Ważne

Teksty zawarte na tym blogu (poza "Za serce chwyciły") są mojego autorstwa i jako takie okryte prawami autorskimi. Jakiekolwiek ich wykorzystywanie lub przetwarzanie bez zgody autora jest zabronione. Wszystkie obrazki zamieszczone na tym blogu wyszukuję w internecie. Nie jestem ich autorką, dokonuję jedynie pewnych modyfikacji w domowym zaciszu.

Postanowiłam zdjąć ze Zwierzeń "kłódkę" dla nieletnich, a posty z treściami przeznaczonymi dla osób pełnoletnich opatrzyłam oznaczeniem "+18". Tak więc ostrzegam, jeśli przy tytule posta zobaczysz "osiemnastkę", wchodzisz na własne ryzyko...

czwartek, 30 stycznia 2014

W lustrze

&

czasem rytm serca zwalnia
jakby zapomniało o ponownym uderzeniu
powieki się uchylają
choć oczy nie chciałyby widzieć
nic więcej
toniesz w dźwięków kakofonii
lecz uszy głuche pozostają
na duszy wołanie
wokół ocean uśmiechów
ku tobie zwróconych
jedynie w lustrze odbicie
pojedynczą łzą spływa



poniedziałek, 27 stycznia 2014

Krew przeznaczenia cz1


W końcu się odważyłam i przed tekstem napiszę coś od siebie ;) 
Krew przeznaczenia to moje pierwsze podejście fabuły fantastyczno-przygodowej. Trudno mi przewidzieć, jak się w tym odnajdę. Ale dlaczego nie miałabym spróbować ;) Mam nadzieję, że nie będzie najgorzej :) Jak wyszło? Sami zdecydujcie ;)




                 
                       

    Thomas przedzierał się przez gęstniejące z każdym krokiem zarośla. Uparcie dążył do celu mimo przeszkód, jakie natura stawiała na jego drodze. Kłujące krzewy boleśnie przecinały skórę, pnącza nieznanych mu roślin kładły się na ziemi i zdawały celowo owijać wokół nóg. Zupełnie jakby ich zadaniem było powstrzymanie każdego natręta, który ośmieli się wtargnąć na te dziewicze tereny. Dlatego przeczuwał… wiedział, że jest blisko. Gdyby tak nie było, każdy kolejny krok nie byłby trudniejszy od poprzedniego.

     Był zmęczony trwającymi miesiące poszukiwaniami, zwalczaniem przeszkód, które na pierwszy rzut oka wydawały się nie do pokonania. Osłabiony po ostatnim ataku malarii, z pewnością by się poddał, gdyby nie świadomość, że teraz wszystko zależy od niego i że cel jest w zasięgu ręki.

     Zostały mu dwa niepełne cykle księżyca, aby odnaleźć Thellishak. Gdy znajdzie wyrocznię, będzie wiedział, gdzie szukać dziecka, którego krew zadecyduje o losach świata.

     Dziecko. Nagle przed oczami stanęła mu ukochana Lea i dzień, w którym wyruszył na poszukiwania. Pożegnanie łamało mu serce, ale wiedział, że musi to zrobić. Dla niej i dla dziecka, które nosiła w łonie. Od tamtego dnia minęło pól roku, a jego syn – albo córka – miał przyjść na świat w ciągu miesiąca.

     Dlatego zadanie to było jeszcze trudniejsze. Teraz, kiedy sam miał zostać ojcem, kogoś innego, niewinnego, musi tego szczęścia pozbawić. Dobrze wiedział, co będzie musiał zrobić, gdy odnajdzie dziecko.

     Ksieni była bezlitosna, wyznaczając mu to zadanie. Lecz to on został wskazany przez znaki na niebie, a przeorysza doskonale wiedziała, że jego motywacja będzie wyjątkowo silna. Rozkazała odnaleźć dziecko i je poświęcić, a na czas nieobecności Thomasa Lea miała otrzymać bezpieczne schronienie i opiekę w murach klasztoru.

