Paryż, 14 lipca 1789
Mężczyzna
przechadzał się po pokoju w tę i z powrotem, od ściany do ściany. Jego
zniecierpliwienie było widoczne w każdym geście, kroku. Wiedział, że jeśli za
chwilę nie wyjdzie, to spóźni się na umówione spotkanie, tylko że nie mógł
wyjść, a raczej – nie chciał. Nikt o zdrowych zmysłach nie opuściłby teraz
bezpiecznego schronienia, jakie zapewniały mury własnego domu. Chyba że był
jednym z tysięcy ludzi opanowanych przez rewolucyjną gorączkę.
Podszedł do ogromnego dwuskrzydłowego
okna. Z piętra kamienicy miał doskonały widok na wszystko, co się rozgrywało na
ulicach miasta. Morze ludzi wypływało z każdego zaułka, przecznicy, tak gęste,
że nie można było dojrzeć nawet skrawka bruku, którym była pokryta ziemia.
Szli z okrzykiem na ustach, ich głosy
niosły się echem daleko i zlewały w jeden niezrozumiały dla uszu bełkot. Uważał
ich za szaleńców, samobójców, ale wiedział, że lepiej oni niż… Cóż, ktoś musiał
to zrobić. On sam był zbyt wygodny i leniwy, żeby się bezpośrednio angażować.
Doskonale wiedział, co się działo we Francji i dlaczego. Niejednokrotnie
widywał ulotki z hasłami zachęcającymi do buntu przeciwko systemowi. W całym
kraju chyba nie było jednostki, która nie trzymałaby w ręce jednej z wielu
broszur. „Czym jest stan trzeci?
Wszystkim. Czym był dotąd? Niczym. Czego żąda? Być czymś.” Te słowa prawie
krzyczały z kart rozrzucanych po całym mieście. Ludziom wiodło się źle, bardzo
źle. Ubóstwo biedoty osiągnęło swoiste apogeum, doprowadzając dziewięćdziesiąt
procent społeczeństwa do ostateczności.
Lecz on nie miał powodu do zmartwień, tak
jak ci nieszczęśnicy na dole. Nie było to jego zasługą i mimo iż zdawał sobie z
tego sprawę, nie miał poczucia winy, nie czuł zakłopotania. Odkąd pamiętał,
wszystko dostawał podane „na srebrnej tacy”. Jego ojciec zapewnił rodzinie byt
znacznie wyższy od przeciętnego i to nie zważając na sytuację jaka ogarnęła kraj.
Geoffrin Sedaine nie poświęcał rodzinie
zbyt wiele czasu, zaniedbując tym samym wychowanie jedynego syna. Jednakże we
własnym mniemaniu spełniał swój obowiązek, zabezpieczając bliskim dostatnie
życie. Od najmłodszych lat miał smykałkę do handlu i postanowił, że w tym
kierunku potoczy się jego życie. Często wyjeżdżał na całe tygodnie poszukując
oryginalnych towarów i najkorzystniejszych ofert.
W ten sposób Jacques, odkąd pamiętał, był
skazany na ślepą miłość matki, która całe uczucie jakie miała w sercu
przelewała na syna i rozpieszczała go niemiłosiernie. Nic więc dziwnego, że
wyrósł na młodego człowieka, który uważał, że wszystko mu się od życia należy.
Nigdy nie karany przez rodzicielkę, która swą pobłażliwością chciała zastąpić
nieobecność ojca, pozwalał sobie na wiele. Tak było do momentu, kiedy pięć lat
temu Madame Sedaine zmarła na atak serca. Mimo iż rozpieszczony, Jacques nie
był złym człowiekiem. Wyniósł z domu dobre wychowanie, grzeczny, kulturalny,
jako dziecko nigdy nie znęcał się nad zwierzętami, nie szydził ze słabszych czy
biedniejszych, nie dokuczał służbie. Jednakże odkąd zrozumiał na czym polegają
relacje damsko-męskie, nie żałował sobie przyjemności, jaką dawało obcowanie z
przedstawicielkami płci pięknej.
Nie był jakiś niesamowicie piękny i zdawał
sobie z tego sprawę. Nie można go było posądzić o to, że był zarozumiały.
Przystojny… owszem. Wysoki wzrost, sto dziewięćdziesiąt osiem centymetrów,
odziedziczył po ojcu, jak i smukłą budowę ciała. Oczy miał po matce - szare czasami
przybierające odcień bladego błękitu. Nie pasowały one do ciemnej oprawy i
prawie czarnych gęstych włosów, aczkolwiek tworzyły całość, która zwracała na
siebie uwagę, zwłaszcza kobiet.
