W końcu się odważyłam i przed tekstem napiszę coś od siebie ;)
Krew przeznaczenia to moje pierwsze podejście fabuły fantastyczno-przygodowej. Trudno mi przewidzieć, jak się w tym odnajdę. Ale dlaczego nie miałabym spróbować ;) Mam nadzieję, że nie będzie najgorzej :) Jak wyszło? Sami zdecydujcie ;)
Thomas przedzierał się przez gęstniejące z
każdym krokiem zarośla. Uparcie dążył do celu mimo przeszkód, jakie natura
stawiała na jego drodze. Kłujące krzewy boleśnie przecinały skórę, pnącza
nieznanych mu roślin kładły się na ziemi i zdawały celowo owijać wokół nóg.
Zupełnie jakby ich zadaniem było powstrzymanie każdego natręta, który ośmieli
się wtargnąć na te dziewicze tereny. Dlatego przeczuwał… wiedział, że jest
blisko. Gdyby tak nie było, każdy kolejny krok nie byłby trudniejszy od
poprzedniego.
Był zmęczony trwającymi miesiące
poszukiwaniami, zwalczaniem przeszkód, które na pierwszy rzut oka wydawały się
nie do pokonania. Osłabiony po ostatnim ataku malarii, z pewnością by się
poddał, gdyby nie świadomość, że teraz wszystko zależy od niego i że cel jest w
zasięgu ręki.
Zostały mu dwa niepełne cykle księżyca,
aby odnaleźć Thellishak. Gdy znajdzie wyrocznię, będzie wiedział, gdzie szukać
dziecka, którego krew zadecyduje o losach świata.
Dziecko. Nagle przed oczami stanęła mu ukochana Lea i dzień, w którym wyruszył na poszukiwania. Pożegnanie łamało
mu serce, ale wiedział, że musi to zrobić. Dla niej i dla dziecka, które nosiła
w łonie. Od tamtego dnia minęło pól roku, a jego syn – albo córka – miał
przyjść na świat w ciągu miesiąca.
Dlatego zadanie to było jeszcze
trudniejsze. Teraz, kiedy sam miał zostać ojcem, kogoś innego, niewinnego, musi
tego szczęścia pozbawić. Dobrze wiedział, co będzie musiał zrobić, gdy
odnajdzie dziecko.
Ksieni była bezlitosna, wyznaczając mu to
zadanie. Lecz to on został wskazany przez znaki na niebie, a przeorysza doskonale
wiedziała, że jego motywacja będzie wyjątkowo silna. Rozkazała odnaleźć dziecko
i je poświęcić, a na czas nieobecności Thomasa Lea miała otrzymać
bezpieczne schronienie i opiekę w murach klasztoru.
Przymknął oczy i poczuł pod powiekami
wzbierające łzy. Nie wiedział, czy spowodowała to tęsknota za żoną, wyrzuty sumienia z powodu tego, co
musiał zrobić, czy słony pot, zalewający mu twarz. Przetarł dłońmi oczy,
zapominając, że z drobnych zadrapań na skórze sączy się krew. Uzmysłowił to
sobie dopiero po chwili i przepoconą koszulą usunął krwawe smugi. Wziął głęboki
wdech, machnięciem ręki odgonił zlatujące się ku niemu insekty i ruszył dalej.
Teraz już nie mógł się poddać, ani wycofać.
Niewielką maczetą torował sobie drogę
przez gęstwinę, aż w końcu dotarł na otwartą przestrzeń. Chciał wybiec do
przodu, ale zamarł w pół kroku, a wraz z nim okrzyk radości na ustach, gdy
spostrzegł, że stoi na skraju wysokiego na kilkaset metrów urwiska. Niemal
pionowe, kamienne ściany zamykały ze wszystkich stron niewielką kotlinę, a
naprzeciwko miejsca, gdzie stał, z hukiem spływał wodospad. Nie rozumiał, jakim
cudem wcześniej nie słyszał jego szumu, który teraz zdawał się zagłuszać
wszelkie odgłosy. Czy spowodowało to nieustanne bzyczenie nachalnych insektów?