     Przymknął oczy i poczuł pod powiekami wzbierające łzy. Nie wiedział, czy spowodowała to tęsknota za  żoną, wyrzuty sumienia z powodu tego, co musiał zrobić, czy słony pot, zalewający mu twarz. Przetarł dłońmi oczy, zapominając, że z drobnych zadrapań na skórze sączy się krew. Uzmysłowił to sobie dopiero po chwili i przepoconą koszulą usunął krwawe smugi. Wziął głęboki wdech, machnięciem ręki odgonił zlatujące się ku niemu insekty i ruszył dalej. Teraz już nie mógł się poddać, ani wycofać.

     Niewielką maczetą torował sobie drogę przez gęstwinę, aż w końcu dotarł na otwartą przestrzeń. Chciał wybiec do przodu, ale zamarł w pół kroku, a wraz z nim okrzyk radości na ustach, gdy spostrzegł, że stoi na skraju wysokiego na kilkaset metrów urwiska. Niemal pionowe, kamienne ściany zamykały ze wszystkich stron niewielką kotlinę, a naprzeciwko miejsca, gdzie stał, z hukiem spływał wodospad. Nie rozumiał, jakim cudem wcześniej nie słyszał jego szumu, który teraz zdawał się zagłuszać wszelkie odgłosy. Czy spowodowało to nieustanne bzyczenie nachalnych insektów? A może dudnienie krwi w uszach? Nie było to istotne. Najważniejsze, że jest na miejscu. Wiedział, że to prawda. W połowie wysokości wodospadu woda przybierała ciemniejszy odcień, co oznaczało, że za nią znajduje się grota. Thellishak musiała tam być. Cóż innego mogło być w tak cudownym miejscu, oddalone od reszty świata kilometrami nieprzebytej dżungli?  

      Do groty prowadziła wąska półka, lecz żeby się do niej dostać, Thomas musiał zejść około pięćdziesięciu metrów w dół po pionowej skale. Pomodlił się szybko w myślach do Najwyższego, aby starczyło mu sił.

     Nie wiedział ile czasu schodził w dół, ale zauważył, że gdy zaczynał się opuszczać, słońce świeciło mu przez prawe ramię, a gdy opadł na niespełna półmetrowy skalny występ, oświetlało jego lewy profil. Usiadł na chwilę i oparł plecami o kamienną ścianę. Uspokoiwszy oddech, ruszył ku ciemnej plamie wejścia, które teraz było dobrze widoczne. W miarę, jak się zbliżał, półka stawała się coraz bardziej śliska od rozbryzgującej się wokół wody. Zmęczone nogi często traciły oparcie i Thomas upadał, kilkakrotnie niemal spadając w spienioną czeluść.

     W końcu znalazł się wewnątrz groty, a ta okazała się o wiele większa niż początkowo przypuszczał. W miarę jak coraz słabiej docierało do wnętrza światło, prześwitujące przez ścianę spadającej wody, robiło się coraz ciemniej, aż w końcu Thomas musiał rękami na ścianie wyczuwać zakręty skalnego korytarza. Krążył tak długo, iż nie wiedział, czy jest coraz bliżej celu, czy kręci się w kółko.

     Gdy zrezygnowany miał już opaść na kolana, z ciemności wyłoniła się okrągła komnata oświetlona ogniem płonącym w kamiennych misach, ustawionych przy ścianie. W centrum pomieszczenia w podłodze był wykuty okrągły basen, wypełniony wodą, a w samym jego środku stał posąg młodej kobiety. Wokół porozrzucane były różne przedmioty, od złota i klejnotów, po futra dzikich zwierząt i opasłe księgi, oprawione w skórę i mosiężne okucia.

     Przeraził się. Jeżeli, aby uzyskać łaskawość wyroczni, należy złożyć jakieś dary, jego wyprawa okazała się bezcelowa. Zawiódł pokładane w nim nadzieje i zmarnował czas, jaki mógłby spędzić z bliskimi.

