Ważne

Teksty zawarte na tym blogu (poza "Za serce chwyciły") są mojego autorstwa i jako takie okryte prawami autorskimi. Jakiekolwiek ich wykorzystywanie lub przetwarzanie bez zgody autora jest zabronione. Wszystkie obrazki zamieszczone na tym blogu wyszukuję w internecie. Nie jestem ich autorką, dokonuję jedynie pewnych modyfikacji w domowym zaciszu.

Postanowiłam zdjąć ze Zwierzeń "kłódkę" dla nieletnich, a posty z treściami przeznaczonymi dla osób pełnoletnich opatrzyłam oznaczeniem "+18". Tak więc ostrzegam, jeśli przy tytule posta zobaczysz "osiemnastkę", wchodzisz na własne ryzyko...

poniedziałek, 1 września 2014

Zasłona czasu - Rozdział 9

Zapraszam na kolejne spotkanie z Mary i Jacquesem. 



     Mary z przyjemnością obserwowała wirującą na parkiecie Elisabeth. Tańczył z nią Hamilton Lancaster, starszy syn mieszkającego po sąsiedzku małżeństwa, który kilka dni temu wrócił z kontynentu. Przypatrując się im z boku, musiała przyznać, że wyglądali razem uroczo. Młody Lancaster może i nie był specjalnie urodziwy, lecz niczego nie można mu było zarzucić. Wysoki, dość postawny jak na dwudziestoletniego młodzieńca, w śliwkowym fraku prezentował się bardzo elegancko, prowadząc jej siostrę w walcu.
     Elisabeth spoglądała na niego nieśmiało, jak przystało na dobrze wychowaną młodą damę. Jednak błysk w jej oczach i zaróżowione policzki zdradzały, jak bardzo jest zafascynowana swoim pierwszym balem i powodzeniem wśród obecnych dżentelmenów. Mary uznała, że nie ma się co dziwić, jej siostra wyglądała zjawiskowo. Ubrana w atłasową, kremową suknię z greckim stanikiem wprost olśniewała swoją urodą. Głęboki dekolt eksponował drobne ramiona i smukłą, łabędzią szyję. Blond włosy miała uczesane w wymyślny kok, w który wpięto kilka szafirowych spinek. Taka sama biżuteria zdobiła jej uszy i pierś, która, mimo obaw Mary, nie była zbyt odkryta.
     Jakże debiut Elisabeth mógłby nie być udany? Przepiękna panna swoją urodą przyciągała męskie spojrzenia. do tego jej naturalny wdzięk i dobre maniery sprawiały, że nie tylko przyjemnie się na nią patrzyło, ale również spędzało czas. Odkąd orkiestra zaczęła grać na podwyższonej, rozłożystej galerii, ani jednego utworu nie spędziła poza parkietem. Młodzi dandysi na wyścigi rezerwowali sobie u niej kolejne tańce. A Elisabeth była wniebowzięta.

     Ciotka Alberta już po pierwszej godzinie uznała, że może być spokojna o premierę swojej przyszywanej wnuczki i wraz z grupą rówieśniczek udała się w spokojniejsze miejsce.
     Mary na chwilę zmarkotniała. Poczuła dziwne ukłucie w sercu, gdy zrozumiała, że o niej nikt nie myśli, nie troszczy się o to, czy miło spędza czas. Jednak z drugiej strony, gdy przypomniała sobie taniec z panem Lodge…
     Anthony Lodge to jegomość w wieku około czterdziestu lat, który jako jedyny poprosił Mary do tańca dzisiejszego wieczoru. I zrobił to tylko raz, czemu ona sama wcale się nie dziwiła. W trakcie utworu tak uporczywie wpatrywał się w wycięcie sukni, że gdy spojrzeniem próbowała dać mu znać, iż jej to nie odpowiada, nawet nie spostrzegł jej wysiłku. Coraz bardziej podirytowana miała na końcu języka adekwatną uwagę. Jednak w ostatniej chwili się powstrzymała i obrała inną taktykę. Rozmyślnie i z całej siły nadepnęła mu na stopę, lecz delikatne pantofelki z owczej skórki sprawiły, że nie zwrócił na to uwagi. Zabieg ten Mary musiała wykonać jeszcze kilkakrotnie, żeby skupiony na podziwianiu jej wdzięków mężczyzna zrozumiał, iż nie był to przypadek, ani niezgrabność ze strony partnerki.
     Gdy w końcu zdołała przechwycić jego spojrzenie, była tak wściekła, iż obawiała się, że za chwilę wybuchnie. Wzięła głęboki wdech i wycedziła przez zaciśnięte zęby:
- Moje oczy są wyżej, panie Lodge.
     Na te słowa jegomość przybrał tak zdezorientowaną i głupią minę, iż nieomal parsknęła śmiechem.
     W tym momencie muzyka ustała, a Mary dygnęła, tak jak pozostałe tańczące damy. Gdy wracali z parkietu, zachichotała i, nie mogąc się opanować, szepnęła dyskretnie:
- Ostrożnie, panie Lodge, bo taki wyraz twarzy może panu pozostać na stałe.
     Mężczyzna spiął się jeszcze bardziej i pożegnawszy się szybko, pozostawił Mary w towarzystwie pań, do których podeszli.

