatnych płatków. Te które
dostała najwcześniej zaczynały powoli tracić swoją jędrność, ich kolor wydawał
się bledszy. Jeden okaz się wyróżniał, kwiat był większy i wyglądał jakby był
dopiero co ścięty. Tę różę dostała dzisiaj, kurier przyniósł ją niecałą godzinę
temu.
Była tylko ona, żadnego bukietu, czy
kosza, nie było również liściku. Koledzy z pracy patrzyli na nią
zdezorientowani. Do tej pory była zasypywana kolorami, zapachami… a dziś tylko
ten skromny kwiatek… Nie wiedzieli co myśleć. Ona wiedziała. To oznaczało, że
dzisiaj pozna tajemniczego mężczyznę, od którego dostała więcej kwiatów niż w
całym swoim dotychczasowym życiu. Tego, który pieścił jej duszę cytatami z
Byrona…
Otworzyła niewielką szufladę, umieszczoną
tuż pod blatem i wyjęła z niej plik karteczek. Każdego dnia do jednego z
bukietów był dołączony bilecik… poza dzisiejszym, co było znamienne… Na
pierwszym była dedykacja, natomiast kolejne zawierały krótkie fragmenty
twórczości tego angielskiego poety. Było ich pięć. Ponownie je przeczytała.
„Nie dorówna twej
urodzie
Żadna spośród dziew
I jak muzyka na
wodzie
Zda mi się twój
śpiew.
Kiedy śpiewasz, cisza
śpiewa
I szumliwe milkną
drzewa,
I ocean się zdumiewa,
I ucicha wiew...”
„…Srebrną kresą
księżyc w ciszy
Toń uśpioną tnie,
Która tak spokojnie
dyszy
Jak dzieciątko w
śnie.
A ja, klęcząc, tak
cię chwalę
Jak wzruszone
rzewnie, ale
Niezgiełkliwe,
morskie fale
W letnie ciche dnie…”
„…Do sercam tulił
cię, a ty
Miewałaś w oczach
rzewne mgły –
Wyrzutu może? Czy
zachęty?
I znowum cię w
uściski brał,
Jak gdyby chcąc, by
pieszczot szał
W niebytu strącił nas
odmęty…”
„…A potem, gdy się
powiek brzeg
Łączył w puszysty
jeden ścieg,
Kryjąc błękitne kule
na dnie –
Rzęs twoich długich
kładł się cień
Na licach, jak gdy w
mroźny dzień
Na śniegi pióro kruka
spadnie…”
„…Że znów mnie
kochasz, miałem sen –
I słodszy był mi
majak ten,
Niż gdybym płonął
znów na jawie
Dla innych serc, dla
innych lic:
Bo one mi nie niosą
nic,
Gdy ze snem moim je
zestawię…”
Na
ostatniej był dopisek: „Już niedługo…”
Dzisiaj. Ta świadomość bardzo ją
ekscytowała i przerażała zarazem. Co, jeśli to jakiś psychopata? Nie, szaleniec
nie cytowałby Byrona… A właśnie, że tak… Sama już nie wiedziała, myśli miała
totalnie skołowane. Przecież bardzo często seryjni mordercy lubują się w takiej
tajemniczości, romantyzmie… Ale nie słyszała nic o żadnych seryjnych mordach, w
mediach na ten temat nic nie wspominali… No tak, zawsze kiedyś musi być ta
pierwsza ofiara…
Potrząsnęła głową, żeby odpędzić od siebie
te poplątane myśli. Była skołowana, pobudzona i co tu kryć… zaintrygowana.
Chciała go spotkać. Nie narzekała na brak adoratorów, chociażby Ben, ale przez
ostatni tydzień nie myślała o nikim innym, tylko o nim… o tajemniczym nadawcy
bilecików. Zaprzątał jej umysł równie intensywnie, co mężczyzna ze snów.
Przeszedł ją dreszcz, delikatne drżenie
poruszyło jej ciałem od lędźwi do czubka głowy, koniuszków palców. Nie mogła
się oprzeć pokusie wyobrażania sobie, że obaj
mają ze sobą coś wspólnego.
To było głupie i
romantyczne, zdawała sobie z tego sprawę, ale było coś upojnie słodkiego w nocnych marzeniach o szarookim mężczyźnie
adorującym ją w tak niezwykły sposób.