     Opadł na kolana i wyszeptał:

     - Wybacz, Thellishak. Nic nie przyniosłem

     A gdy odpowiedziała mu jedynie cisza, dodał w myślach: Wybacz, Leo. Wybacz, Ksieni. Zawiodłem. Załamany ukrył twarz w dłoniach i wtedy usłyszał głos.

     - Witaj, Thomasie.

     Podniósł głowę i w miejscu, gdzie stał posąg, zobaczył żywą kobietę… Nie, istotę. Nie potrafił jednoznacznie określić jej postaci. Nieustannie się zmieniała, przybierając na zmianę kształt młodej dziewczyny, dziecka i staruszki. Jedynym wspólnym elementem wszystkich przeistoczeń były srebrne, długie włosy, błękitne oczy i łagodny uśmiech.

     - Thellishak… - udało mu się wymówić po chwili.

     - Tak. Odnalazłeś mnie. – Dźwięczny głos echem odbijał się od otaczających ich kamieni. – Nie smuć się – dodała po chwili. – Nie masz dla mnie daru w zamian za przepowiednię, ale jako zapłatę przyjmę twoje poświęcenie.

     - Nie rozumiem…

     - Tym też się nie martw.

     Moje poświęcenie? Zastanawiał się Thomas. Czyżby ciężka wędrówka, spotykane po drodze niebezpieczeństwo i rozstanie z rodziną, były wystarczającą zapłatą, za informację, mogącą uratować świat?

     - Chcesz odnaleźć dziecko, które na jedno milenium zamknie bramy piekła. Podobnie, jak było tysiąc lat wcześniej.

     - Tak, Wyrocznio. Błagam, powiedz, gdzie je odnajdę.

     - Ależ powiem, mimo iż wiem, co je czeka. Ty też wiesz.

     - Wyrocznio. – Przełknął. – To jedno, niewinne życie za miliardy innych.

     - Tak. I to ty będziesz je musiał poświęcić.

     Skinął głową.

     - Powiedz, gdzie ono jest.

     - Jeszcze go nie ma.

     - Jak to „nie ma”? – Czy to jakaś kpina? Wzburzył się w myślach. Przecież, aby zabić dziecko, musi się ono najpierw urodzić.

     Nagle objawiła mu się postać kobiety o blond włosach, spływających falami za ramiona. Smutnym wzrokiem patrzyła przed siebie, a prawą rękę trzymała na wypukłym brzuchu. Lea.

     - Nie!!! – krzyknął i zerwał się na nogi.

     - To przeznaczenie je naznaczyło, ja ci je tylko wskazałam.

     - To niemożliwe, to musi być jakaś pomyłka. – Złapał się za głowę.

     - Przeznaczenie się nie myli. Przykro mi, Thomasie. – Słowa wyrażały żal, ale twarz wyroczni nadal była pogodna, a usta wygięte w lekkim uśmiechu. Zupełnie, jakby nie była w stanie odczuwać emocji. – Powiedziałam, że poniesiesz ofiarę. Twoje poświecenie jest konieczne do wykonania zadania, a tym samym powstrzymania Złego.

     Thomas kiwał się na klęczkach w przód i w tył, dłońmi zasłaniając uszy. Jednak słowa Wyroczni trafiały do niego celnie, niczym ostre groty strzał przebijające ludzką duszę.

     - Spiesz się, Thomasie. Masz czas do drugiego nowiu. Spiesz się… – Ostatnie słowa zanikły wraz z echem.

     Thomas podniósł głowę i przed sobą znów miał kamienny posąg. Gorzko zapłakał, a gdy zabrakło mu łez, wstał z kolan i skierował się do ciemnego tunelu, którym tu dotarł. Nie wiedział, czy będzie w stanie wykonać powierzone zadanie, ale jednego był pewien, musiał wrócić do swojej rodziny.



