Ważne

Teksty zawarte na tym blogu (poza "Za serce chwyciły") są mojego autorstwa i jako takie okryte prawami autorskimi. Jakiekolwiek ich wykorzystywanie lub przetwarzanie bez zgody autora jest zabronione. Wszystkie obrazki zamieszczone na tym blogu wyszukuję w internecie. Nie jestem ich autorką, dokonuję jedynie pewnych modyfikacji w domowym zaciszu.

Postanowiłam zdjąć ze Zwierzeń "kłódkę" dla nieletnich, a posty z treściami przeznaczonymi dla osób pełnoletnich opatrzyłam oznaczeniem "+18". Tak więc ostrzegam, jeśli przy tytule posta zobaczysz "osiemnastkę", wchodzisz na własne ryzyko...

wtorek, 18 lutego 2014

Zasłona czasu - Rozdział 3



     Jack kurczowo zaciskał palce na gałce manualnej skrzyni biegów. Ledwo się powstrzymał, żeby nie wysiąść i nie pobiec za kobietą. To nie mogło tak być. Jest blisko niego, a on nie robi nic, tylko patrzy… Obserwuje, jak jego szczęście go mija i znika w miejscu, gdzie większość mężczyzn czeka tylko, aż obdarzy któregoś z nich przychylnym spojrzeniem.

     Na samą myśl, że tak mogłoby być, zazgrzytał zębami.

- Uspokój się – wysyczał. – Człowieku, opanuj się, bo wszystko zepsujesz.

     Zamknął oczy i wziął kilka głębszych wdechów. Pomogło, co prawda, niewiele,  ale  natrętny  szum w uszach zaczął  ustępować. Musi  się  wziąć  w garść, bo ją spłoszy, wystraszy… Miał nadzieję, że nie przedobrzył.

     Manewr z kwiatami był mało oryginalny, ale uznał, że na początek taki klasyczny gest pasował. Kwiat ich połączył za pierwszym razem i był pewny, że teraz też tak będzie. No… w każdym bądź razie nie zaszkodzą. W końcu kobiety lubią być  obsypywane  kwieciem… Czyż  nie? Marie  dobrze się  wśród nich  czuła i miała niezwykłą słabość do herbacianej róży. Dlatego w każdym bukiecie kazał umieścić po jednej, aby podkreślić jej wyjątkowość.

     Zadzwoniła komórka. Zerknął na leżący na siedzeniu obok telefon, Sam. Nie był pewny, czy chce rozmawiać z przyjacielem. Czy miał mu do powiedzenia, coś, czego tamten już nie wiedział…?

     Po chwili wahania odebrał połączenie.



***      



- I jak? – Sam darował sobie wstęp i od razu przeszedł do rzeczy.

- Według planu. – Jack westchnął. – Przesyłkę dostarczono, teraz zostaje jedynie czekać na reakcję.

     Siedzieli w „Esspresso”, niewielkiej kawiarni w centrum.

- Widziałem ją dzisiaj – powiedział Daine, unikając wzroku przyjaciela.

- Kiedy? – Ten zdziwiony uniósł brwi.

- Na chwilę przed twoim telefonem.

- Gdzie byłeś? – Blondyn przyglądał mu się podejrzliwie.

- W samochodzie, niecałe sto metrów od tego baru. – Mówiąc to, Jack patrzył na blat.

- Stary…

- Wiem. – Machnął ręką. – Jestem żałosny, nie musisz mi tego mówić.

- Co tam robiłeś? – Sam z niepokojem obserwował mężczyznę, siedzącego naprzeciwko. Obawiał się, że przyjaciel przesadzi.

- Nie wiem. – Jack wzruszył ramionami. – Nawet nie liczyłem na to, że ją spotkam, po prostu musiałem tam pojechać.

- Widziała cię? – Gdyby tak się stało, to być może ich plan by poległ na samym początku.

- Nie. – Pokręcił głową. – Chociaż… - Podniósł wzrok na blondyna.

- Tak…?

- Przechodziła obok… Ona nawet porusza się jak Marie. – Nie potrafił ukryć swojego podekscytowania.

- Zbaczasz z tematu. – Sam nie mógł pozwolić, aby jego kompan zatracił  się w emocjach.

- Tak… już mówię. Przechodziła obok i w pewnym momencie spojrzała na mnie. – Sapnął. – Wiem, powinienem powiedzieć „na samochód”, ale miałem wrażenie, że poprzez te ciemne szyby zagląda do środka i widzi mnie… Mnie, Sam. To ona. – Z napięcia zacisnął szczęki. – Omal za nią nie pobiegłem. Nie umiem siedzieć bezczynnie i czekać. Wiesz, że nie należę do tych cierpliwych.

