Ważne

Teksty zawarte na tym blogu (poza "Za serce chwyciły") są mojego autorstwa i jako takie okryte prawami autorskimi. Jakiekolwiek ich wykorzystywanie lub przetwarzanie bez zgody autora jest zabronione. Wszystkie obrazki zamieszczone na tym blogu wyszukuję w internecie. Nie jestem ich autorką, dokonuję jedynie pewnych modyfikacji w domowym zaciszu.

Postanowiłam zdjąć ze Zwierzeń "kłódkę" dla nieletnich, a posty z treściami przeznaczonymi dla osób pełnoletnich opatrzyłam oznaczeniem "+18". Tak więc ostrzegam, jeśli przy tytule posta zobaczysz "osiemnastkę", wchodzisz na własne ryzyko...

wtorek, 16 września 2014

Zasłona czasu - Rozdział 10

Zapraszam na kolejny, 10 już, rozdział Zasłony czasu :)







No tak, pomyślał Sam. Tego się można było spodziewać. Patrząc na wyraz twarzy kobiety, wiedział, że musi sobie znaleźć inny obiekt zainteresowań. Wpatrywała się w swojego rozmówcę jak zaczarowana. Nie było to, co prawda jawne uwielbienie, jakim obdarowywały Jacques’a napotykane młode panny. Zachwyt zmieszany był z… lękiem?  Spostrzeżenie to zaskoczyło Sama. Nigdy dotąd nie zdarzyło się, żeby którykolwiek z nich budził lęk u płci pięknej.
Przeniósł wzrok na przyjaciela, wyszukując przyczyny niepokoju kobiety. Nic takiego nie znalazł. Jacques, jak zwykle, czarował swoim wdziękiem, więżąc ofiarę w niewoli kuszącego spojrzenia.
Ale zaraz… coś było nie tak. Oczy przyjaciela zdawały się być bardziej rozmarzone, uśmiech mniej pewny, drżący. Jakby to on wpadł w zastawione sidła, a nie na odwrót. To była ona. W końcu Sama olśniło. To ta nieznajoma z polany. Zaśmiał się w duchu. Musieli upatrzyć sobie tą samą zdobycz, inaczej byłoby za nudno. Sam nie miał nic przeciwko zdrowej rywalizacji, nawet lubił hazard, ale nigdy nie siadał do stolika z marnymi kartami. Patrząc na Mary-Ann Huxford, wiedział, że nie ma najmniejszych szans w tej rozgrywce. Chociaż… Podobno po upadku doznała amnezji, więc możliwe, że to jest właśnie przyczyną jej przelęknięcia, nie Jacques. Może jest zagubiona w świecie, którego nie rozpoznaje, w towarzystwie mężczyzny, przy którym nawet wytrawny znawca flirtu odpada w przedbiegach.
Wtem jego uwagę przykuł ruch na tarasie. Przekroczywszy próg, cicho, nie chcąc, żeby ją zauważono, pojawiła się Alberta Morland. Wodziła wzrokiem po ogrodzie, jakby czegoś szukając. Raczej kogoś, poprawił się w myślach Sam, gdy jej wzrok spoczął na zagubionej w swoich spojrzeniach parze. Starszej kobiecie rozbłysły oczy, gdy w geście przerażenia uniosła dłoń do ust. Wiedział, że za kilka sekund sędziwa dama zainterweniuje. Postanowił działać, żeby dać przyjacielowi jeszcze trochę czasu sam na sam z piękną panną Huxford.
- Pani Morland – powiedział, zbliżając się do kobiety. – Uroczy mamy wieczór, nie sądzi pani?