***



     Prastare proroctwo mówi, że zasłona oddzielająca Podziemie od świata żywych zanika raz na tysiąc lat. Wtedy to bramy Piekła mogą zostać otwarte. Kiedy to nastąpi, na ziemi zapanują ból i cierpienie, jakich żaden człowiek nie jest w stanie sobie wyobrazić. Aby temu zapobiec, musi zostać przelana krew niewinnego dziecka. Dziecko to zostanie wskazane przez Thellishak, wyrocznię, która owo proroctwo obwieściła żyjącym.

     Przez wiele tysiącleci ludzie żyli, nieświadomi przepowiedzianego zagrożenia. Wiedzieli o nim tylko członkowie tajemnego Zakonu, ukrytego w Smoczych Górach. Zakonowi przewodziła Ksieni, która została pobłogosławiona darem odczytywania znaków na niebie, mówiących o zbliżającym się niebezpieczeństwie. Gwiazdy wskazywały również wojownika, który miał wykonać to niezwykle ważne zadanie. Odnaleźć wyrocznię, a następnie dziecko, które ona wskaże i je poświęcić.

     Do tej pory wszyscy wojownicy wywiązali się z powierzonego obowiązku. Żaden z nich nie wrócił, ale piekielne bramy nie otwarły się, co oznaczało, że wybrani nie zawiedli.

     Kolejne milenium mijało, a obecnie dowodząca Ksieni naznaczyła wskazanego przez gwiazdy wojownika…

środa, 22 stycznia 2014

Smak nowości (+18)




- No i jak? Co pan powie na mały eksperyment, panie Jones? – spytała, uśmiechając się prowokująco.

     Stał jak wryty. Po prostu zaprało mu dech, a on sam czuł się jak przyparty do ściany. Belinda patrzyła na niego odważnie. W jej zielonych oczach tańczyły figlarne chochliki, a nieco zadarta głowa wyrażała jawne wyzwanie. Jakże mógł go nie podjąć? Okazałby się ostatnim fajtłapą. Jednak nie potrafił wydobyć z siebie słowa. W jego myślach jak echo odbijały się słowa: „Zrobić ci loda?”. Czuł się, jakby przed chwilą dostał czymś ciężkim w głowę.

     Ona, w przeciwieństwie do niego, była całkowicie opanowana. Doskonale zdawała sobie sprawę z dwuznaczności, wypowiedzianych przed chwilą słów, ale nie mogła oprzeć się pokusie. Za bardzo była ciekawa, jak zareaguje. Był taki dobrze wychowany, wręcz irytująco grzeczny. Wiedziała, że prędzej czy później nie wytrzyma i spróbuje zburzyć jego opanowanie. Myślała tylko, że nie będzie to miało miejsca na trzeciej randce. Ona i jej niewyparzony język. Idealnie do siebie pasują. Cóż, taka już była, najpierw mówiła, potem myślała. Niejednokrotnie z tego powodu pakowała się w tarapaty. Jednak, widząc reakcję mężczyzny, wiedziała, że tym razem tak nie będzie.

     Uśmiechając się leniwie, oblizała koniuszkiem języka kącik ust, po czym  spytała:

- No więc… Jak będzie? Zaryzykujesz?

     Miał wrażenie, jakby śnił. Wpatrzony w jej pełne, kuszące usta bez mała czuł, jak zanurza się w słodkim, wilgotnym cieple. Dopiero jej słowa przywróciły go do rzeczywistości. Zanim odpowiedział, przełknął, aby zniwelować nagłą suchość w ustach.

- Imbir z wanilią? – zapytał, chcąc się upewnić, czy jeszcze dobrze kojarzy.

     Potwierdziła ruchem głowy.

- Jak chcesz, mogę dodać odrobinę cynamonu – zaproponowała.

- Niech będzie. Jak szaleć, to na całego.