     Patrząc teraz na tańczące pary, pomyślała, że prawdopodobnie sama zapracowała na miano i los starej panny, której mężczyźni unikają jak ognia. Chwila… poprawiła się. Nie ona, tylko Mary-Ann. Chociaż, gdyby w rzeczywistości żyła w XIXw, mogłoby być o wiele gorzej.
     Zaśmiała się cichutko, żeby nikt tego nie zauważył i wyobraziła sobie siebie wchodząca na tę bajkową salę w czarnej sukience przylegającej do ciała niczym druga skóra i na dwunastocentymetrowych obcasach. Dopiero by wywołała reakcję, a nieszczęsny pan Lodge najpewniej by padł na zawał.
     Rozejrzała się dokoła i westchnęła. Musiała przyznać, że sala istotnie była przepiękna. Ogromne pomieszczenie było jasne, w kolorze kości słoniowej i beżu, których monotonia była złamana złotymi ornamentami i stropem pokrytym freskami o tematyce niebiańskiej. Jedna ściana prawie cała była pokryta oknami sięgającymi od podłogi niemal do samego sklepienia, a na pozostałych wisiały niewyobrażalnych rozmiarów kryształowe lustra w złotych ramach stylizacją nawiązujących do ornamentów. Światło zapewniały setki, a może i tysiące – jak podejrzewała Mary – świec umieszczonych w kryształowych kinkietach, wysokich kandelabrach i zjawiskowym czteropiętrowym żyrandolu, umieszczonym na samym środku sufitu.
     Prawdziwie bajkowy klimat uzupełniały damy różnego wieku i postury, jednakże wszystkie wyglądające jak księżniczki. Mary poczuła się jak Kopciuszek, któremu dobra wróżka na kilka godzin pozwoliła dołączyć do tego świata. Jako mała dziewczynka marzyła o czymś takim, ale dzisiaj… Doszła do wniosku, że los potrafi być bardzo przewrotny, bowiem doskonale wiedziała, że ta bajka nie ma wyśnionego zakończenia.
     Nagle poczuła się zmęczona, potrzebowała wyjść na zewnątrz, odciąć się od tej farsy, którą odgrywała przed wszystkimi. Powoli, nie przyciągając niczyjej uwagi, skierowała się ku otwartym drzwiom balkonowym i wysunęła się na obszerny taras. Stanąwszy w mroku i chłodzie wieczora, zamknęła oczy i głęboko odetchnęła. Już miała zejść schodami do ogrodu, gdy spostrzegła pod przeciwległą balustradą, w miejscu, gdzie prawie w ogóle nie docierało światło, niewielką ławeczkę. Postanowiła dać chwilę odpocząć stopom, które cały wieczór dzielnie znosiły jej niechęć do siadania i przeszła tam, wiedząc, że spowijający to miejsce cień nie pozwoli dostrzec innym jej niezgrabnych prób poradzenia sobie z tiurniurą.
     Po kilku podejściach udało jej się spocząć na skraju drewnianego siedziska. Poczuła ulgę, podnosząc do góry najpierw jedną, potem drugą stopę. Te kobiety to masochistki, pomyślała wspominając swoje bawełniane dresy i miękkie kapcie, w których chodziła po domu. Chciałaby z kubkiem mocnej kawy skulić się na swojej kanapie, włączyć telewizor, zapalić papierosa… Zdziwiła się faktem, że o swoim nałogu przypomniała sobie dopiero teraz, gdy wspominała, co robiła zwykle po przebudzeniu. Jakby zupełnie nie odczuwała tej potrzeby, pomijając pierwsze chwile po ocknięciu się w tym świecie.
     Może w stanie śpiączki nie odczuwa się uzależnień, zastanawiała się. Może, kiedy organizm jest bez przytomności, jego nawyki są uśpione na równi z zachodzącymi w nim reakcjami fizjologicznymi.
     Potok jej myśli przerwało pojawienie się na tarasie pewnej osoby. Z pewnością nie była gościem, gdyż jej suknia była stara i zniszczona. Kobieta, skradając się, stanęła w pobliżu jednego z okien i zajrzała do środka. Gdy jasna łuna, padająca z wewnątrz, oświetliła jej twarz, Mary dostrzegła, że mimo tej całej niechlujnej otoczki podglądaczka była wyjątkowo piękna. Egzotyczne rysy twarzy, ciemne, niedbale uczesane włosy i oliwkowa cera jednoznacznie świadczyły o tym, że pochodziła z kontynentu.