A może dudnienie krwi w uszach? Nie było to istotne. Najważniejsze, że jest na
miejscu. Wiedział, że to prawda. W połowie wysokości wodospadu woda przybierała
ciemniejszy odcień, co oznaczało, że za nią znajduje się grota. Thellishak
musiała tam być. Cóż innego mogło być w tak cudownym miejscu, oddalone od
reszty świata kilometrami nieprzebytej dżungli?
Do groty prowadziła wąska półka, lecz
żeby się do niej dostać, Thomas musiał zejść około pięćdziesięciu metrów w dół
po pionowej skale. Pomodlił się szybko w myślach do Najwyższego, aby starczyło
mu sił.
Nie wiedział ile czasu schodził w dół, ale
zauważył, że gdy zaczynał się opuszczać, słońce świeciło mu przez prawe ramię,
a gdy opadł na niespełna półmetrowy skalny występ, oświetlało jego lewy profil.
Usiadł na chwilę i oparł plecami o kamienną ścianę. Uspokoiwszy oddech, ruszył
ku ciemnej plamie wejścia, które teraz było dobrze widoczne. W miarę, jak się
zbliżał, półka stawała się coraz bardziej śliska od rozbryzgującej się wokół
wody. Zmęczone nogi często traciły oparcie i Thomas upadał, kilkakrotnie niemal
spadając w spienioną czeluść.
W końcu znalazł się wewnątrz groty, a ta
okazała się o wiele większa niż początkowo przypuszczał. W miarę jak coraz
słabiej docierało do wnętrza światło, prześwitujące przez ścianę spadającej
wody, robiło się coraz ciemniej, aż w końcu Thomas musiał rękami na ścianie
wyczuwać zakręty skalnego korytarza. Krążył tak długo, iż nie wiedział, czy
jest coraz bliżej celu, czy kręci się w kółko.
Gdy zrezygnowany miał już opaść na kolana,
z ciemności wyłoniła się okrągła komnata oświetlona ogniem płonącym w
kamiennych misach, ustawionych przy ścianie. W centrum pomieszczenia w podłodze
był wykuty okrągły basen, wypełniony wodą, a w samym jego środku stał posąg
młodej kobiety. Wokół porozrzucane były różne przedmioty, od złota i klejnotów,
po futra dzikich zwierząt i opasłe księgi, oprawione w skórę i mosiężne okucia.
Przeraził się. Jeżeli, aby uzyskać
łaskawość wyroczni, należy złożyć jakieś dary, jego wyprawa okazała się
bezcelowa. Zawiódł pokładane w nim nadzieje i zmarnował czas, jaki mógłby
spędzić z bliskimi.
Opadł na kolana i wyszeptał:
- Wybacz, Thellishak. Nic nie przyniosłem
A gdy odpowiedziała mu jedynie cisza,
dodał w myślach: Wybacz, Leo. Wybacz, Ksieni. Zawiodłem. Załamany ukrył twarz w
dłoniach i wtedy usłyszał głos.
- Witaj, Thomasie.
Podniósł głowę i w miejscu, gdzie stał
posąg, zobaczył żywą kobietę… Nie, istotę. Nie potrafił jednoznacznie określić
jej postaci. Nieustannie się zmieniała, przybierając na zmianę kształt młodej dziewczyny,
dziecka i staruszki. Jedynym wspólnym elementem wszystkich przeistoczeń były
srebrne, długie włosy, błękitne oczy i łagodny uśmiech.
- Thellishak… - udało mu się wymówić po
chwili.
- Tak. Odnalazłeś mnie. – Dźwięczny głos
echem odbijał się od otaczających ich kamieni. – Nie smuć się – dodała po
chwili. – Nie masz dla mnie daru w zamian za przepowiednię, ale jako zapłatę
przyjmę twoje poświęcenie.
- Nie rozumiem…
- Tym też się nie martw.
Moje poświęcenie? Zastanawiał się Thomas.