-
Puk, puk…
Mary
otrząsnęła się i spojrzała na drzwi.
-
Proszę – powiedziała drżącym głosem.
-
Za pięć minut wchodzimy. – W szparze obok futryny pokazała się łysa głowa
Roberta. Jak tylko spojrzał na Mary, uśmiech na jego twarzy zgasł. – Coś się
stało? – Stanął w progu.
-
Nie – zaprzeczyła, także ruchem głowy. – Po prostu… nie mogę się dzisiaj jakoś
zebrać. – Wzruszyła ramionami.
-
Jesteś pewna, że wszystko w porządku? – Wszedł do środka i przykucnął obok
niej.
-
Tak. – Westchnęła. – To wszystko przez… - Jej wzrok bezwiednie spoczął na
bukiecie w wazonie.
-
Oj… zaintrygował cię, co? – Zaśmiał się i poklepał ją przyjaźnie po dłoni.
-
Wiem, że powinnam teraz skupić się na występie, ale… jakoś nie potrafię.
-
Chcesz go odwołać? – zapytał. – Zawsze możemy powiedzieć, że się źle poczułaś.
-
Nie – ożywiła się. – Nie mogę pozwolić na to, żeby takie głupstwo wpływało na
moją pracę.
Już ma, pomyślał. Biedactwo, nawet nie
zdaje sobie sprawy, jak bardzo zmieniła się barwa jej głosu, wydaje się być
niższa, można w niej wychwycić podźwięk melancholii, którego wcześniej tam nie
było.
-
Wszystko będzie dobrze – pocieszał ją.
-
Wiem. – Wyprostowała się. – To tylko moje głupie przeczucie, ale wydaje mi się,
że on tu dzisiaj będzie.
-
Ja myślę, że był na wszystkich twoich występach od ubiegłego piątku.
-
Możliwe, ale jestem pewna, że dzisiaj się spotkamy…
-
I to by było złe…?
-
Nie… nie wiem. – Zdenerwowana sapnęła. – Bobby, a jak to jakiś zboczeniec. Wiem,
że prawdopodobnie przesadzam, ale takie rzeczy się zdarzają.
-
Spokojnie, kwiatuszku. – Przytulił jej spięte ciało. – Nie pozwolimy nikomu cię
skrzywdzić – Odsunął ją od siebie i spojrzał prosto w oczy. – Masz moje słowo.
-
Dzięki. – Uśmiechnęła się niepewnie, odrobinę uspokojona.
-
No… - Wstał. – To teraz zbieraj się, moja panno, bo tam na ciebie czeka pełna
sala.
-
Daj mi minutkę. – Mówiąc to, odwróciła się z powrotem do lustra.
-
OK. – powiedział i wyszedł.
Mary spojrzała znowu na swoje odbicie. Od
emocji miała zaróżowione policzki i uznała, że w gruncie rzeczy nie wyglądało
to tak źle. Włosy swobodnie opadały jej na ramiona, jakby nieposłuszne żyły
własnym życiem.
-
Trudno – mruknęła. – Musi tak zostać.
Wzięła głęboki wdech, wstała i wyruszyła
na spotkanie swoich słuchaczy.
Stojąc w ciemności na scenie czuła, że
cała dygocze. Tym razem wyjątkowo rozglądała się po sali, szukając go, ale
większość stolików zajmowały pary albo grupki mieszanego towarzystwa. Jakoś nie
mogła sobie wyobrazić, że przyszedłby tu z jakąś kobietą, nawet przyjaciółką.
Ktoś siedział w boksie za przepierzeniem, była pewna, że co najmniej dwie
osoby, jednak mogło ich być więcej. Ażurowa kratka uniemożliwiła jej
stwierdzenie na sto procent, ile osób tam jest, a także rozpoznanie ich płci.
Przeniosła wzrok na bar, przy którym
siedziały trzy osoby, dwóch jegomości, gdzieś około pięćdziesiątki i mężczyzna,
na oko trzydziestoletni
z ponurą miną wpatrujący się w swojego
drinka.