- Oh… - Alberta, zaskoczona obecnością mężczyzny, spojrzała na niego. – Tak, istotnie – odpowiedziała jakby od niechcenia  i wróciła wzrokiem do pogrążonego w ciepłym świetle lampionów ogrodu.
- Mogę pani towarzyszyć? Uczyni mi pani ten zaszczyt? – zaproponował Sam, widząc, że nie zamierza mu poświęcić ani minuty dłużej i kieruje się ku kamiennym schodom.
Kobieta, unosząc jedną brew, spojrzała na niego ze zdziwieniem. To dziwne, ale pod wpływem jej spojrzenia, poczuł się zakłopotany. Co jest? Zastanawiał się. Wytrzymał jego ciężar, a po chwili zauważył w nim zmianę, jakby złagodniało. No, ucieszył się, nie straciłem jeszcze swojego uroku.
- To bardzo miłe z pana strony. – Alberta uśmiechnęła się czarująco. – Towarzyszyć starszej pani, gdy wokół jest tyle pięknych młodych kobiet, które z pewnością byłyby milszym dla pana towarzystwem.
Niemożliwe! Sam mógłby przysiąc, że ta staruszka z nim flirtuje. Otwarcie! Niebywałe. Musiała być niesamowita kilkadziesiąt lat temu.
- Skądże. – Sięgnął po arsenał „uśmiechów nie do odparcia”. - Możliwość służenia pani ramieniem, będzie dla mnie honorem. – Sam zdał sobie nagle sprawę, ile w tych słowach było prawdy.

***




Alberta nie mogła przeboleć, że mężczyzna zniknął jej z pola widzenia. Gdy go pierwszy raz ujrzała, zwątpiła w klarowność swoich zmysłów. To było przecież niemożliwe. A może…? Sama nie wiedziała, co o tym myśleć. Chcąc się upewnić, musiała go zobaczyć ponownie, więc tak samo jak kilka minut wcześniej, zlekceważyła zagadujące ją osoby i ruszyła w kierunku drzwi, gdzie zniknęły szerokie męskie plecy.
Kiedy znalazła się na zewnątrz, zdążyła już stracić nadzieję, że go odnajdzie, gdy spostrzegła coś, co zmroziło jej krew w żyłach. Czarujący, uśmiechając się uwodzicielsko, rozmawiał z… Mary-Ann. Serce jej jakby na moment ustało w swojej pracy. To było nie do przyjęcia. Sami w nocy, w ogrodzie, bez przyzwoitki. Wszyscy doskonale wiedzieli, do czego może dojść w takich miejscach. Nawet gdyby nie doszło, to wystarczyłoby, że ktoś „serdeczny” by ich zauważył.
Przerażona, przesłoniła ręką usta, dziękując Bogu, że to nie Elisabeth znalazła się w tak niezręcznej sytuacji. Mary-Ann nie da się onieśmielić, ani zahukać  jakiemuś pierwszemu lepszemu podrywaczowi… Ale czy on nie jest kimś więcej, podpowiedział cichy głos przeszłości. Jeżeli odziedziczył nie tylko wygląd, to może być problem.
Nie ulegało wątpliwości, że musiała interweniować. Już zamierzała zejść na dół, gdy podszedł do niej ten mężczyzna. Na początku była zła, że ją odciąga od obowiązku, jakim była ochrona honoru wnuczki, lecz po chwili postanowiła wykorzystać jego obecność. W końcu to on przyniósł Mary-Ann do domu, być może ratując jej tym samym życie. Jeżeli nawet nie, to zawsze można to w taki sposób przedstawić. Był przystojny, czarujący. Tak, w sam raz nadawał się na ratunek dla niewinnej niewiasty – pod kontrolą troskliwej babki, oczywiście. Alberta nie była na tyle naiwna, żeby zostawić wnuczkę w towarzystwie któregokolwiek z tych dwóch dżentelmenów, zakładając, że takowymi byli.
- Dziękuję, panie Vaghun – powiedziała słodko. – W takim razie przejdźmy się po ogrodzie. Wieczór, jak pan zauważył, jest istotnie przeuroczy.