- Oj wiem. – Sam zaśmiał się i szturchnął przyjaciela dla rozluźnienia. – Poza tym nie siedzisz bezczynnie. Trzymasz się planu i lepiej niech tak zostanie.

- To trudniejsze niż myślałem. – Jack uspokoił się nieco. – Obawiam się, że następnym razem jak ją zobaczę, to się nie powstrzymam.

- Poradzisz sobie. – Pewność w  głosie  druha  dodała  mu sił. – Będę  z  tobą  i dziś i jutro. – Szelmowski uśmiech na chwilę zawitał na jego twarzy. – W razie czego siłą utrzymam cię na krześle.

- Dzięki. – Jack spojrzał na Sama spod przymrużonych powiek. – Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć.

- Zawsze do usług.

- Jeszcze jedna myśl mnie prześladuje.

- Co znowu? – Sam powoli zaczynał się irytować, z pewnością nie była mu dana anielska cierpliwość.

- Nie wiem, jak zareaguję, gdy zobaczę przy niej jakiegoś faceta. – Na samą myśl zazgrzytał zębami.

- Tamta kelnerka mówiła, że nie ma nikogo.

- Mogła nie wiedzieć…

- Jack… - Blondyn wyprostował się na siedzeniu. – Przestań wymyślać problemy. W razie czego będziemy improwizować.

     Przytaknął.

- Nie zawsze wychodziło nam to na dobre.

- Ale jakoś dawaliśmy radę. – Sam zaśmiał się na wspomnienie ich wspólnych ekscesów.

- Nie bez pomocy sił wyższych – zauważył Jack.

- Każdy walczy tym, co ma – bronił swego blondyn.

- Też racja – Daine zgodził się z przyjacielem.



***      



     Mary po raz kolejny próbowała upiąć włosy, bezowocnie. Powoli zaczynało ją to irytować, kok wychodził za luźny albo za ciasny, za nisko, to znów za wysoko. Zniechęcona odłożyła grzebień na blat toaletki i spojrzała na swoje odbicie. W świetle umieszczonych wokół żaróweczek jej twarz wydawała się błyszczeć, a to dzięki nowemu zakupowi, pudrowi z opiłkami złota. Kosztował bez mała jedną czwartą jej miesięcznej pensji, ale nie to teraz zaprzątało jej myśli. Za dziesięć minut miała występ, a nie była jeszcze nawet w połowie gotowa.

     Wszystko się zmówiło przeciwko niej. Najpierw przy tuszowaniu rzęs wsadziła sobie spiralę w oko, w efekcie czego musiała się od nowa umalować, bo wypływające łzy zrujnowały jej dotychczasowy wysiłek. Teraz za cholerę nie mogła ułożyć włosów. Jakby jej ciało zastrajkowało i nie chciało się przygotować do pracy… a może to wina jej drżących dłoni… Popatrzyła na drobne palce. Nawet umalowanie paznokci stanowiło dzisiaj dla niej nie lada wyzwanie.

     Przez cały tydzień była podekscytowana, a z każdym dniem ten stan się nasilał. Wiedziała co było tego przyczyną.

     Spojrzała na stojące w szklanym wazonie kwiaty. Dwadzieścia herbacianych róż schylało ku niej swe kwiatostany. W każdym bukiecie, jaki otrzymała przez te siedem dni była jedna wkomponowana w całość. Wyglądało to tak, jakby miała coś symbolizować. Tylko co? Nie potrafiła tego rozgryźć. Był to piękny kwiat, ale nie widziała w nim niczego szczególnego.

     Dotknęła delikatnych płatków. Te które dostała najwcześniej zaczynały powoli tracić swoją jędrność, ich kolor wydawał się bledszy. Jeden okaz się wyróżniał, kwiat był większy i wyglądał jakby był dopiero co ścięty. Tę różę dostała dzisiaj, kurier przyniósł ją niecałą godzinę temu.

     Była tylko ona, żadnego bukietu, czy kosza, nie było również liściku. Koledzy z pracy patrzyli na nią zdezorientowani. Do tej pory była zasypywana kolorami, zapachami… a dziś tylko ten skromny kwiatek… Nie wiedzieli co myśleć. Ona wiedziała. To oznaczało, że dzisiaj pozna tajemniczego mężczyznę, od którego dostała więcej kwiatów niż w całym swoim dotychczasowym życiu. Tego, który pieścił jej duszę cytatami z Byrona…

     Otworzyła niewielką szufladę, umieszczoną tuż pod blatem i wyjęła z niej plik karteczek. Każdego dnia do jednego z bukietów był dołączony bilecik… poza dzisiejszym, co było znamienne… Na pierwszym była dedykacja, natomiast kolejne zawierały krótkie fragmenty twórczości tego angielskiego poety. Było ich pięć. Ponownie je przeczytała.