Gdy rozległy się pierwsze dźwięki
fortepianu, podniósł głowę i spojrzał na nią. Jego wzrok sprawił, że przeszedł
ją dreszcz, lecz inny od wcześniejszych. Był lodowaty i nie miał nic wspólnego
z jej odczuciami sprzed kilkunastu minut.
Poczuła się nieswojo, jakby się go… bała?
Czemu? Nie miała ku temu żadnego powodu, nadal otaczała ją dająca
bezpieczeństwo ciemność. Czyżby robiła się przewrażliwiona? Bez sensu…
Potrząsnęła głową i zaczęła śpiewać. Na początku głos jej nienaturalnie drżał,
bała się, że nie będzie w stanie nad nim zapanować, ale po chwili dała się
ponieść muzyce, tak że prawie zapomniała o tajemniczym mężczyźnie. Prawie… gdyż
cały czas czuła na sobie jego wzrok, tak daleki od spojrzenia jej sennego
gościa o szarych oczach.
***
Jack był roztrzęsiony, a jego kontrola na
wyczerpaniu. Gdyby nie Sam, na pewno by się zerwał, nie bacząc na ludzi w lokalu,
i zagarnął ją w swoje ramiona. Widział, że go szukała, że jego strategia
zaskutkowała tak, jak planował. Mimo spowijającego ją cienia dostrzegał
refleksy odbijającego się w jej oczach światła, gdy wodziła wzrokiem po sali. Jak mógł usiedzieć w miejscu? Jak nie wybiec naprzeciw jej
oczekiwaniu?
Występ zakończył się stanowczo zbyt szybko, chciałby patrzeć na nią i
słuchać kobiecego zmysłowego głosu bez końca. Jednak wiedział, że to oznacza,
iż za kilka minut, najdalej za pół godziny pójdzie do jej garderoby i wyzna,
że to on jest tym, który przysyłał jej kwiaty i romantyczne strofy. Już
niedługo… Tak, jak to napisał na ostatnim bileciku.
Dyskretnie wsunął rękę do wewnętrznej
kieszeni marynarki i delikatnie, nie chcąc go uszkodzić, dotknął spoczywającego
tam kwiatu. Wiedział, że róża będzie trochę wymięta, ale nie chciał się ujawnić
zbyt wcześnie. Wiedział, że wejście do baru z herbacianą różą w ręku będzie
równoznaczne z przyklejeniem sobie na
czole kartki z napisem „To ja przysyłałem Mary kwiaty”.
Po czasie, który uznał za wystarczający na
odpoczynek dla artystki, dopił swoją whiskey i wstał. Spojrzał na przyjaciela,
a ten podniósł dłonie nad blat stolika i pokazał mu, że trzyma kciuki.
-
Do dzieła – powiedział Sam i odsunął nieco przepierzenie.
-
Acha… - Jack wziął głęboki oddech i poszedł w kierunku baru.
Sam patrzył na oddalającego się kompana.
Starał się tego nie okazywać, ale był zdenerwowany. W napięciu tak mocno
zacisnął szczękę, aż było słychać skrzypienie szkliwa o szkliwo. Wiedział jak
ważna jest ta chwila dla jego
przyjaciela i mimo iż nie chciał go utracić, najważniejsze dla niego było
szczęście Jacka.
Tak więc zdumienie jego było ogromne, gdy
ten po chwili wrócił do boksu i postawił na stoliku dwa drinki.
-
Co się stało? – zapytał.
-
Wyszła.
-
Co?
-
Wyszła – Słowa Jacka było ciężko zrozumieć przez zaciśnięte zęby. – Barman
powiedział, że wyszła kilka minut temu… Cholera! – Walnął pięścią w blat, aż
zadźwięczało szkło. – Zbyt długo czekałem.
-
Nie wierzę. – Blondynowi brakowało słów.
-
Ty? – Przyjaciel spojrzał na niego cynicznie. – Co ja mam powiedzieć?
-
Stary, ja…
-
Daj spokój – parsknął. – Nie chce mi się tu siedzieć. Wychodzimy.
-
Jasne.
Obaj podnieśli się jednocześnie i, nawet
nie spoglądając na nieruszone drinki, udali się do szatni po okrycia.