Jacques sapnął coraz bardziej
zdenerwowany. Julie nie będzie na niego czekać całą wieczność, a byłaby to
ogromna strata. Córka Kapitana Boileau była niezwykle urodziwą niewiastą, z
resztą tak samo jak jej matka… Zaśmiał się cicho na wspomnienie potajemnego
spotkania z panią kapitanową. Jeśli córka jest choćby w połowie podobna do
matki, to szykowało mu się bardzo interesujące popołudnie. O ile ten tłum
wypełniający ulice Paryża dotrze wreszcie do swego celu, Bastylii.
Wtem usłyszał jakiś hałas na dole, jakby
ktoś się sprzeczał. Postanowił sprawdzić o co chodzi. Czyżby motłoch zdecydował
wedrzeć się do jego domu? Przeraził się. Spojrzał ponownie na zewnątrz, ludzie
szli w niezmiennym kierunku, jak mrówki podążające niewidzialnym szlakiem do
swojego kopca.
Rozległo
się ciche pukanie do drzwi.
-
Proszę – powiedział, zwracając wzrok w tamtym kierunku.
W
progu pojawiła się Sophie, pokojówka.
-
Panie Sedaine, przyszedł ktoś do Pana – powiedziała nieśmiało. – Czeka na dole.
-
Do mnie? – Był zdziwiony, nie spodziewał się żadnych gości.
-
Tak, próbowałam ją odprawić, ale… - tłumaczyła dziewczyna.
-
Ją? Kto to?
-
Jakaś stara cyganka, która… Auu… - W tym momencie pokojówkę pchnęła starsza
kobieta. Stanęła w drzwiach ubrana w stare, brudne odzienie.
-
To ty… - wysyczała.
-
Słucham? Kim jesteście, kobieto? – Obecność staruszki go zaniepokoiła. Nie
chodziło o to, jak wyglądała, nie raz widywał biedaków w utytłanym, zniszczonym
okryciu. Większe wrażenie na nim wywarło spojrzenie czarnych, błyszczących,
bystrych oczu, wyraźnie nie pasujących do ciemnej, pomarszczonej twarzy. Głowę
kobiety okrywała brunatna chusta, spod której wystawały dwa grube, czarne
warkocze przeplecione pasmami siwych włosów. Czego chciała ta cyganka?
-
Proszę Pana, ja próbowałam ją zatrzymać, mówiłam, że…
-
Nic się nie stało, Sophie – przerwał pokojówce. – Możesz odejść, ja się tym
zajmę.
Dziewczyna wahała się przez chwilę, po czym
dygnęła i pośpiesznie się oddaliła. Gdy tylko zniknęła z pola widzenia,
staruszka weszła do pokoju. Zaskoczony jej tupetem Jacques postąpił dwa kroki
do tyłu.
-
Ona nie żyje – zaczęła, zbliżając się do mężczyzny.
-
Ona…? Kto? – Nie wiedział, o co chodzi. To jakaś wariatka, pomyślał. W jej
oczach widać było szaleństwo.
-
Periana – wyrzuciła z siebie, a widząc jego zdezorientowaną minę, dodała. –
Moja wnuczka, nawet nie pamiętasz, jak miała na imię. – Ciemne tęczówki
przesłoniły łzy.
-
Per… - Nadal nie miał pojęcia, o czym ona mówi. – Chyba mnie z kimś pomyliłaś,
starowinko – powiedział łagodnie, próbując ją „kupić” swoim niezawodnym do tej
pory uśmiechem.
-
Nie! – krzyknęła i puknęła go palcem w klatkę piersiową. – Nie będziesz mnie tu
czarował. Wystarczy, że zbałamuciłeś niewinną dziewczynę, niszcząc jej tym
samym życie.
Nie do wiary! Był w szoku, nie wierzył
własnym oczom ani uszom. Nikt nigdy się do niego nie zwracał takim tonem.
-
Ale… - Chciał coś powiedzieć, lecz cyganka pchnęła go, wymuszając tym samym
dalsze cofanie. Podążyła za nim i przyparła do ściany.
-
Oszczędzaj swoje złote słowa dla kogoś innego – wycedziła przez zaciśnięte
zęby. W jej spojrzeniu zabłysnął gniew, przepędzając stamtąd niedawny cień żalu
i bólu. – Skoro masz taką krótką pamięć, to może ci ją odświeżę. – Przyłożyła
dłonie do skroni mężczyzny.