 ***

- Dobrze się pani czuje? – Dobiegł ją męski, zmysłowy głos.
- Co…? – Zamrugała kilkakrotnie powiekami, jakby wybudzając się z jakiegoś letargu. – Ach… tak, dziękuję.
To niemożliwe!! Wołała w środku. To jest jakieś chore… Jej wyobraźnia jest chora.
- Jest pani pewna? – Mężczyzna przyglądał się jej z zainteresowaniem. Gdy ponownie na niego spojrzała, spostrzegła, że pewny siebie uśmiech jakby zelżał, a w głosie usłyszała nutkę niepokoju. – Zbladła pani.
Zachowuj się normalnie, powtarzała do siebie w duchu. Normalnie. Żadnej histerii. Spokojnie, wdech i wydech, wdech i… Zmusiła swoje płuca do równej pracy, sprawiając, że serce również powróciło do regularnego rytmu. Jeżeli to jej nieprzewidywalna podświadomość jest autorką tego szaleństwa, nie pozostaje nic innego, jak poddać się nurtowi wydarzeń. Zaczerpnęła głęboko powietrza.
- Czy to miał być komplement, panie… - Zakładając nieszczęsną rękawiczkę, zerknęła na niego jakby od niechcenia. – Pan wybaczy, nie dosłyszałam pana nazwiska.
- Sedaine, Jacques Sedaine – odpowiedział zbity z tropu. Skłonił się, po czym wyciągnął rękę. – Do usług, panno…
Mary z niepokojem podała mu drżącą dłoń, dziękując opatrzności, że osłania ją warstwa chłodnego materiału.
- Mary… - zawahała się. – Mary-Ann Huxford. – Dygnęła, jak przystało na dobrze wychowaną młodą damę. Zrobiła to zupełnie odruchowo, jakby całe życie nie uczyła się niczego innego.
- To zaszczyt panią poznać, panno Huxford. – Jacques pochwycił kobiecą dłoń, następnie złożył na niej delikatny pocałunek.
Cholera! Przeklęła w myśli. Cienki materiał okazał się być zbyt słabą barierą. Czuła, jak ten pozornie niewinny dotyk ust wypala dziurę nie tylko w rękawiczce, ale również w jej skórze wżerając się gorącem w niemal boleśnie pulsujące tętnice. Zacisnęła zęby i zabrała rękę dopiero wtedy, gdy nie budziło to podejrzeń. Nie mogła mu pokazać, jak silny wpływ wywarł na nią ten gest.
Zastanawiała się, co powiedzieć, aby przerwać zaistniałe, krępujące milczenie, gdy spostrzegła zbliżającą się do nich parę. Odetchnęła z ulgą rozpoznając ciotkę Albertę w towarzystwie obcego, ale niezwykle przystojnego mężczyzny.

- Mary-Ann? – Pani Morland niezwykle wymownie zerknęła na swoją cioteczną wnuczkę. – Co ty tu robisz, kochanie? – Niby mimochodem spojrzała na towarzyszącego młodej kobiecie bruneta. – Pozbawiasz wszystkich swojego uroczego towarzystwa.
Mary nie zdołała się opanować i cicho parsknęła. Uspokoiła się jednak, widząc karcący wzrok seniorki.
- Przepraszam, ciociu. – Postanowiła podjąć tą grę. – Te wszystkie tańce tak bardzo mnie zmęczyły, że potrzebowałam chwili odpoczynku na świeżym powietrzu.
     Alberta widząc radosne ogniki w oczach dziewczyny, pomyślała: Zuch dziewczyna, moja krew. Zupełnie zapominając, że nie jest jej prawdziwą babką.
- Tylu młodych ludzi się o ciebie dopytuje, rozczarowanych, że zapisane w karneciku tańce ich ominęły – powiedziała szczerze zmartwiona nieroztropnością przyszywanej wnuczki. – Ale… - zawiesiła głos, spoglądając na Jacques’a – miałaś prawo opaść z sił. Myślę, że wszyscy wybaczą ci tę niedyspozycję. W końcu potrafisz oczarować wszystkich.

