Ciotka Alberta przyjechała do Rodenshurst
w porze popołudniowej herbaty. Wszyscy siedzieli akurat w bawialni, gdy kryty
powóz zajechał pod frontowe wejście.
Krewka staruszka dała znać o swojej
obecności jeszcze zanim otworzyły się bogato rzeźbione, drewniane drzwi. Weszła
do pomieszczenia, nie dając lokajowi nawet szansy na jej zaanonsowanie. Widząc
jego zdegustowaną minę powiedziała:
-
Na miłość boską, Lambercie, jestem domownikiem. – Odgoniła go szybkim ruchem
dłoni. – Idź do kuchni i każ Marcie przygotować mi coś do jedzenia. Tak bardzo
się spieszyłam do swoich najbliższych, że zrezygnowałam z postoju na obiad. No,
już, już… - Powtórzyła gest i zamknęła drzwi, po czym dopiero spojrzała na
siedzących w pokoju. – Witajcie, kochani – powiedziała uśmiechając się szeroko
i rozwiązując pod brodą ogromną kokardę od granatowego kapelusza.
-
Witaj w domu, ciociu. – Artur Huxford wstał, ucałował kobietę w policzek i
zabrał podróżną pelerynę, którą właśnie odpinała. Spoglądając karcąco na
chrzestną, otworzył drzwi i podał okrycie stojącemu za drzwiami Lambertowi.
-
Witaj, ciociu. – Adelajda również podeszła do krewnej i się przywitała.
Elisabeth i George wstali i dygnęli
powtarzając słowa powitania za rodzicami. Mary z niewielkim opóźnieniem zrobiła
to samo.
Wstrzymując oddech, z niepokojem przyjrzała
się seniorce rodu. Dawniej ciemne włosy, teraz w większości zastępowały srebrzyste
pasma, które upięte były w gładki kok, eksponując owal pomarszczonej twarzy i
dumny profil. Uniesiony podbródek świadczył o harcie ducha starszej damy, a
bystre, świdrujące spojrzenie ciemnych oczu uważnie przesuwało się po obecnych.
Zatrzymało się dłużej na Mary, jakby prześwietlając ją na wskroś. Zdenerwowana
kobieta czuła, że nic nie może ujść uwadze staruszki.
-
Czy coś się stało, moje dziecko? – Alberta zwróciła się do niej.
-
Nie, ciociu – ta odpowiedziała, nieco się jąkając.
-
Wydajesz się być spięta i jesteś bardzo blada. – Przeniosła wzrok na Adelajdę.
– Mary-Ann jest chyba chora, czy widział ją już lekarz?
-
Ależ nie, ciociu – speszyła się pani domu. – To znaczy… miał miejsce… pewien,
hmm… wypadek. – Kobieta nie wiedziała, jakie dobrać słowa, a Mary przyszło do
głowy, że oto ma przed sobą osobę, która wzbudza respekt, a nawet lęk u jej
rodzicielki.
-
Wypadek? – Alberta Morland siedząc na niewielkiej sofie nagle zesztywniała i
przyłożyła do piersi prawą dłoń.
-
Ale wszystko dobrze się skończyło – dodała szybko Adelajda.
-
No… prawie… - mruknął jej mąż.
-
Słucham? – Starsza pani spojrzała na chrześniaka.
-
Nic takiego, ciociu.– Mężczyzna się zreflektował i uśmiechną do krewnej. – Na
pewno jesteś zmęczona podróżą. Odśwież się w swoich pokojach, Marta w
tym czasie przygotuje dla ciebie posiłek. Potem ci wszystko opowiemy.
-
Dobrze – odpowiedziała z wahaniem. Spojrzała jeszcze raz na zagryzającą nerwowo
wargi Mary, po czym podniosła się i wyszła.
O, Panienko Przenajświętsza! Mary gorączkowo
wzywała pomocy, sama zdziwiona tym faktem, bo nie pamiętała kiedy to ostatni
raz robiła… o ile w ogóle. Co to za kobieta? Zastanawiała się. Czy ją też uda
się oszukać? Obawiała się, że nie będzie to takie proste. Wzięła głęboki oddech
i, wymawiając się bólem głowy, poprosiła o pozwolenie opuszczenia reszty
rodziny.
-
Może wezwać doktora? – spytał Huxford, z troską spoglądając na córkę.
-
Nie ma takiej potrzeby, papo. – Pokręciła głową. – Po prostu chciałabym położyć
się na chwilkę.
-
Jesteś pewna? – Mężczyzna nie wydawał się być przekonany.