     Mary pozazdrościła jej urody, wyobrażając sobie, jak nieznajoma  wyglądałaby w kosztownej sukni i eleganckiej fryzurze. Po chwili jednak uzmysłowiła sobie, jak błędne było owo pierwsze odczucie. To była biedna służąca, która prawdopodobnie nawet nie miała wstępu na eleganckie pokoje, budząca współczucie pomywaczka, której miejsce było w obieraku, czy może nawet przy obrządku. Istota, która piękny świat mogła oglądać jedynie przez szybę, własne ubóstwo skrywając w mroku nocy.
     Przemknęło jej przez myśl, o ile gorzej mogłoby być, gdyby obudziła się w takiej właśnie roli. Jak ciężki byłby jej byt, czy może życie, gdyby nie była panną z dobrego, sytuowanego domu, która o nic nie musi się martwić. Wystarczyło jedynie dostosować się do nowej sytuacji. Nagle doceniła to, co otrzymała od losu i zrozumiała, że tak naprawdę nie ma podstaw do użalania się nad sobą.
     Kobieta nie zauważyła siedzącej po przeciwnej stronie tarasu damy. Chciwie wpatrywała się w obrazy po drugiej stronie okna, powoli nabierając odwagi i wnikając w snop światła. Wyglądało to tak, jakby czegoś szukała… czegoś lub  kogoś…
     Tu Mary się zdziwiła. Kogo ona mogła szukać? Wyraźnie wodziła oczami po całej sali, przenosząc spojrzenie z jednej osoby na drugą. W pewnej chwili zastygła, a na jej lekko przybrudzoną twarz wkradł się uśmiech. Satysfakcja zabłysła w ciemnych oczach. Znalazła to, czego szukała.
     Siedzącą na ławeczce kobietę przeszedł dreszcz. Wystraszyła się, gdyż nieznajoma wyglądała w tej chwili jak tropiące zwierzę. Nie, poprawiła się w myślach Mary, jak drapieżnik, który właśnie upatrzył sobie ofiarę.
     Gdzieś w krzakach zatrzepotały skrzydła ptaka, który prawdopodobnie odniósł podobne wrażenie. Odgłos ten zwrócił uwagę podglądaczki, która odwróciła się i w końcu spostrzegła Mary. Pewny siebie uśmiech znikł w mgnieniu oka, a na twarzy pojawiło się zakłopotanie i lęk.
- Nie bój się – powiedziała cicho Mary.
- Panienko. – Nieznajoma dygnęła i wbiła spojrzenie w swoje stopy.
     Mary poczuła sympatię i litość dla tej biednej kobiety. Pewnie miałaby niemałe kłopoty, gdyby ktoś ją tu złapał.
- Nie martw się. – Uśmiechnęła się ciepło. – Nikomu nic nie powiem. Jak chcesz, to możesz sobie jeszcze popatrzeć.
- Ja… już… sobie pójdę… - biedaczka zaczęła się jąkać. – Dziękuję, panienko… i przepraszam. – Wraz z ostatnim słowem zbiegła po schodkach i zniknęła w ogrodzie.
- Nie uciekaj. – Mary wstała i bez zwłoki ruszyła tą samą drogą. – Ja naprawdę nikomu nic nie… - urwała, widząc, że po dziewczynie nie ma śladu.
     Stała w głównej alejce, na wprost wejścia na taras. Gdzieniegdzie widniały pojedyncze kolorowe lampiony, aby spragnieni świeżego powietrza goście mogli swobodnie pospacerować. Mary skierowała się ku jednemu, oddalonemu o kilkanaście kroków, umocowanemu w bocznej alejce przy okazałym kwitnącym krzaku. Gdy podeszła bliżej, rozpoznała pachnące kwiatostany. Herbaciane płatki dumnie wyglądały spomiędzy  ciemnozielonych liści, zupełnie jakby chciały zwrócić na siebie jej uwagę. Nachyliła się nad jednym i zaciągnęła słodką upajającą wonią.
     Zamknęła oczy i poczuła wzbierające pod powiekami łzy. Pachniały tak samo jak tamte, które tak wiele obiecywały, a przyniosły tylko ból i rozczarowanie. Przełknęła, usiłując rozproszyć narastający w sercu ciężar. Oczy otworzyła dopiero wtedy, gdy była pewna, że jej policzki pozostaną suche. Wyprostowała się i ponownie spojrzała na kwiaty. Mimo tragicznych wspomnień musiała przyznać, że były piękne. Zdjęła okrywającą jej dłoń atłasową rękawiczkę i delikatnie dotknęła miękkich płatków. To nie była ich wina, że zostały wykorzystane do takich a nie innych celów. Mimowolnie z piersi wyrwało jej się westchnienie.