***

A niech to! Ta starucha specjalnie tak mówi! Jacques aż kipiał ze złości. Spojrzał z wyrzutem na przyjaciela. Jak mogłeś do tego dopuścić, Sam? Wszystko szło tak gładko, panna niewątpliwie była pod wrażeniem jego osoby, mimo iż ostry miała języczek. „Czy to miał być komplement?” Zabrzmiało mu w uszach. Nigdy nie spotkał się z taką bezpośredniością u młodej damy. Takowe zachowanie w towarzystwie było nie do przyjęcia, lecz w ustach Mary-Ann Huxford te słowa zabrzmiały jak najpiękniejsza muzyka. Wypowiedziane cichym, chrapliwym głosem, poruszyły w nim strunę, o której istnieniu już dawno zapomniał.
Rozmyślania Jacques’a przerwał głos starszej kobiety. Ale zaraz… Czy to nie była ta sama, która go tak bez skrępowania obserwowała? Patrząc w zimne oczy wyniosłej staruszki, wiedział, że nie będzie mu łatwo zaskarbić sobie jej przychylność.
- Mary-Ann, chciałabym Ci przestawić pana Sama Vaghun.
- Panie Vaghun. – Mary z gracja dygnęła.
- Panno Huxford. – Sam się skłonił. – Cieszę się, że w końcu oficjalnie się poznaliśmy.
Jacques zesztywniał słysząc te słowa. Spojrzał na Mary-Ann i zauważył, że jest zaskoczona tak samo jak on. Huxford… Mary-Ann Huxford… To ją tamtego dnia znalazł Sam. Niech to wszyscy diabli!! Dlaczego nie chciało mu się wtedy wyruszyć razem z przyjacielem.
- Pan Vaghun uratował ci życie – powiedziała seniorka.
Młoda kobieta przybrała jeszcze bardziej zdziwiony wyraz twarzy. Jak na dłoni było widać, że nie ma pojęcia, o co chodzi starszej krewniaczce.
- Ależ nie zrobiłem nic, co by zasługiwało na takie miano – odpowiedział skromnie Sam.
- Nie ma pan racji, drogi chłopcze. – Alberta uśmiechnęła się do niego ciepło. – Pozwoli pan, że z racji wieku i osobistej wdzięczności, będę się tak do pana zwracała?
- Jak sobie pani życzy. – Blondyn z pokorą skłonił głowę.
A to przyjaciel, pomyślał Jacques. Już sobie urobił staruchę i pewnie całą rodzinkę. Została jeszcze tylko Mary-Ann. Czy z nią pójdzie mu równie łatwo? Spojrzał na młodą kobietę i po raz kolejny zachwycił się jej urodą, błyszczącymi oczami, ustami jak płatki róży, łabędzią linią smukłej szyi… Dosyć! Opanuj się! Nie pora teraz na podziwianie niewieścich walorów. Musi coś wymyśleć.
- Mary-Ann – odezwała się starsza dama. – To pan Vaghun znalazł cię wtedy na zboczu i przyniósł do domu.
- Oh… - Kobieta spłonęła rumieńcem, co spowodowało szybsze bicie nie jednego, a dwóch męskich serc. – Nie wiedziałam. – Dygnęła ponownie. – Proszę przyjąć moje podziękowanie. Mam nadzieje, że będę mogła się kiedyś odwdzięczyć za… ratunek – zawahała się odrobinę przy ostatnim słowie.
- Nie ma za co, panno Huxford. – Sam jak na dżentelmena przystało, umniejszał swoje zasługi.
- Ależ jest – wtrąciła seniorka.
Blondyn na nią spojrzał, po czym wrócił wzrokiem do Mary-Ann i powiedział:
- Jeśli podaruje mi pani dzisiejszego wieczoru walca, uznam, że jesteśmy kwita. – Uśmiechnął się łobuzersko.
- Z przyjemnością, panie Vaghun – Mary odwzajemniła uśmiech.
Irytacja Jacques’a zaczęła rosnąć. Zachowywali się tak, jakby go tu nie było, a to była przecież JEGO leśna nimfa. Sam ma się od niej trzymać z daleka. Nigdy nie rywalizowali o kobietę, zawsze jeden drugiemu ustępował, w końcu „tego kwiatu, pół światu”. Lecz nie tym razem. Czuł, że nie może zrezygnować. Stojąca obok niego kobieta była inna. Mimo iż dzieliła ich odległość pięciu stóp, odczuwał jej obecność każdą komórką swojego ciała.
Chrząknął głośno, przyciągając w ten sposób uwagę przyjaciela, który zdawał się być zauroczony młodą kobietą. Ten spojrzał na niego i uzmysłowił sobie własne niedopatrzenie.
- Panie wybaczą moje zaniedbanie – powiedział przepraszająco. – Proszę pozwolić przedstawić sobie mojego przyjaciela, Jacques’a Sedaine.
Po tych słowach zapadła głucha cisza. Wisząca w powietrzu konsternacja zdawała się aż krzyczeć. Mary, niedowierzając, spoglądała to na jednego, to na drugiego mężczyznę. Alberta wyglądała, jakby miała dostać apopleksji.
Oto i moja chwila, pomyślał Jacques.
- Bardzo mi miło panią poznać, pani…
- Alberta Morland – wyszeptała kobieta, ledwo otwierając buzię, po czym  podała mu dłoń.
Ujął ją i musnął ustami materiał rękawiczki.
- A to panna Mary-Ann Huxford, o której ci opowiadałem – kontynuował Sam.
- Pannę Huxford miałem już przyjemność poznać. – Mówiąc to, uśmiechnął się czarująco do młodej kobiety, następnie spojrzał znacząco na przyjaciela.
- Oh.. – żachnął się blondyn, a po chwili dodał. –To już wiesz, że nie przesadzałem opisując jej niezwykłą urodę.
Hehehe… Zaśmiał się w duchu Sedaine. Parujesz cios? Rozpocznijmy więc tą grę.
- Istotnie, przyjacielu. – Uśmiechnął się. – Jednak myślę, że twoje słowa nie oddawały dostatecznie uroku panny Huxford.
  