Na ulicy powitało ich wilgotne chłodne powietrze. Postawili kołnierze i ruszyli w kierunku Elm St. Nic nie mówili. W
milczeniu, szybkim krokiem kierowali się do nieznanego celu. Jack włożył ręce
do kieszeni i opuścił głowę, tak że znad płaszcza widać było jedynie jego
ciemne włosy. Był spięty, sztywność ramion i kroku mówiła Samowi jak bardzo.
Wpatrzony w swoje buty, zdawał się nie zauważać otoczenia ani przyjaciela.
Blondyn przyglądał mu się uważnie,
zastanawiając się, czy jest coś sensownego, co mógłby teraz powiedzieć. Muszą
ochłonąć… obaj. Na zimno coś razem wymyślą. Zresztą, co tu wymyślać…? Jutro też
jest dzień i będzie także wieczór, a Mary też będzie śpiewała. Po prostu Jack nie
będzie tak długo czekał i zaraz po występie do niej pójdzie. Ale wiedział, że
teraz logiczna rozmowa z przyjacielem nie jest możliwa, nie kiedy jest tak
pobudzony. Potrzebuje się rozładować. Przydałaby mu się teraz mała bijatyka do
zrzucenia tego napięcia i frustracji, która jest widoczna nawet dla kogoś
obdarzonego gorszymi zmysłami niż on.
Sam rozejrzał się dookoła, szukając wśród
mijających ich ludzi kogoś, kto miałby ochotę na małe mordobicie. Nie… w tej
dzielnicy, to się raczej nie uda. Jak okiem sięgnąć same garniaki. Może
zauważył ze dwie, trzy osoby w luźniejszym stroju, ale te szły objęte w
parach.
Wtem jego wzrok zatrzymał się na drugiej stronie ulicy, na mężczyźnie w brązowym płaszczu, którego już dzisiaj
widział. Był w „Piżmie”, siedział przy barze i nie odrywał wzroku od… Mary.
Niby nie było w tym nic dziwnego, ale, patrząc
teraz na niego, stwierdził, że nie podoba mu się jego sposób poruszania.
Nerwowy krok, przygarbione plecy sprawiały wrażenie, jakby nie chciał być
zauważony. Do tego nieustannie wpatrywał się w jakiś cel przed sobą.
Sam podążył za jego spojrzeniem i zobaczył
młodą kobietę. Brunetka, dość wysoka, szła szybko, równo. Zastanawiał się kim
była, że mężczyzna ją śledził, z tyłu nie mógł jej rozpoznać. Dopiero kiedy w
mijanej witrynie odbiła się kobieca twarz, dotarło do niego… Mężczyzna z baru
śledził Mary.
-
Jack – powiedział, lecz ten w zamyśleniu go nie usłyszał.
-
Jack! – Tym razem go dodatkowo szturchnął.
-
Nie chce mi się gadać. – Brunet mruknął, nawet nie podnosząc głowy.
-
Musisz to zobaczyć – Sam nie dawał za wygraną.
-
Co? – Jack spojrzał na przyjaciela.
-
Po drugiej stronie ulicy, jakieś sto metrów przed nami.
Odruchowo
spojrzał we wskazanym kierunku, nic niezwykłego tam nie było.
-
I? – zapytał.
-
Coś ci nie pasuje w tym obrazku?
Jack
zamyślił się na chwilę i przyjrzał uważnie poszczególnym osobom. Uniósł nieco
brwi, gdy znalazł właściwy element.
-
Facet w brązowym płaszczu? – upewnił się.
-
Tak. – Sam kiwnął głową. – Dziesięć metrów przed nim.
Przesunął
wzrok, tak jak polecił przyjaciel i zamarł. Wstrzymał oddech i po prostu
znieruchomiał na ułamek sekundy.
-
Marie – jego usta same wyszeptały.
Sam wyraźnie widział, jak zmieniał się
wyraz twarzy jego towarzysza. Ponure napięcie ustąpiło miejsca radości na widok
kobiety, żeby po chwili zajęła je wściekłość. Tak, nie była to złość, nawet
ogromna… Zawładnęła nim wściekłość, w czystej postaci, zaciśnięte szczęki,
nieco rozszerzone nozdrza, drgający mięsień tuż poniżej skroni… Ciemne brwi
zbiegły się ku sobie, tworząc nieprzerwaną linię, a w szarych oczach płonęła
furia. Widok ten był mu dobrze znany, chociaż tylko raz widział przyjaciela w
takim stanie, po śmierci Marie.