  
  ***

     Jacques czuł się jak ryba w wodzie, czarując pochlebstwami i dowcipem wytworne damy, jednocześnie zdając sobie sprawę, jak niewiele wysiłku kosztowałoby go przyprawienie rogów co najmniej połowie z obecnych dżentelmenów. Z trudem opanowywał śmiech widząc, jak bardzo niektóre kobiety były chętne do zawarcia bliższej znajomości na płaszczyźnie – jak to lubił określać – poziomej. Widać, mieszkańcy prowincji niewiele różnili się od wielkomiejskiego towarzystwa.
     Fakt ten sprawił, że przyjazd na wieś zaczął postrzegać nieco inaczej, tym bardziej, że postawił przed sobą cel, którego osiągnięcie było dla niego bezwzględnym priorytetem. Niestety, nigdzie nie mógł znaleźć osoby tak intensywnie zaprzątającej jego myśli. Był we wszystkich pomieszczeniach dostępnych dla gości i nawet natknął się na plotkującą grupę dewotek, jednak nieznajomej z polany nigdzie nie było.
     Wrócił na salę balową i wyszukał wśród tańczących Sama. Przynajmniej jeden z nich znajdzie dziś obiekt swoich awansów, być może była to właśnie ta młoda dama, która mu towarzyszyła w kadrylu. Drobna szatynka była niewątpliwie smakowitym kąskiem, jednak jej urody nie można było określić mianem wyjątkowej. Rozanielonymi oczami wpatrywała się w swojego partnera, a uśmiech zdawał się na stałe wyryć na jej twarzy. Jacques był pewien, że rumieńce malujące się na okrągłych policzkach nie były wynikiem wysiłku wymuszonego przez żywą muzykę.
- Sam, ty stary łobuzie – mruknął pod nosem i zaśmiał się cicho.
     Postanowił odpocząć na chwilę od ogólnie panującego zgiełku i zapachu, będącego mieszanką przeróżnych perfum i spożywanych trunków, więc skierował się w stronę drzwi balkonowych. Gdy mijał próg tarasu, poczuł, że ktoś go obserwuje, dosłownie czuł na plecach ciężar czyjegoś intensywnego spojrzenia. Odwrócił się, szukając właściwej osoby. Gdy ją znalazł, zdziwił się niezmiernie, gdyż była to starsza dama, bardzo elegancka i mimo swego wieku atrakcyjna. Jacques był pewien, że w młodych latach jej uroda musiała być wyjątkowa. Nie w oczywistym ujęciu, ale w sposób, który wznosi się ponad kanony piękna i sprawia, że chce się zagłębić w duszę odbijającą się w tym charyzmatycznym spojrzeniu. Kto jak kto, ale on potrafił rozpoznać bezcenny diament w morzu nic niewartych pustych szkiełek.
     Szkoda, że nie przyjechałem tu kilkadziesiąt lat wcześniej, pomyślał, mogłoby być interesująco. Pieścić kobiece ciało to jedno, ale wznosić niewieścią duszę na wyżyny rozkoszy… to wyzwanie i nieporównywalna satysfakcja, dla tego, kto tą przyjemność daje.
     Kobieta nie speszyła się, widząc, że ją spostrzegł. Nadal się w niego wpatrywała, nie mrugając ani razu.
   Hmm… pomyślał. Cóż za charakter. Odniósł wrażenie, jakby ją już gdzieś widział. Po chwili dotarło do niego, iż była to jedna z dam, na które natknął się kilka minut wcześniej w niewielkiej bawialni. Czyżby jego najście zakłóciło jakąś ważną naradę? Może złamał jakieś obowiązujące na prowincji normy, samowolnie przemieszczając się na terenie posiadłości? Nie był pewien, ale wiedział, że coś zrobić musiał, skoro ta staruszka przyszła tu za nim.
- A co mnie to obchodzi – powiedział cicho do siebie. Wzruszył ramionami i wyszedł na zewnątrz.