Już
miała odpowiedzieć, ale ubiegła ją pani domu.
-
Jest już dorosła, Arturze – powiedziała matka, bacznie obserwując Mary. – Niech
odpocznie. Jeśli do wieczora ból nie ustąpi, to wezwiemy doktora Ferringa.
-
Masz rację, moja droga – zgodził się małżonek. – Wy, kobiety, lepiej się na
tych sprawach znacie.
-
Zaiste… - mruknęła jakby do siebie, nie spuszczając wzroku z córki.
-
Możesz iść, kochanie – zwrócił się do czekającej na jego decyzję młodej kobiety.
-
Dziękuję. – Mary dygnęła i jak najszybciej opuściła pokój.
***
Gdy weszła do swojej sypialni, wypuściła
długo wstrzymywane powietrze. Po kiego diabła zdecydowała się odgrywać tą
farsę? Łajała sama siebie. Jak długo może udawać kogoś, kim nie jest? Bo nie
jest Mary-Ann Huxford. Może przez chwilę, z jakichś zupełnie niezrozumiałych
powodów, wydawało jej się, że jest, ale jedno spojrzenie tej staruszki
uświadomiło Mary, że to tylko zasłona, za którą się skrywa, a która bardzo
łatwo może zostać zerwana.
Do tego matka… Najwyraźniej, niedawny,
niekontrolowany przejaw uczucia ze strony rodzicielki był zdarzeniem, na który
Adelajda Huxford rzadko sobie pozwalała. Przez te kilka dni pani domu dala jej
jasno do zrozumienia, że nie ma co liczyć na podobne sytuacje, a dzisiejszy
chłód w jej spojrzeniu i głosie rozwiał wszelkie ewentualne wątpliwości.
Podeszła do łóżka i położyła się na boku,
przybierając pozycję podobną niemowlęciu w łonie matki. Podkuliła kolana pod
samą brodę i postanowiła, że będzie odwlekała zejście na dół tak długo jak się
da. Czyli do kolacji, na której znów zobaczy się z Albertą Morland,
dopowiedziała sobie cynicznie. Starając się ze wszystkich sił nie myśleć o tym,
ani o niczym innym, musiała w końcu przysnąć, gdyż zbudziło ją pukanie do
drzwi.
-
Proszę – powiedziała, podnosząc się powoli.
Do
pokoju cichutko wślizgnęła się Elisabeth.
-
Zaraz będzie kolacja – spojrzała na nią uważnie. – I jak? Lepiej się czujesz?
-
I tak... i nie – westchnęła Mary i zaczęła poprawiać fryzurę, która w kontakcie z
poduszką straciła swój nienaganny kształt.
-
Chcesz, żeby przyszła do ciebie mama?
-
Broń Boże! – Wzdrygnęła się. Z pewnością była to jedna z ostatnich osób, jakie
chciałaby teraz widzieć.
-
Mary-Ann…? – Elisabeth patrzyła na nią zszokowana.
-
To znaczy… - ta zaczęła się jąkać. – Nie ma powodu niepokoić matki, ani nikogo
innego – próbowała jakoś wybrnąć. – To tylko ból głowy, który przychodzi i
odchodzi, kiedy mu się spodoba. Być może nabawiłam się migreny. – Usiłowała
rozproszyć uwagę siostry. – To takie dystyngowane, nie sądzisz? – W geście
omdlenia dotknęła czoła wierzchem dłoni.
-
Tak, ale chyba jesteś jeszcze na to za młoda. – Elisabeth, widząc ten pokaz
aktorskich umiejętności, ledwo powstrzymywała śmiech. Resztkami samokontroli
utrzymywała poważny wyraz twarzy. W końcu nie wytrzymała i parsknęła. – Marna
byłaby z ciebie aktorka – dodała po chwili. – Ale przynajmniej widzę, że już ci
lepiej.
-
Bardzo dziękuję za niedocenienie mojego talentu. – Mary udawała urażoną, a w
głębi ducha cieszyła się, że zdołała odwrócić uwagę siostry od swoich
wcześniejszych słów.
-
Już dobrze, aktorko ze spalonego teatru – powiedziała blondynka, poważniejąc. –
Chodźmy na dół. – Widząc kwaśną minę Mary, zapytała:
-
Chyba nie chcesz znów pojawić się ostatnia?
-
Oczywiście, że nie. – Mary wstała i zaczęła wygładzać sukienkę. Wzięła głęboki
oddech i powiedziała:
-
Chodźmy.