Jack, nie zwracając uwagi na poruszające
się ulicą pojazdy, wyszedł na asfalt. Ogarnięty zarówno wściekłością jak i
lękiem o swoją kobietę, która właśnie skręcała w boczną uliczkę, zmierzał w jej kierunku. Nic się dla
niego w tej chwili nie liczyło poza bezpieczeństwem Mary. Nie zauważył nawet,
że przyjaciel podąża za nim.
***
W pośpiechu mijała sklepowe wystawy, jedna
za drugą, nie zwracając na nie najmniejszej uwagi, jedynie
kątem oka postrzegała je jako ferię barw i światła o różnym natężeniu. Przechodni
zauważała jedynie wtedy, gdy musiała kogoś wyminąć, nie zwalniając kroku.
Chciała jak najszybciej znaleźć się w domu, czuła, że dopiero tam się uspokoi.
Zdawała sobie sprawę, że jej niepokój jest
irracjonalny, ale nie mogła się opanować. Wciąż pamiętała spojrzenie tamtego
mężczyzny. Czuła na karku zimne mrowienie, zupełnie jakby nadal dotykał jej
wzrokiem. Jednak nie śmiała się odwrócić i sprawdzić, czy faktycznie nieznajomy
ją obserwuje, czy ją śledzi…
Wariatka, powtarzała sobie. Naoglądałaś
się za dużo filmów i teraz wyobraźnia płata ci figle. Nikt za tobą nie idzie…
Mimo wszystko bała się spojrzeć do tyłu. Była wystraszona, zdenerwowana i zła…
wręcz wściekła na siebie, że dała się ponieść romantycznym fantazjom na temat nieznajomego o szarych oczach. Liczyła
na scenę rodem z harlequina, a tym czasem czuła się jak schwytana w sidła
Hannibala Lectera.
Skręciła w Elm St. Jeszcze parę minut i będzie
w domu. Zamknie się w bezpiecznym azylu swojego mieszkania i
dopiero wtedy odetchnie. Gdy zeszła z głównej ulicy, odgłosy ruchu ulicznego
zaczęły cichnąć. Noc była bardziej wyrazista. Stojące ponuro latarnie
przygasały, a przynajmniej odniosła takie wrażenie w porównaniu do kalejdoskopu
świateł na Gay St.
Im bardziej oddalała się od jednej z
głównych arterii miasta, tym robiło się ciszej, spokojniej, a ją ogarniał
większy strach. Jedynym dźwiękiem jaki słyszała, był nerwowy stukot jej obcasów
na betonowym chodniku. Po chwili usłyszała coś jeszcze, kroki kogoś
innego. Osoba ta szła szybciej od niej i ciszej, lecz z każdą sekundą skrzypienie
butów było wyraźniejsze i mogłaby przysiąc, że czuła czyjś wzrok wwiercający
się w jej plecy.
Ogarnęła ją panika i zaczęła biec,
uważając, żeby nie połamać nóg na niebotycznych obcasach. Gdyby nie to, że
miała na nogach botki sięgające do połowy łydki, z pewnością by zdjęła obuwie i
rzuciła się do ucieczki boso. Jednak ściągnięcie butów zajęłoby jej zbyt dużo
czasu, dając temu, kto ją śledził, akurat tyle, żeby zdążył ją dogonić.
Dostała zadyszki, czuła, że wdychane przez
usta powietrze zaczyna ją szczypać w gardle, próbuje rozsadzić płuca.
Zarejestrowała, że kroki również zmieniły się w bieg i ta świadomość dodała jej
sił, adrenalina pozwoliła jej łapać kolejne płytkie oddechy.
Z daleka zobaczyła budynek, w którym
mieszkała, jeszcze tylko pięćdziesiąt metrów. Uczucie ucisku w uszach i ciche
piszczenie sprawiło, że nie słyszała już odgłosów żadnego biegu ani swojego,
ani tego, który za nią podążał, tylko własny skrócony oddech i ten wysoki,
przybierający na sile dźwięk w głowie.