     Zdążył minąć przeszklone, dwuskrzydłowe drzwi i poczuł, jak świeżość wieczoru wraz chłodem otaczają jego rozgrzane ciało. Lekki wiatr niósł ze sobą zapach wieczornej rosy i woń kwiatów rosnących w rozległym ogrodzie. Mieszanka ta sprawiła, że poczuł się rześko i zapragnął cały się w niej zanurzyć. Zszedł po kamiennych schodach i minął pierwsze równo przystrzyżone klomby.
     Z każdym krokiem odgłosy dopływające z sali cichły, a on sam miał coraz mniejszą ochotę na powrót do gości. Szedł powoli, relaksując się w tym spokojnym, ciemnym otoczeniu. Poczuł, że tego mu było potrzeba… już od  dawna.
     Prowadząc nad wymiar aktywne życie, ani razu nie pomyślał o tym, żeby choć na chwilę zwolnić. Przez pięćdziesiąt sześć lat interesował się tylko dobrą zabawą, a jedyne jego rozważne działania były związane z zapewnieniem mu środków do tego niezbędnych. Czy kiedykolwiek wcześniej czuł się zmęczony? Nie miał nigdy czasu, żeby się nad tym zastanowić. Podróżując po całej Europie, był bezwzględnym łamaczem kobiecych serc, który wiedział, że wszystko mu ujdzie na sucho.
     Stara cyganka, chcąc go ukarać, okrutnie się pomyliła. Nieśmiertelność nie była karą, której ciężar miał odczuwać po wsze czasy, lecz przyczyniła się do rozrostu jego ego, pozwalając bezkarnie robić, co tylko chciał. Nie było kobiety, która by mu nie uległa, bez względu, czy była to cnotliwa panienka, czy wierna żona. Każda ulegała jego urokowi i dobrowolnie poddawała się wyszukanym staraniom. Nigdy nie wziął kobiety siłą, to było poniżej jego godności… honoru, poza tym uważał, że białogłowy zasługują na coś z goła przeciwnego, niż ból i poniżenie. Bardziej oporne niewiasty stanowiły dla niego interesujące wyzwanie, co nadawało jego awansom szczypty pikanterii.
     Gdy spotkał Sama, wiedział, że to kompan idealny do dzielenia jego przygód. Równie rozrywkowy i niezwykły, co on sam. Od pierwszego wieczoru w weneckim domu gry stał się jego towarzyszem, przyjacielem… bratem - jedynym, jakiego miał.
     Spokój panujący w ogrodzie sprawił, że się wyciszył. Fakt ten go zdziwił, a jednocześnie wystraszył. Odczucie to było nowe, a z doświadczenia wiedział, że co nieznane wiąże się z jakimś ryzykiem, przynajmniej dopóki nie zgłębi danego zagadnienia. Nie był pewien, czy chce podjąć to ryzyko.
     Zatrzymał się i z niedowierzaniem pokręcił głową. Co ty wyprawiasz? Zapytał się w duchu. Zamiast korzystać z tego, co ci oferuje życie, szukasz nieznanego… kobiety, którą raz widziałeś. Co z tego, że była inna niż wszystkie? Na sali balowej czeka na ciebie co najmniej pół tuzina pięknych, zainteresowanych niewiast, w których objęciach z pewnością zapomnisz o nieznajomej.
- Chyba oszalałem – mruknął pod nosem i zawrócił ku budynkowi.
     Nagle usłyszał kobiece westchnienie. Zatrzymał się, jednak po chwili ruszył dalej, uważając, że to jakaś para chowa się za zasłoną nocy, korzystając z dyskrecji, jaką ta oferuje. Wszedł na schody tarasowe i ponownie się zatrzymał. Obejrzał się do tyłu, w stronę, z którego doszedł go dźwięk i nie zastanawiając się nad swoim zachowaniem, ponownie zszedł na wysypaną drobnym żwirem alejkę. Po kilku krokach zwolnił i starał się poruszać jak najciszej, w razie, gdyby okazało się, że to faktycznie para kochanków na intymnej schadzce. Skrył się za gęstym berberysem i ostrożnie wychylił, nie chcąc zostać zauważonym.
     Uśmiechnął się na widok, jaki zastał przed oczami. To była ona, jeszcze piękniejsza niż wtedy, a on po raz kolejny był w błędzie, spodziewając się zastać ją w dwuznacznej sytuacji.