„Nie dorówna twej urodzie

Żadna spośród dziew

I jak muzyka na wodzie

Zda mi się twój śpiew.

Kiedy śpiewasz, cisza śpiewa

I szumliwe milkną drzewa,

I ocean się zdumiewa,

I ucicha wiew...”



„…Srebrną kresą księżyc w ciszy

Toń uśpioną tnie,

Która tak spokojnie dyszy

Jak dzieciątko w śnie.

A ja, klęcząc, tak cię chwalę

Jak wzruszone rzewnie, ale

Niezgiełkliwe, morskie fale

W letnie ciche dnie…”



„…Do sercam tulił cię, a ty

Miewałaś w oczach rzewne mgły –

Wyrzutu może? Czy zachęty?

I znowum cię w uściski brał,

Jak gdyby chcąc, by pieszczot szał

W niebytu strącił nas odmęty…”



„…A potem, gdy się powiek brzeg

Łączył w puszysty jeden ścieg,

Kryjąc błękitne kule na dnie –

Rzęs twoich długich kładł się cień

Na licach, jak gdy w mroźny dzień

Na śniegi pióro kruka spadnie…”



„…Że znów mnie kochasz, miałem sen –

I słodszy był mi majak ten,

Niż gdybym płonął znów na jawie

Dla innych serc, dla innych lic:

Bo one mi nie niosą nic,

Gdy ze snem moim je zestawię…”



Na ostatniej był dopisek: „Już niedługo…”



     Dzisiaj. Ta świadomość bardzo ją ekscytowała i przerażała zarazem. Co, jeśli to jakiś psychopata? Nie, szaleniec nie cytowałby Byrona… A właśnie, że tak… Sama już nie wiedziała, myśli miała totalnie skołowane. Przecież bardzo często seryjni mordercy lubują się w takiej tajemniczości, romantyzmie… Ale nie słyszała nic o żadnych seryjnych mordach, w mediach na ten temat nic nie wspominali… No tak, zawsze kiedyś musi być ta pierwsza ofiara…

     Potrząsnęła głową, żeby odpędzić od siebie te poplątane myśli. Była skołowana, pobudzona i co tu kryć… zaintrygowana. Chciała go spotkać. Nie narzekała na brak adoratorów, chociażby Ben, ale przez ostatni tydzień nie myślała o nikim innym, tylko o nim… o tajemniczym nadawcy bilecików. Zaprzątał jej umysł równie intensywnie, co mężczyzna ze snów.

     Przeszedł ją dreszcz, delikatne drżenie poruszyło jej ciałem od lędźwi do czubka głowy, koniuszków palców. Nie mogła się oprzeć pokusie wyobrażania  sobie,  że  obaj mają  ze sobą coś  wspólnego.  To było  głupie i romantyczne, zdawała sobie z tego sprawę, ale było coś upojnie  słodkiego w nocnych marzeniach o szarookim mężczyźnie adorującym ją w tak niezwykły sposób.

- Puk, puk…

Mary otrząsnęła się i spojrzała na drzwi.

- Proszę – powiedziała drżącym głosem.

- Za pięć minut wchodzimy. – W szparze obok futryny pokazała się łysa głowa Roberta. Jak tylko spojrzał na Mary, uśmiech na jego twarzy zgasł. – Coś się stało? – Stanął w progu.

- Nie – zaprzeczyła, także ruchem głowy. – Po prostu… nie mogę się dzisiaj jakoś zebrać. – Wzruszyła ramionami.

- Jesteś pewna, że wszystko w porządku? – Wszedł do środka i przykucnął obok niej.

- Tak. – Westchnęła. – To wszystko przez… - Jej wzrok bezwiednie spoczął na bukiecie w wazonie.

- Oj… zaintrygował cię, co? – Zaśmiał się i poklepał ją przyjaźnie po dłoni.

- Wiem, że powinnam teraz skupić się na występie, ale… jakoś nie potrafię.

- Chcesz go odwołać? – zapytał. – Zawsze możemy powiedzieć, że się źle poczułaś.

- Nie – ożywiła się. – Nie mogę pozwolić na to, żeby takie głupstwo wpływało na moją pracę.

     Już ma, pomyślał. Biedactwo, nawet nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo zmieniła się barwa jej głosu, wydaje się być niższa, można w niej wychwycić podźwięk melancholii, którego wcześniej tam nie było.

- Wszystko będzie dobrze – pocieszał ją.

- Wiem. – Wyprostowała się. – To tylko moje głupie przeczucie, ale wydaje mi się, że on tu dzisiaj będzie.