Jeszcze tylko trochę, dodawała sobie
otuchy, trzydzieści metrów…
I wtedy poczuła dotyk dłoni na ramieniu, a
właściwie to chwyt, który nieomal zwalił ją z nóg. Chciała krzyknąć, lecz
zdążyła tylko zaczerpnąć powietrza na chwilę przed tym, jak męska dłoń
zasłoniła jej usta. Napastnik przycisnął ją plecami do siebie i zaczął ciągnąć
w kierunku stojących kilka metrów dalej kontenerów na śmieci.
-
Cichaj… maleńka – powiedział chropowatym
głosem, dysząc z podniecenia. – Będzie miło. – I przesunął językiem wzdłuż jej policzka.
Nie!!! Krzyczała bezgłośnie, zaczęła się
szarpać, wierzgać nogami, robiła wszystko co w jej mocy, żeby się uwolnić.
Mężczyzna był o wiele wyższy od niej, z łatwością jednym ramieniem objął ją w
talii, więżąc w żelaznym uścisku także ręce kobiety. Do obrony mogła jedynie
użyć nóg. Kopała jak szalona, jednak nie mogła go dosięgnąć. Napastnik uniósł
ją nieco do góry, tak więc nie miała oparcia w podłożu, jedynie co jakiś czas
udawało jej się zarysować obcasem chodnik.
Właśnie… obcasy, olśniło ją. Przestała się
ruszać udając, że opadła z sił i
pozwoliła zaciągnąć się do wybranego przez mężczyznę miejsca. Czekała, aż się
zatrzyma, aż przestanie poruszać nogami. Gdy tak się stało, postawił ją na
ziemi i nieco rozluźnił uścisk, aby móc ją obrócić ku sobie. Mary wykorzystała
ten moment i z całej siły go nadepnęła. Wyraźnie czuła, jak obcas przebija
skórę buta i zanurza się w ciele. Usłyszała trzask i pomyślała, że być może
natrafiła na którąś z kości śródstopia, albo może szpilka nie wytrzymała siły
uderzenia.
-
Ty suko… - mężczyzna zawył z bólu, po czym uderzył Mary w twarz z taką siłą, że
odbiła się od kontenera i upadła na ziemię tuż obok. – Zapłacisz mi za to.
Mary spojrzała na napastnika, lecz w
ciemnej, nocnej poświacie zobaczyła jedynie jego wściekłe, pełne bólu
spojrzenie. Dotknęła ręką policzka, czuła piekący ból, powoli rozlewający się na
pozostałe części twarzy. Oczy jej się zaszkliły i nie wiedziała, czy
spowodowały to dolegliwości fizyczne, czy może narastająca w niej złość.
Przeniosła spojrzenie w dół i zauważyła, że z prawej stopy mężczyzny coś
wystaje. A jednak obcas, pomyślała i zaczęła nerwowo chichotać. Nie wiedziała
dlaczego, ale nagle widok, wystającej z męskiej stopy, szpilki wydał jej się
groteskowo zabawny. Podświadomie zdawała sobie sprawę, że było to nierozważne,
ale nie mogła się opanować. Stres, panika… cokolwiek to było, sprawiło, że
zaczęła się głośno śmiać.
Jej reakcja jeszcze bardziej rozjuszyła
agresora. Wściekły, wycedził coś niezrozumiale przez zęby i rzucił się na
kobietę. Usiadł na niej okrakiem, jedną ręką uwięził
jej oba nadgarstki, a drugą
złapał boleśnie za brodę i unieruchomił.
-
No to nie będzie miło – powiedział i wpił się ustami w jej wargi. Zmusił
kobietę, żeby je otworzyła i zaczął brutalnie penetrować jej wnętrze.
Chciała się wyrwać, niczego bardziej nie
pragnęła w życiu, ale nie miała szans, mężczyzna był zbyt silny. I co? Odezwał
się głos w jej podświadomości. Ma skończyć jako ofiara jakiegoś popaprańca?
Zamknęła powieki i z całych sił zacisnęła zęby. Poczuła lekki opór, lecz po
chwili jej górna szczęka oparła się o dolną. Poczuła coś ciepłego i lepkiego w
ustach…
Mężczyzna się od niej oderwał.
-
Kurwa mać!!! – krzyknął.