      ***

     Powinna wracać do środka. Z ciężkim sercem musiała przyznać, że tak należałoby zrobić, zanim ktoś zacznie jej szukać i znajdzie samą w ogrodzie… nocą. Co wtedy o niej pomyślą? Że wystawiła na szwank swoją reputację? Może, że to skutek urazu, jakiego doznała w wyniku upadku? Nie miało to znaczenia. Ludzie zaczęliby o tym plotkować, to było pewne, a nie chciała sprawiać dodatkowych kłopotów rodzinie… Rodzinie…? Kobieto, co ty wygadujesz?! Oprzytomniała i skryła twarz w dłoniach. Nie zapominaj, że to wszystko nie jest prawdziwe… Wyprostowała się i zaczerpnęła głęboko powietrza.
- To jakiś obłęd – wyszeptała. Muszę się zdecydować jaki wariant wybieram, dokończyła w myślach. Inaczej nie dam rady.
     Spojrzała jeszcze raz na okazały kwiat i pochyliła się ku niemu, zanurzając nos w miękkich płatkach. Zaciągnęła się słodkim zapachem, pozwalając, aby uspokoił jej skołatane nerwy. Gdy się wyprostowała, wygładziła suknię, po czym zaczęła zakładać rękawiczkę. Wiedziała, że ma tylko jedną możliwość, jedyną rozsądną w tym całym szaleństwie i postanowiła już nigdy tego nie roztrząsać.
- Są piękne, prawda? – Nagle usłyszała męski głos. Spłoszona upuściła lśniący atłas. Spojrzała w kierunku, z którego dochodziły słowa i zobaczyła stojącą w cieniu postać. Przerażające wspomnienia wróciły, powodując szalony galop serca.
- Proszę mi wybaczyć, nie chciałem pani wystraszyć. – Mężczyzna zaczął się do niej zbliżać wkraczając powoli w krąg ciepłego światła, pochodzącego od lampionu.
- Nic się nie stało – odpowiedziała łamiącym się głosem. – Po prostu nie spodziewałam się tu nikogo.
- W taką piękną noc… ? - Nieznajomy uniósł głowę do góry. – Grzechem byłoby nie skorzystać z jej uroku.
   Czy jej się wydawało, czy w tych dwuznacznych słowach zawarta była kpina?
- Z pewnością – odrzekła, przełykając ślinę. – Jednak nikogo to do tej pory nie widziałam.
- Być może nie rozglądała się pani uważnie – powiedział z wyraźnym francuskim akcentem.
     Mary czuła, jak krew jej buzuje w skroniach, tylko nie była pewna, czy to ze strachu, czy z powodu wpływu, jaki wywierała na niej obecność tego powoli zbliżającego się mężczyzny. I była prawie pewna, że przedłuża to celowo. A to, co się działo w niej, w środku… nie pamiętała, kiedy ostatni raz się tak czuła. Zupełnie, jakby była na pierwszej randce i to nie z byle kim, tylko z kapitanem szkolnej drożyny futbolowej.
     Postanowiła ukryć zdenerwowanie, sięgając po rękawiczkę, lecz nieznajomy ją ubiegł.
- Pani pozwoli… - Wyprostował się i wyciągnął ku niej rękę.
     Podniosła się z kucek i powoli przesunęła wzrokiem od wypolerowanych czarnych butów w górę. Zatrzymała się jedynie na jego dłoni, na silnych, smukłych palcach obejmujących delikatny materiał. Ujęła jego skrawek ostrożnie, żeby przypadkiem nie dotknąć męskiej ręki.
     Co się ze mną dzieje? Pytała się w duchu. Od kiedy jestem taka nieśmiała? Podniosła głowę, nie dowierzając swoim odczuciom.
- Dziękuję – wyszeptała.
- Czy coś się stało? – zapytał nieznajomy, intensywnie się jej przyglądając. Czuła siłę tego spojrzenia na skórze, a miała wrażenie, że jeszcze głębiej.
- Nie. – Uśmiechnęła się blado. – Dziękuję za troskę, panie… - W końcu spojrzała na twarz rozmówcy i zamarła.
- Jacques Sedaine, do usług.
     Mary nie odpowiedziała nic. Patrzyła na mężczyznę, nie mogąc drgnąć ani wydobyć z gardła żadnego dźwięku. Wstrzymała oddech, serce w jej piersi ustało między kolejnymi uderzeniami, a ona stała, nie mogąc uwierzyć w to, co widzi.
     Jeżeli miała jakiekolwiek wątpliwości do tego, czy to, co ją otacza jest snem, rozwiały się w jednej sekundzie. Wystarczyło, że spojrzała w te szare oczy i poczuła całym swoim ciałem ich obezwładniającą moc.