- Ja myślę, że był na wszystkich twoich występach od ubiegłego piątku.

- Możliwe, ale jestem pewna, że dzisiaj się spotkamy…

- I to by było złe…?

- Nie… nie wiem. – Zdenerwowana sapnęła. – Bobby, a jak to jakiś zboczeniec. Wiem, że prawdopodobnie przesadzam, ale takie rzeczy się zdarzają.

- Spokojnie, kwiatuszku. – Przytulił jej spięte ciało. – Nie pozwolimy nikomu cię skrzywdzić – Odsunął ją od siebie i spojrzał prosto w oczy. – Masz moje słowo.

- Dzięki. – Uśmiechnęła się niepewnie, odrobinę uspokojona.

- No… - Wstał. – To teraz zbieraj się, moja panno, bo tam na ciebie czeka pełna sala.

- Daj mi minutkę. – Mówiąc to, odwróciła się z powrotem do lustra.

- OK. – powiedział i wyszedł.

     Mary spojrzała znowu na swoje odbicie. Od emocji miała zaróżowione policzki i uznała, że w gruncie rzeczy nie wyglądało to tak źle. Włosy swobodnie opadały jej na ramiona, jakby nieposłuszne żyły własnym życiem.

- Trudno – mruknęła. – Musi tak zostać.

     Wzięła głęboki wdech, wstała i wyruszyła na spotkanie swoich słuchaczy.



     Stojąc w ciemności na scenie czuła, że cała dygocze. Tym razem wyjątkowo rozglądała się po sali, szukając go, ale większość stolików zajmowały pary albo grupki mieszanego towarzystwa. Jakoś nie mogła sobie wyobrazić, że przyszedłby tu z jakąś kobietą, nawet przyjaciółką. Ktoś siedział w boksie za przepierzeniem, była pewna, że co najmniej dwie osoby, jednak mogło ich być więcej. Ażurowa kratka uniemożliwiła jej stwierdzenie na sto procent, ile osób tam jest, a także rozpoznanie ich płci.

     Przeniosła wzrok na bar, przy którym siedziały trzy osoby, dwóch jegomości, gdzieś około pięćdziesiątki i mężczyzna,  na  oko  trzydziestoletni  z ponurą miną wpatrujący się w swojego drinka.

     Gdy rozległy się pierwsze dźwięki fortepianu, podniósł głowę i spojrzał na nią. Jego wzrok sprawił, że przeszedł ją dreszcz, lecz inny od wcześniejszych. Był lodowaty i nie miał nic wspólnego z jej odczuciami sprzed kilkunastu minut.

     Poczuła się nieswojo, jakby się go… bała? Czemu? Nie miała ku temu żadnego powodu, nadal otaczała ją dająca bezpieczeństwo ciemność. Czyżby robiła się przewrażliwiona? Bez sensu… Potrząsnęła głową i zaczęła śpiewać. Na początku głos jej nienaturalnie drżał, bała się, że nie będzie w stanie nad nim zapanować, ale po chwili dała się ponieść muzyce, tak że prawie zapomniała o tajemniczym mężczyźnie. Prawie… gdyż cały czas czuła na sobie jego wzrok, tak daleki od spojrzenia jej sennego gościa o szarych oczach.



***     



     Jack był roztrzęsiony, a jego kontrola na wyczerpaniu. Gdyby nie Sam, na pewno by się zerwał, nie bacząc na ludzi w lokalu, i zagarnął ją w swoje ramiona. Widział, że go szukała, że jego strategia zaskutkowała tak, jak planował. Mimo spowijającego ją cienia dostrzegał refleksy odbijającego się w jej oczach światła, gdy wodziła wzrokiem po sali. Jak mógł usiedzieć  w miejscu? Jak nie wybiec naprzeciw jej oczekiwaniu?

     Występ zakończył  się stanowczo  zbyt  szybko,  chciałby patrzeć na nią i słuchać kobiecego zmysłowego głosu bez końca. Jednak wiedział, że to oznacza, iż za kilka minut, najdalej za pół godziny pójdzie  do jej  garderoby  i wyzna,  że to on jest tym, który przysyłał jej kwiaty i romantyczne strofy. Już niedługo… Tak, jak to napisał na ostatnim bileciku.

     Dyskretnie wsunął rękę do wewnętrznej kieszeni marynarki i delikatnie, nie chcąc go uszkodzić, dotknął spoczywającego tam kwiatu. Wiedział, że róża będzie trochę wymięta, ale nie chciał się ujawnić zbyt wcześnie. Wiedział, że wejście do baru z herbacianą różą w ręku będzie równoznaczne z przyklejeniem sobie na czole kartki z napisem „To ja przysyłałem Mary kwiaty”.