      Dopiero po chwili dotarł do niego sens tych słów. Czy jest aż taki żałosny, że eksperymentowanie ze smakami lodów jest według niego zwariowanym pomysłem? Poraziła go myśl, że Belinda może go w ten sposób postrzegać. On przecież taki nie jest. To, że ma sprawdzone upodobania smakowe nie czyni z niego nudnego faceta. Na nowości po prostu nie ma ochoty.

     Belinda zniknęła na zapleczu i po chwili wróciła, przynosząc niezbędne składniki. Obserwując, jak przygotowuje wszystko na gładkim, stalowym blacie, by następnie wrzucić do niewielkiego blendera, bez najmniejszych wątpliwości wiedział, na co ma teraz ochotę. Gdy oszołomienie jej śmiałością minęło, doskonale zdawał sobie sprawę tego, że wszystko robiła celowo. Począwszy od pierwszych, na pozór niewinnych słów, a kończąc na oblizywaniu palca, którym wytarła brzeg kubeczka po śmietanie. Gwarancji co do tego nie miał, ale był gotów się założyć o swoją nauczycielską wypłatę, że początkowa skromność dziewczyny, była tylko dobrze wyćwiczoną pozą.

      Celowo na niego nie patrzyła. Nie chciała niczego przyspieszać, a coś w głębi jej podpowiadało, że tak będzie, gdy tylko ich spojrzenia się spotkają. Odniosła zamierzony efekt i tylko to się liczyło. Włączyła urządzenie i przez chwilę warkot silnika był jedynym dźwiękiem wypełniającym przestrzeń małej kawiarni.

     Vince, wpatrywał się w nią, jak urzeczony. Wszystkie czynności wykonywała z pewnością ruchów, świadczącą o wielu godzinach spędzonych w pracy. Nie patrząc nawet w stronę szafki, wyjęła z niej dwa szklane pucharki w kształcie kwiatów tulipana i wstawiła do chłodziarki. Z innej wzięła prostokątny metalowy pojemnik, do którego, po uprzednim wyłączeniu blendera, przelała gęstą, aromatyczną mieszankę.

     Belinda uwielbiała lody, a – nie wiedząc czemu – przygotowywanie ich zawsze ją relaksowało. Po chwili przestała się tak przejmować stojącym kilka metrów dalej mężczyzną i jego wpływem na nią. Odruchowo przesunęła palcem po wewnętrznej stronie naczynia i już zamierzała włożyć go do ust, gdy silna, męska dłoń powstrzymała ją w połowie drogi. Zaskoczona, spojrzała na Vince’a, który stał teraz blisko niej. Bardzo blisko. Wpatrywał się w nią natarczywie, nie zwalniając uchwytu.

     Miała wrażenie, jakby czas się zatrzymał. Jakby na tę krótką chwilę, nie istniało nic poza ich dwojgiem. Wpatrywała się w jego oczy i widząc w nich gorejące pożądanie, zadrżała. Serce zaczęło jej łomotać, a najpłytszy oddech przychodził z niewyobrażalnym trudem. Nie spodziewała się takiego obrotu sprawy. To ona miała panować nad wszystkim. Lecz kiedy powolnym ruchem wsunął jej, spływający mleczną masą, palec do swoich ust, ugięły się pod nią kolana i wiedziała, że nie kontroluje w tej chwili niczego, nawet reakcji własnego organizmu.

wtorek, 14 stycznia 2014

***



***
napisz mi wiersz o miłości
czystej, nietkniętej szeptem złowrogim…
spragnionej ciepła, potwierdzenia bytu
wiodącej ścieżką ku ramionom drogim

dotykaj mnie słowami
na wskroś, raź jak piorunem
zanim ktoś czas nam skradnie
chowając los za łzawym całunem…

muzykę szepcz do ucha
ogrzej... zziębniętą...
bym już śmierci nie czuła
odchodząc z różą w sercu zwiędniętą…

na jutro… za tydzień… rok dwa tysiące szesnasty…
daruj mi słowa płynące miodem
by duszę mą zagubioną grzały
gdy serce lód zmorzy głodem…