-
Nie martw się, cioci Alberty nie będzie na kolacji – Elisabeth uspokoiła ją,
kierując się do drzwi.
-
Coś się stało?
-
Wytłumaczyła się zmęczeniem po podróży.
-
Aha…
Przez całą drogę do jadalni Mary
zastanawiała się, co by wolała, unikać cioteczki jak długo się da, a wiadomo, że
nie mogła tego robić bez końca, czy lepiej mieć z głowy całą tą konfrontację.
Nie wiedząc czemu, obawiała się, że nie przebiegnie pomyślnie. Tak więc
wiadomość o nieobecności starszej damy przy rodzinnym stole wcale jej nie
uspokoiła. Skoro i tak cały czas to ma nade mną wisieć, myślała, to już wolę
mieć to za sobą, zdecydowała.
Gdy weszły do jadalni, byli tam wszyscy za
wyjątkiem Adelajdy. Po kilku minutach i ta się pojawiła, po czym zajęła swoje
miejsce.
-
Przepraszam za spóźnienie – powiedziała, siadając. – Ciocia Alberta mnie
zatrzymała.
-
Jak się czuje? – zapytał ojciec.
-
Dobrze, jest tylko trochę przemęczona podróżą – odpowiedziała, lekko się
uśmiechając. – W końcu ma już swoje lata.
Artur
Huxford nic nie mówiąc, pokiwał głową.
-
Mary-Ann – pani domu zwróciła się do córki. – Ciocia życzy sobie, abyś ją
odwiedziła po kolacji.
-
Tak, mamo – wyszeptała Mary, uciekając spojrzeniem w dół, żeby nie można było w
nim dostrzec narastającej paniki.
No i mam, co chciałam, powiedziała do
siebie i spojrzała na służącą, która zaczęła właśnie ustawiać na stole półmiski
pełne jedzenia. Zawiązany w supeł żołądek jej podpowiedział, że niewiele z tego
przełknie.
***
Stojąc przed wielkimi, drewnianymi
drzwiami, Mary zapukała delikatnie. Miała nadzieję, że z racji wieku ciotka jej
nie usłyszy i w ten sposób uniknie tego spotkania. Niestety, po chwili rozległ
się mocny głos:
-
Proszę.
Wzięła
głęboki oddech i nacisnęła klamkę.
-
Wejdź, Mary-Ann – powiedziała Alberta, gdy ta stanęła w progu.
-
Ciocia chciała mnie widzieć – odrzekła Mary, zamykając za sobą drzwi.
-
Tak. Chodź tu bliżej, dziecko. Usiądź. – Staruszka wskazała ręką na fotel,
stojący obok niewielkiego stolika tuż pod oknem.
Młoda kobieta zrobiła kilka kroków i
dopiero teraz rozejrzała się dookoła. Spodziewała znaleźć się w sypialni
ciotki, więc ogromne było jej zdziwienie, gdy pomieszczenie, do którego weszła,
okazało się być salonem, czy bawialnią – jak tutaj nazywano dzienne pokoje.
Wyglądało na to, że Adelajda miała do swojej dyspozycji całe piętro zachodniego
skrzydła budynku. Na ścianie na lewo były brązowe, dwuskrzydłowe drzwi
prowadzące najprawdopodobniej do pokoi dziennych. Wyposażenie wnętrza utrzymane
było w granacie i szarości, które doskonale współgrały z wrzosowym tłem ścian.
Prawie całą podłogę w pokoju pokrywał prostokątny dywan, w kolorze nocnego
nieba, na którym w niezwykły sposób
splatały się ze sobą srebrne liście akantu. Na tym kobiercu znajdowały
się dwie rozłożyste sofy pokryte szarym aksamitem, ustawione po przeciwnych
stronach owalnego, mahoniowego stolika. Spokojna barwa ścian była ożywiona
licznymi portretami w ozdobnych, złoconych ramach.
Ciotka siedziała na szerokim fotelu,
stojącym w głębi pokoju, pod oknem. Na tle granatowej story wyglądała bardzo
dystyngowanie. Jej porysowana zmarszczkami, jasna twarz wyraźnie odcinała się
na ciemnym materiale, a błyszczące oczy patrzyły na Mary z wyczekiwaniem. Ta
powoli się zbliżyła i spoczęła na wskazanym meblu stojącym obok.