     Po czasie, który uznał za wystarczający na odpoczynek dla artystki, dopił swoją whiskey i wstał. Spojrzał na przyjaciela, a ten podniósł dłonie nad blat stolika i pokazał mu, że trzyma kciuki.

- Do dzieła – powiedział Sam i odsunął nieco przepierzenie.

- Acha… - Jack wziął głęboki oddech i poszedł w kierunku baru.

     Sam patrzył na oddalającego się kompana. Starał się tego nie okazywać, ale był zdenerwowany. W napięciu tak mocno zacisnął szczękę, aż było słychać skrzypienie szkliwa o szkliwo. Wiedział jak ważna jest ta chwila  dla jego przyjaciela i mimo iż nie chciał go utracić, najważniejsze dla niego było szczęście Jacka.

     Tak więc zdumienie jego było ogromne, gdy ten po chwili wrócił do boksu i postawił na stoliku dwa drinki.

- Co się stało? – zapytał.

- Wyszła.

- Co?

- Wyszła – Słowa Jacka było ciężko zrozumieć przez zaciśnięte zęby. – Barman powiedział, że wyszła kilka minut temu… Cholera! – Walnął pięścią w blat, aż zadźwięczało szkło. – Zbyt długo czekałem.

- Nie wierzę. – Blondynowi brakowało słów.

- Ty? – Przyjaciel spojrzał na niego cynicznie. – Co ja mam powiedzieć?

- Stary, ja…

- Daj spokój – parsknął. – Nie chce mi się tu siedzieć. Wychodzimy.

- Jasne.

     Obaj podnieśli się jednocześnie i, nawet nie spoglądając na nieruszone drinki, udali się do szatni po okrycia.

     Na ulicy powitało ich wilgotne chłodne  powietrze. Postawili  kołnierze  i ruszyli w kierunku Elm St. Nic nie mówili. W milczeniu, szybkim krokiem kierowali się do nieznanego celu. Jack włożył ręce do kieszeni i opuścił głowę, tak że znad płaszcza widać było jedynie jego ciemne włosy. Był spięty, sztywność ramion i kroku mówiła Samowi jak bardzo. Wpatrzony w swoje buty, zdawał się nie zauważać otoczenia ani przyjaciela.

     Blondyn przyglądał mu się uważnie, zastanawiając się, czy jest coś sensownego, co mógłby teraz powiedzieć. Muszą ochłonąć… obaj. Na zimno coś razem wymyślą. Zresztą, co tu wymyślać…? Jutro też jest dzień i będzie także wieczór, a Mary też będzie śpiewała. Po prostu Jack nie będzie tak długo czekał i zaraz po występie do niej pójdzie. Ale wiedział, że teraz logiczna rozmowa z przyjacielem nie jest możliwa, nie kiedy jest tak pobudzony. Potrzebuje się rozładować. Przydałaby mu się teraz mała bijatyka do zrzucenia tego napięcia i frustracji, która jest widoczna nawet dla kogoś obdarzonego gorszymi zmysłami niż on.

     Sam rozejrzał się dookoła, szukając wśród mijających ich ludzi kogoś, kto miałby ochotę na małe mordobicie. Nie… w tej dzielnicy, to się raczej nie uda. Jak okiem sięgnąć same garniaki. Może zauważył ze dwie, trzy  osoby  w luźniejszym stroju, ale te szły objęte w parach.

     Wtem jego wzrok zatrzymał się na drugiej stronie ulicy, na mężczyźnie w brązowym płaszczu, którego już dzisiaj widział. Był w „Piżmie”, siedział przy barze i nie odrywał wzroku od… Mary. Niby nie było w tym nic dziwnego, ale, patrząc  teraz na niego, stwierdził, że nie podoba mu się jego sposób poruszania. Nerwowy krok, przygarbione plecy sprawiały wrażenie, jakby nie chciał być zauważony. Do tego nieustannie wpatrywał się w jakiś cel przed sobą.

     Sam podążył za jego spojrzeniem i zobaczył młodą kobietę. Brunetka, dość wysoka, szła szybko, równo. Zastanawiał się kim była, że mężczyzna ją śledził, z tyłu nie mógł jej rozpoznać. Dopiero kiedy w mijanej witrynie odbiła się kobieca twarz, dotarło do niego… Mężczyzna z baru śledził Mary.

- Jack – powiedział, lecz ten w zamyśleniu go nie usłyszał.

- Jack! – Tym razem go dodatkowo szturchnął.

- Nie chce mi się gadać. – Brunet mruknął, nawet nie podnosząc głowy.