W nikłym świetle latarni Mary zauważyła,
że z ust wypływa mu ciemnoczerwona ciecz. Zrobiło jej się niedobrze… miała w
ustach jego krew. Chciała się podnieść i ją wypluć, ale nie dano jej ku temu
szansy.
-
Zabiję cię za to – napastnik wybełkotał niewyraźnie i zaczął okładać kobietę
pięściami po twarzy. Pogrążony w swojej furii, zatracał się coraz bardziej.
Złapał ją za włosy i zaczął z całej siły walić głową o betonowe podłoże.
Po
kilku uderzeniach Mary przestała cokolwiek czuć, zauważała jedynie, że jej
głowa zmienia położenie. Mężczyzna coś do niej mówił, ale ledwo go słyszała,
miała wrażenie, że jest bardzo daleko. Otworzyła załzawione oczy – nawet nie
wiedziała, że płakała – ale wzrok przesłaniała jej gęstniejąca czarna mgła.
Wtem wszystko ustało. Nie czuła już
żadnych ruchów ani drgań, wokół zrobiło się zupełnie czarno i nie słyszała nic
poza szalonym galopem swojego serca. Jednak także ono stopniowo zaczynało
zwalniać, zanikać. Potem znów coś się zaczęło z nią dziać, ktoś jej dotykał…
Pewnie po chwili na oddech ten pieprzony zboczeniec chce dokończyć swoje
dzieło, pomyślała.
Ktoś podniósł jej głowę i położył nieco
wyżej. Czyżby to były kolana? Czyjeś dłonie zaczęły jej delikatnie odgarniać
włosy z twarzy. Uśmiechnęła się, to było miłe. Równolegle z uderzeniami
własnego serca zaczęła słyszeć co się działo dookoła.
-
… nie możesz, Marie… – mówił męski głos przepełniony rozpaczą. – Nie znowu…
Marie…
Jaka Marie? Nazywam się Mary, chciała mu
odpowiedzieć, ale nie była w stanie poruszyć ustami.
-
Marie… - Czuły szept spoczął wraz z ciepłym oddechem na jej policzku. – Moja
Marie…
Czy umarła? Ten głos sprawiał, że czuła
się jakby wróciła do domu. Podobno właśnie tak to odczuwają ci, którzy trafiają
do nieba.
-
Marie…
Głos zaczął cichnąć. Po chwili czuła już
tylko ruch powietrza na twarzy, a potem i to ustało. Spowiła ją całkowita i
nieprzenikniona cisza, a wraz z nią ciemność…
No, tak... wiesz, ja tylko odświeżam... ale tak mi się nasunęło, bo tam gdzieś na początku była wzmianeczka jak to obaj panom się różne wybryki wspominały. I mam pytanie, czy jak się już weźmiesz za Sama to wrócisz do tych ekscesów? Bo ja to byłabym ciekawa tych ich wyczynów ;). No i oczywiście czekam na kolejny odświeżony rozdział... :)
OdpowiedzUsuńTroszkę wspominek będzie tu, a troszkę gdzie indziej... . W części o Samie planuję zawrzeć trochę owych ekscesów ;) Kolejny rozdział wstawię w przyszłym tygodniu (muszę sobie zostawić trochę czasu na napisanie nowego ;) )
UsuńRozumiem :) ja to szczególnie na ten nowy czekam, ale starsze fajnie jest odświeżyć :)
UsuńPostaram się, ale nie obiecuję... ;)
OdpowiedzUsuńDlaczego do tego incydentu doszlo powinien byc szybszy 100 metrowto żadna odległośc choć z drugiej strony dobrze że wogole doczłapał Dobrze ze to dopiero poczatek i bohaterka to przezyje Jak zwykle dobrze sie czytalo ale nie oszczedzisz swoim bohaterkom traumatycznych przezyć dzieki lece do nastepnej czesci blanka
OdpowiedzUsuńAno musiało dojść i już :p;)
UsuńBardzo mnie cieszy, że ta opowieść wciągnęła Cię na tyle, że czytasz "ciurkiem". To mi wiele mówi i sprawia, że chce się pisać :)
Dzisiaj w nosy będzie kolejna wstawka ;)
Pozdrawiam, Soul :)