8 komentarzy:

  1. Ooo... mniam... A teraz nie ma wykrętów, lud się domaga dalszego ciągu. Czekamy... W każdym razie ja czekam grzecznie ;) Muzyczka w tle jest idealna do rozdziału :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że waści smakowało :):) Szanowny Ludzie ciąg dalszy się pisze... i mam nadzieję, że wyrobię się z nim kiedy przyjdzie pora ;)
      Dzięki, Kami :) Cieszę się, że zarówno muzyczka w tle jak i samo tło, przypadły Ci do gustu :)

      Usuń
  2. Jednak mimo obaw chociaż raz zatańczyla w prawdzie partner nie byl zainteresowany rozmową ale sobie poradziła Te róze i zapach az tu poczulam Piękne opisy i niesamowite spotkanie a nawet dwa bo ta podgladaczka i pan szare oczy oj bedzie sie działo juz nie moge sie doczekać dzieki Soul blanka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, Blanko :) Bardzo się cieszę, że mogłaś się wczuć w klimat sceny, sprawia to, ze jestem dumna z tego, co wychodzi spod mojego pióra :):). Co do przyszłości, to coś się tam będzie działo. A co, dowiesz się już wkrótce ;):).
      Pozdrawiam serdecznie, Soul :)

      Usuń
  3. Cieszę się że tak szybko nowy rozdział :D mam nadzieję że następne będą rownie szybko ;) akcja się rozwinęła i nie ma siły będę co dziennie sprawdzać czy coś nowego się przypadkiem nie pojawiło :D czekam!!! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj :)
      Cieszę się niezmiernie, że ta historia aż tak Cię wciągnęła :):). Sprawia to, że moje serce rośnie :). Zrobię, co mogę, aby jak najszybciej dodać następny rozdział :)
      Pozdrawiam serdecznie, Soul :)

      Usuń
  4. Korzystając z paru wolnych dni, dogłębnie prześledziłam Twojego bloga i muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem :) Twoje opisy są tak sugestywne, że czytając je naprawdę się widzi i czuje. Np. Jack mówiący o Marie sprawił, że zaczęłam czuć dziwną tęsknotę, kompletnie niezwiązaną z rzeczywistością.
    Cieszę się, że tu trafiłam i z przyjemnością dołączam do grona wiernych czytelników :)
    Ola

    OdpowiedzUsuń
  5. Witaj, Olu :)
    Bardzo mi miło, że do mnie zajrzałaś i że postanowiłaś zostać na dłużej :). Cieszę się ogromnie, że poprzez moje słowa mogłaś się wczuć w atmosferę chwili i emocje bohaterów. Oznacza to, że dobrze wykonałam swoją robotę ;). Dziękuję za odwiedziny i miłe słowa :).
    Pozdrawiam serdecznie, Soul :)

    OdpowiedzUsuń

Za wszelkie komentarze bardzo dziękuję. Są one paliwem dla machiny zwanej weną i mobilizują do pisania jak nic innego :) Pozdrawiam wszystkich, Soul :)