- Musisz to zobaczyć – Sam nie dawał za wygraną.

- Co? – Jack spojrzał na przyjaciela.

- Po drugiej stronie ulicy, jakieś sto metrów przed nami.

Odruchowo spojrzał we wskazanym kierunku, nic niezwykłego tam nie było.

- I? – zapytał.

- Coś ci nie pasuje w tym obrazku?

Jack zamyślił się na chwilę i przyjrzał uważnie poszczególnym osobom. Uniósł nieco brwi, gdy znalazł właściwy element.

- Facet w brązowym płaszczu? – upewnił się.

- Tak. – Sam kiwnął głową. – Dziesięć metrów przed nim.

Przesunął wzrok, tak jak polecił przyjaciel i zamarł. Wstrzymał oddech i po prostu znieruchomiał na ułamek sekundy.

- Marie – jego usta same wyszeptały.

     Sam wyraźnie widział, jak zmieniał się wyraz twarzy jego towarzysza. Ponure napięcie ustąpiło miejsca radości na widok kobiety, żeby po chwili zajęła je wściekłość. Tak, nie była to złość, nawet ogromna… Zawładnęła nim wściekłość, w czystej postaci, zaciśnięte szczęki, nieco rozszerzone nozdrza, drgający mięsień tuż poniżej skroni… Ciemne brwi zbiegły się ku sobie, tworząc nieprzerwaną linię, a w szarych oczach płonęła furia. Widok ten był mu dobrze znany, chociaż tylko raz widział przyjaciela w takim stanie, po śmierci Marie.

     Jack, nie zwracając uwagi na poruszające się ulicą pojazdy, wyszedł na asfalt. Ogarnięty zarówno wściekłością jak i lękiem o swoją kobietę, która właśnie skręcała w boczną uliczkę, zmierzał w jej kierunku. Nic się dla niego w tej chwili nie liczyło poza bezpieczeństwem Mary. Nie zauważył nawet, że przyjaciel podąża za nim.



***     



     W pośpiechu mijała sklepowe wystawy, jedna za drugą, nie zwracając na nie najmniejszej  uwagi,  jedynie kątem oka postrzegała je jako ferię barw i światła o różnym natężeniu. Przechodni zauważała jedynie wtedy, gdy musiała kogoś wyminąć, nie zwalniając kroku. Chciała jak najszybciej znaleźć się w domu, czuła, że dopiero tam się uspokoi.

     Zdawała sobie sprawę, że jej niepokój jest irracjonalny, ale nie mogła się opanować. Wciąż pamiętała spojrzenie tamtego mężczyzny. Czuła na karku zimne mrowienie, zupełnie jakby nadal dotykał jej wzrokiem. Jednak nie śmiała się odwrócić i sprawdzić, czy faktycznie nieznajomy ją obserwuje, czy ją śledzi…

     Wariatka, powtarzała sobie. Naoglądałaś się za dużo filmów i teraz wyobraźnia płata ci figle. Nikt za tobą nie idzie… Mimo wszystko bała się spojrzeć do tyłu. Była wystraszona, zdenerwowana i zła… wręcz wściekła na siebie, że dała się ponieść romantycznym fantazjom na  temat nieznajomego o szarych oczach. Liczyła na scenę rodem z harlequina, a tym czasem czuła się jak schwytana w sidła Hannibala Lectera.

     Skręciła w Elm St. Jeszcze parę minut i będzie w domu. Zamknie się  w bezpiecznym azylu swojego mieszkania i dopiero wtedy odetchnie. Gdy zeszła z głównej ulicy, odgłosy ruchu ulicznego zaczęły cichnąć. Noc była bardziej wyrazista. Stojące ponuro latarnie przygasały, a przynajmniej odniosła takie wrażenie w porównaniu do kalejdoskopu świateł na Gay St.

     Im bardziej oddalała się od jednej z głównych arterii miasta, tym robiło się ciszej, spokojniej, a ją ogarniał większy strach. Jedynym dźwiękiem jaki słyszała, był nerwowy stukot jej obcasów na betonowym chodniku. Po chwili usłyszała coś jeszcze, kroki kogoś  innego.  Osoba ta szła  szybciej  od niej  i ciszej, lecz z każdą sekundą skrzypienie butów było wyraźniejsze i mogłaby przysiąc, że czuła czyjś wzrok wwiercający się w jej plecy.

     Ogarnęła ją panika i zaczęła biec, uważając, żeby nie połamać nóg na niebotycznych obcasach. Gdyby nie to, że miała na nogach botki sięgające do połowy łydki, z pewnością by zdjęła obuwie i rzuciła się do ucieczki boso. Jednak ściągnięcie butów zajęłoby jej zbyt dużo czasu, dając temu, kto ją śledził, akurat tyle, żeby zdążył ją dogonić.