 ***
       
Co jest?! Mary z coraz większym zniecierpliwieniem słuchała rozwijającej się rozmowy. Czy mnie tu nie ma? Pytała samą siebie. Spojrzała na ciotkę, licząc na to, że ta zareaguje adekwatnie do sytuacji. Ale Alberta Morland jakby zamarła i zdawała się nie dostrzegać tego, co się wokół niej  dzieje. Tak więc Mary była zmuszona przejąć inicjatywę w swoje ręce. Wiedziała, że nie zrobi tego w formie właściwej dla dobrze wychowanej panny, ale te dwa napuszone koguty – bo mimo całego swojego uroku tym właśnie byli – prowadzą swoistą grę słowną na jej temat, nie zważając przy tym  kompletnie na jej osobę.
- Jeśli panowie pozwolą – wtrąciła stanowczym tonem - chciałam zauważyć, że moja ciocia i ja nadal tu jesteśmy. Jednak skoro nasze towarzystwo nie jest panom potrzebne, pozwolicie, że się oddalimy.
Dygnęła, następnie chwyciła ciotkę pod rękę, po czym ruszyły obie w kierunku zabudowań, pozostawiając w ogrodzie dwóch mężczyzn, którzy wyglądali, jakby właśnie dostali czymś ciężkim po głowie.
I dobrze wam tak, pomyślała.

8 komentarzy:

  1. I dobrze im tak :D
    Za staruchę pod adresem ciotki Alberty, nawet jeśli to była tylko myśl, należało się ;)

    To było na jeden haust, za mały, żeby się najeść . Teraz czekam na kolejny :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, Kami :)
      Tak mało, bo dalej powoli się pisze...
      Ale postaram się streścić ;) Słowo :)
      Buziaki ;):)

      Usuń
  2. Koncowka mnie powaliła ale widze ze nie tylko mnie obu panów rowniez Tyle interesujących rzeczy sie tu dzieje rywalizacja obu panow , zaskoczenie bohaterki i tajemnicza reakcja ciotki Im głebiej wnikam w tą powiesc tym bardziej ta zasłona zamiast sie unosic lub przejasniac gęstnieje Dzieki Soul milego dnia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już niedługo wszystko zacznie się powolutku wyjaśniać.
      Dziękuję za miłe słowa, Blanko :)
      Pozdrawiam, Soul :)

      Usuń
  3. Ale Mary im dogadała, świetnie napisałaś :) Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż, Mary ma języczek z naszej epoki, więc jeśli panowie liczą na potulną panienkę... Czeka ich niespodzianka ;).
      Przepraszam, że tak późno odpowiadam, ale przez kilka dni nie miałam dostępu do sieci :)
      Dziękuję za miłe słowo :).
      Pozdrawiam, Soul :).

      Usuń
  4. O jaaaa czekam i się nie mogę doczekać :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :) Kolejny rozdział ukaże się w najbliższych dniach, tak więc zapraszam :)
      Pozdrawiam, Soul :)

      Usuń

Za wszelkie komentarze bardzo dziękuję. Są one paliwem dla machiny zwanej weną i mobilizują do pisania jak nic innego :) Pozdrawiam wszystkich, Soul :)