Czyżby ciężka wędrówka, spotykane po drodze niebezpieczeństwo i rozstanie z
rodziną, były wystarczającą zapłatą, za informację, mogącą uratować świat?
- Chcesz odnaleźć dziecko, które na jedno
milenium zamknie bramy piekła. Podobnie, jak było tysiąc lat wcześniej.
- Tak, Wyrocznio. Błagam, powiedz, gdzie
je odnajdę.
- Ależ powiem, mimo iż wiem, co je czeka.
Ty też wiesz.
- Wyrocznio. – Przełknął. – To jedno,
niewinne życie za miliardy innych.
- Tak. I to ty będziesz je musiał
poświęcić.
Skinął głową.
- Powiedz, gdzie ono jest.
- Jeszcze go nie ma.
- Jak to „nie ma”? – Czy to jakaś kpina?
Wzburzył się w myślach. Przecież, aby zabić dziecko, musi się ono najpierw
urodzić.
Nagle objawiła mu się postać kobiety o
blond włosach, spływających falami za ramiona. Smutnym wzrokiem patrzyła przed
siebie, a prawą rękę trzymała na wypukłym brzuchu. Lea.
- Nie!!! – krzyknął i zerwał się na nogi.
- To przeznaczenie je naznaczyło, ja ci je
tylko wskazałam.
- To niemożliwe, to musi być jakaś
pomyłka. – Złapał się za głowę.
- Przeznaczenie się nie myli. Przykro mi,
Thomasie. – Słowa wyrażały żal, ale twarz wyroczni nadal była pogodna, a usta
wygięte w lekkim uśmiechu. Zupełnie, jakby nie była w stanie odczuwać emocji. –
Powiedziałam, że poniesiesz ofiarę. Twoje poświecenie jest konieczne do
wykonania zadania, a tym samym powstrzymania Złego.
Thomas kiwał się na klęczkach w przód i w
tył, dłońmi zasłaniając uszy. Jednak słowa Wyroczni trafiały do niego celnie,
niczym ostre groty strzał przebijające ludzką duszę.
- Spiesz się, Thomasie. Masz czas do drugiego
nowiu. Spiesz się… – Ostatnie słowa zanikły wraz z echem.
Thomas podniósł głowę i przed sobą znów
miał kamienny posąg. Gorzko zapłakał, a gdy zabrakło mu łez, wstał z kolan i
skierował się do ciemnego tunelu, którym tu dotarł. Nie wiedział, czy będzie w
stanie wykonać powierzone zadanie, ale jednego był pewien, musiał wrócić do
swojej rodziny.
***
Prastare proroctwo mówi, że zasłona
oddzielająca Podziemie od świata żywych zanika raz na tysiąc lat. Wtedy to
bramy Piekła mogą zostać otwarte. Kiedy to nastąpi, na ziemi zapanują ból i
cierpienie, jakich żaden człowiek nie jest w stanie sobie wyobrazić. Aby temu
zapobiec, musi zostać przelana krew niewinnego dziecka. Dziecko to zostanie
wskazane przez Thellishak, wyrocznię, która owo proroctwo obwieściła żyjącym.
Przez wiele tysiącleci ludzie żyli,
nieświadomi przepowiedzianego zagrożenia. Wiedzieli o nim tylko członkowie
tajemnego Zakonu, ukrytego w Smoczych Górach. Zakonowi przewodziła Ksieni,
która została pobłogosławiona darem odczytywania znaków na niebie, mówiących o
zbliżającym się niebezpieczeństwie. Gwiazdy wskazywały również wojownika, który
miał wykonać to niezwykle ważne zadanie. Odnaleźć wyrocznię, a następnie
dziecko, które ona wskaże i je poświęcić.
Do tej pory wszyscy wojownicy wywiązali
się z powierzonego obowiązku. Żaden z nich nie wrócił, ale piekielne bramy nie
otwarły się, co oznaczało, że wybrani nie zawiedli.
Kolejne milenium mijało, a obecnie
dowodząca Ksieni naznaczyła wskazanego przez gwiazdy wojownika…