     Dostała zadyszki, czuła, że wdychane przez usta powietrze zaczyna ją szczypać w gardle, próbuje rozsadzić płuca. Zarejestrowała, że kroki również zmieniły się w bieg i ta świadomość dodała jej sił, adrenalina pozwoliła jej łapać kolejne płytkie oddechy.

     Z daleka zobaczyła budynek, w którym mieszkała, jeszcze tylko pięćdziesiąt metrów. Uczucie ucisku w uszach i ciche piszczenie sprawiło, że nie słyszała już odgłosów żadnego biegu ani swojego, ani tego, który za nią podążał, tylko własny skrócony oddech i ten wysoki, przybierający na sile dźwięk w głowie.

     Jeszcze tylko trochę, dodawała sobie otuchy, trzydzieści metrów…

     I wtedy poczuła dotyk dłoni na ramieniu, a właściwie to chwyt, który nieomal zwalił ją z nóg. Chciała krzyknąć, lecz zdążyła tylko zaczerpnąć powietrza na chwilę przed tym, jak męska dłoń zasłoniła jej usta. Napastnik przycisnął ją plecami do siebie i zaczął ciągnąć w kierunku stojących kilka metrów dalej kontenerów na śmieci.

- Cichaj…  maleńka – powiedział chropowatym głosem, dysząc z podniecenia. –  Będzie  miło.  –  I przesunął językiem wzdłuż jej policzka.

     Nie!!! Krzyczała bezgłośnie, zaczęła się szarpać, wierzgać nogami, robiła wszystko co w jej mocy, żeby się uwolnić. Mężczyzna był o wiele wyższy od niej, z łatwością jednym ramieniem objął ją w talii, więżąc w żelaznym uścisku także ręce kobiety. Do obrony mogła jedynie użyć nóg. Kopała jak szalona, jednak nie mogła go dosięgnąć. Napastnik uniósł ją nieco do góry, tak więc nie miała oparcia w podłożu, jedynie co jakiś czas udawało jej się zarysować obcasem chodnik.

     Właśnie… obcasy, olśniło ją. Przestała się ruszać udając, że opadła z sił i pozwoliła zaciągnąć się do wybranego przez mężczyznę miejsca. Czekała, aż się zatrzyma, aż przestanie poruszać nogami. Gdy tak się stało, postawił ją na ziemi i nieco rozluźnił uścisk, aby móc ją obrócić ku sobie. Mary wykorzystała ten moment i z całej siły go nadepnęła. Wyraźnie czuła, jak obcas przebija skórę buta i zanurza się w ciele. Usłyszała trzask i pomyślała, że być może natrafiła na którąś z kości śródstopia, albo może szpilka nie wytrzymała siły uderzenia.

- Ty suko… - mężczyzna zawył z bólu, po czym uderzył Mary w twarz z taką siłą, że odbiła się od kontenera i upadła na ziemię tuż obok. – Zapłacisz mi za to.

     Mary spojrzała na napastnika, lecz w ciemnej, nocnej poświacie zobaczyła jedynie jego wściekłe, pełne bólu spojrzenie. Dotknęła ręką policzka, czuła piekący ból, powoli rozlewający się na pozostałe części twarzy. Oczy jej się zaszkliły i nie wiedziała, czy spowodowały to dolegliwości fizyczne, czy może narastająca w niej złość. Przeniosła spojrzenie w dół i zauważyła, że z prawej stopy mężczyzny coś wystaje. A jednak obcas, pomyślała i zaczęła nerwowo chichotać. Nie wiedziała dlaczego, ale nagle widok, wystającej z męskiej stopy, szpilki wydał jej się groteskowo zabawny. Podświadomie zdawała sobie sprawę, że było to nierozważne, ale nie mogła się opanować. Stres, panika… cokolwiek to było, sprawiło, że zaczęła się głośno śmiać.

     Jej reakcja jeszcze bardziej rozjuszyła agresora. Wściekły, wycedził coś niezrozumiale przez zęby i rzucił się na kobietę. Usiadł na niej okrakiem, jedną  ręką  uwięził  jej oba  nadgarstki,  a  drugą złapał  boleśnie  za brodę  i unieruchomił.

- No to nie będzie miło – powiedział i wpił się ustami w jej wargi. Zmusił kobietę, żeby je otworzyła i zaczął brutalnie penetrować jej wnętrze.