Przez chwilę siedziały w milczeniu, a czas
ten wydawał się Mary wiecznością. Niepewna, czekała na słowa seniorki. Ze
zdenerwowaniem szukając czegoś na czym mogłaby zatrzymać wzrok, spojrzała na
stolik, na którego blacie leżała książka. Spróbowała odczytać ułożone do góry
nogami litery. Byron. Udało jej się odszyfrować jedynie nazwisko autora, reszta
była wytłuszczona zbyt małą czcionką, a pokrywająca litery złota farba była w
większości wytarta. Najwyraźniej właścicielka tomiku często powracała do
ulubionej lektury.
-
Jak to dobrze, że teraz jest tak długo widno – odezwała się Alberta, widząc
zaciekawione spojrzenie młodej kobiety. – Czytanie przy lampie za bardzo męczy moje
stare oczy.
Mary, zdziwiona poruszonym tematem,
spojrzała na ciotkę i dopiero teraz zobaczyła na wysokości jej piersi,
zawieszone na srebrnym łańcuszku, niewielkie binokle w cienkiej, metalowej
oprawie.
-
Tak, ciociu – odpowiedziała cicho.
Staruszka przyjrzała jej się uważnie, po czym
zniecierpliwiona westchnęła.
-
Mary-Ann, ta cała amnezja nie zmieniła chyba twojego charakteru? – spytała
poruszona. – „Tak, ciociu… nie, ciociu…” – naśladowała jej zlękniony głos. –
Zachowuj się normalnie, moje dziecko, a nie jak jakaś płochliwa trusia.
Mary ze zdziwienia odjęło mowę. Co…?! To
jedyne słowo, jakie przychodziło jej w tym momencie do głowy. W drodze na
piętro obmyślała różne scenariusze czekającej ją rozmowy, ale na to nigdy by
nie wpadła.
-
Zaczynam się martwić. – Widząc, że kobieta nie odpowiada, Alberta spuściła z
tonu. – Jak do tego mogło dojść…?
-
Ja… - Mary chrząknęła. – Ciocia mnie po prostu zaskoczyła.
-
Kochanie. – Seniorka dotknęła jej dłoni. – Tylko bądź sobą, ze wszystkim innym
sobie poradzimy, bez względu na to, czy pamięć ci wróci, czy nie.
Raczej nie, pomyślała Mary z przekąsem,
lecz nic nie powiedziała, skinęła tylko głową.
-
Ten… wypadek – Alberta wyjęła zza mankietu sukni niewielką, jedwabną chusteczkę
i przytknęła ją do oczu. – Twoja utrata pamięci – kontynuowała po chwili – to
doskonała okazja dla twojej matki, żeby od nowa cię wychować, urobić na
bezwolne dziewczątko. Nie pozwól na to. – Z mocą podkreśliła ostatnie słowa.
-
Ależ, ciociu… - Ulga na młodej, kobiecej twarzy musiała być bardzo wyraźna,
gdyż staruszka się uśmiechnęła i zamknęła oczy.
-
Całe szczęście – wyszeptała. – A tak mnie przestraszyłaś.
-
Przyznam, że ja również się bałam – wyznała Mary.
-
Czego?
-
Raczej kogo…? – powiedziała bardziej do siebie
- Nie… - Alberta zaśmiała się
głośniej, niż wypadało damie w jej wieku. – A to dobre, myślałam, że to my
jesteśmy postrachem tej rodziny. – Cały czas się śmiejąc przyłożyła dłoń do
piersi.
Mary z niedowierzaniem patrzyła na siedzącą obok kobietę. Radość, jaka rozlała
się po jej, jeszcze przed chwilą spiętym ciele, sprawiła, że chciało jej się
śpiewać. Elisabeth… pomyślała. Już ja się z tobą rozprawię. Żeby mnie tak
nastraszyć.
Wcale nie taka straszna ta cioteczka ale powiem szczerze brakuje mi akcji i dwoch przystojnych panow czekam niecierpliwie na dalszy ciag Dzieki Soul blanka
OdpowiedzUsuńAno... "nie taki diabeł straszny..." - jak powiadają ;) A cioteczka jeszcze pazurki pokaże ;) Blanko, to z założenia ma być pełnowymiarowa powieść, więc akcja nie będzie w każdym fragmencie ;)
UsuńDzięki za wytrwałość i pozostawiony ślad :) Kolejna wstawka już dziś przed północą ;)
Pozdrawiam, Soul :)
Dzięki Soul przylecę wiem ze trochę musi byc opisów ale lubie sobie pogadać Powiem nawet ze są potrzebne bo ostatnio czytalam autorkę która ma świetne pomysly ale czasami zastanawiam czy przypadkiem nie czytam scenariusza miłego wieczoru blanka
OdpowiedzUsuń