     Chciała się wyrwać, niczego bardziej nie pragnęła w życiu, ale nie miała szans, mężczyzna był zbyt silny. I co? Odezwał się głos w jej podświadomości. Ma skończyć jako ofiara jakiegoś popaprańca? Zamknęła powieki i z całych sił zacisnęła zęby. Poczuła lekki opór, lecz po chwili jej górna szczęka oparła się o dolną. Poczuła coś ciepłego i lepkiego w ustach…

     Mężczyzna się od niej oderwał.

- Kurwa mać!!! – krzyknął.

     W nikłym świetle latarni Mary zauważyła, że z ust wypływa mu ciemnoczerwona ciecz. Zrobiło jej się niedobrze… miała w ustach jego krew. Chciała się podnieść i ją wypluć, ale nie dano jej ku temu szansy.

- Zabiję cię za to – napastnik wybełkotał niewyraźnie i zaczął okładać kobietę pięściami po twarzy. Pogrążony w swojej furii, zatracał się coraz bardziej. Złapał ją za włosy i zaczął z całej siły walić głową o betonowe podłoże.

     Po kilku uderzeniach Mary przestała cokolwiek czuć, zauważała jedynie, że jej głowa zmienia położenie. Mężczyzna coś do niej mówił, ale ledwo go słyszała, miała wrażenie, że jest bardzo daleko. Otworzyła załzawione oczy – nawet nie wiedziała, że płakała – ale wzrok przesłaniała jej gęstniejąca czarna mgła.

     Wtem wszystko ustało. Nie czuła już żadnych ruchów ani drgań, wokół zrobiło się zupełnie czarno i nie słyszała nic poza szalonym galopem swojego serca. Jednak także ono stopniowo zaczynało zwalniać, zanikać. Potem znów coś się zaczęło z nią dziać, ktoś jej dotykał… Pewnie po chwili na oddech ten pieprzony zboczeniec chce dokończyć swoje dzieło, pomyślała.

     Ktoś podniósł jej głowę i położył nieco wyżej. Czyżby to były kolana? Czyjeś dłonie zaczęły jej delikatnie odgarniać włosy z twarzy. Uśmiechnęła się, to było miłe. Równolegle z uderzeniami własnego serca zaczęła słyszeć co się działo dookoła.

- … nie możesz, Marie… – mówił męski głos przepełniony rozpaczą. – Nie znowu… Marie…

     Jaka Marie? Nazywam się Mary, chciała mu odpowiedzieć, ale nie była w stanie poruszyć ustami.

- Marie… - Czuły szept spoczął wraz z ciepłym oddechem na jej policzku. – Moja Marie…

     Czy umarła? Ten głos sprawiał, że czuła się jakby wróciła do domu. Podobno właśnie tak to odczuwają ci, którzy trafiają do nieba.

- Marie…

     Głos zaczął cichnąć. Po chwili czuła już tylko ruch powietrza na  twarzy, a potem i to ustało. Spowiła ją całkowita i nieprzenikniona cisza, a wraz z nią ciemność…

6 komentarzy:

  1. No, tak... wiesz, ja tylko odświeżam... ale tak mi się nasunęło, bo tam gdzieś na początku była wzmianeczka jak to obaj panom się różne wybryki wspominały. I mam pytanie, czy jak się już weźmiesz za Sama to wrócisz do tych ekscesów? Bo ja to byłabym ciekawa tych ich wyczynów ;). No i oczywiście czekam na kolejny odświeżony rozdział... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Troszkę wspominek będzie tu, a troszkę gdzie indziej... . W części o Samie planuję zawrzeć trochę owych ekscesów ;) Kolejny rozdział wstawię w przyszłym tygodniu (muszę sobie zostawić trochę czasu na napisanie nowego ;) )

      Usuń
    2. Rozumiem :) ja to szczególnie na ten nowy czekam, ale starsze fajnie jest odświeżyć :)

      Usuń
  2. Postaram się, ale nie obiecuję... ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dlaczego do tego incydentu doszlo powinien byc szybszy 100 metrowto żadna odległośc choć z drugiej strony dobrze że wogole doczłapał Dobrze ze to dopiero poczatek i bohaterka to przezyje Jak zwykle dobrze sie czytalo ale nie oszczedzisz swoim bohaterkom traumatycznych przezyć dzieki lece do nastepnej czesci blanka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano musiało dojść i już :p;)
      Bardzo mnie cieszy, że ta opowieść wciągnęła Cię na tyle, że czytasz "ciurkiem". To mi wiele mówi i sprawia, że chce się pisać :)
      Dzisiaj w nosy będzie kolejna wstawka ;)
      Pozdrawiam, Soul :)

      Usuń

Za wszelkie komentarze bardzo dziękuję. Są one paliwem dla machiny zwanej weną i mobilizują do pisania jak nic innego :) Pozdrawiam wszystkich, Soul :)