Już miał odepchnąć ręce kobiety, ale wydarzyło
się coś, co sprawiło, że zamarł. Na ułamek sekundy twarz staruszki zmieniła się
w piękne oblicze młodej dziewczyny. Periana… Oh, tak… Jak mógł zapomnieć tak
słodkie dziewczę. W ciągu dwudziestu ośmiu lat swojego życia nie poznał
drugiej, równie uroczej istoty. Była przy tym taka niewinna, nietknięta.
Mimowolny uśmiech zagościł na jego ustach na wspomnienie wieczoru, gdy oddała
mu swój najcenniejszy skarb.
Cyganka oddaliła się od niego i wizja
minęła. Potrząsnął głową, próbując wrócić do rzeczywistości.
-
To twoja wnu…
-
Zhańbiłeś ją – weszła mu w słowo – a teraz nie żyje – powiedziała z goryczą.
-
Nie… żyje… - Słowa uwięzły mu w gardle.
-
Szukała u ciebie wsparcia, pomocy. – Odwróciła twarz. – Po tym, jak ojciec się
jej wyrzekł, a ty przegoniłeś ją jak śmiecia. – Głos kobiety zadrżał. – A ona
nosiła w sobie twoje dziecko.
-
Co…?! – Z szoku zabrakło mu powietrza, poczuł, że zaczyna się dusić.
-
Jeszcze się wypierasz?! – Mylnie odebrała jego zachowanie.
-
Ja… - Próbował przypomnieć sobie, czy jeszcze kiedykolwiek po tamtym wieczorze
spotkał się z dziewczyną. Nagle zdał sobie sprawę, że w zeszłym tygodniu na
jego polecenie służba przegoniła jakąś cygankę. Nie przywiązał uwagi do tego
zajścia, nawet nie pofatygował się na dół, myśląc, że była to kolejna żebraczka
błagająca o wsparcie.
-
Gdybyś okazał choć odrobinę żalu, skruchy – westchnęła – może wtedy ulitowałabym
się nad tobą, ale widząc, że wiadomość o jej śmierci w ogóle cię nie porusza… – Wyprostowała się i uniosła ramiona ku górze. – Zapłacisz za to! – I zaczęła
zawodzić w nieznanym Jacques’owi języku.
Patrzył na nią jak sparaliżowany. Zupełnie
jakby staruszka siłą woli go unieruchomiła. Kiedy doszedł do siebie, zamierzał
przejąć kontrolę nad sytuacją i wyrzucić ją na bruk, lecz zaczęło się dziać coś
bardzo dziwnego. Poczuł jak powietrze wokół niego zaczyna wirować. Ruch ten z
każdą chwilą przybierał na sile, targając mu włosy i ubranie. Zupełnie jakby
stał w środku małego tornada, które powstało tylko po to, żeby go pochłonąć.
Nie słyszał już głosu cyganki. Jedynym dźwiękiem, jaki do niego docierał, był
szum wiatru i wrażenie, jakby coś gwizdało w jego głowie. Ten wysoki ton
stopniowo stawał się coraz głośniejszy, świdrując na wskroś jego umysł i
powodując niemożliwy do wytrzymania ból.
Jacques zasłonił dłońmi uszy, lecz niczego
to nie zmieniło. Opadł na kolana i skulił się w sobie, myśląc, że już więcej
nie zniesie, że za moment jego czaszka rozpadnie się na miliony kawałków. Z
jego piersi wydarł się krzyk cierpienia…
I wtedy wszystko ucichło. Wiatr nagle
ustał. Ot tak, jakby tej zawieruchy wcale nie było. Jedynymi śladami jej
bytności w pomieszczeniu było nieco zmierzwione odzienie mężczyzny i włosy,
które jeszcze nie zdążyły opaść. Zniknęła również stara kobieta.
Sedaine powoli się wyprostował i rozejrzał
z niepokojem dookoła. Co to było? Co się tu przed chwilą wydarzyło?! Gdzie jest
ta cyganka…? Szukał dowodów na to, że nie miał omamów, że ta starucha faktycznie
była w jego domu. Niczego takiego nie znalazł. Otaczała go cisza i spokój.
Wziął kilka głębszych wdechów. Musisz ochłonąć, nakazał sobie. Uspokój się. Nic
takiego się nie wydarzyło, musiałeś zemdleć albo… zasnąć…?
Nieważne, otrząsnął się. Jednakże tu nie
powinno być tak spokojnie… Podszedł do okna i spojrzał na zewnątrz. Ulice były
puste, jedynie w oddali majaczyły cienie pochodu kierującego się ku Bastylii.
Niebo zasnuł dym z pochodni niesionych przez tłum.
-
A więc stało się – powiedział cicho.
Odwrócił się i założył wiszący na oparciu stojącego nieopodal krzesła,
wyjściowy surdut. Tak. Teraz może spokojnie udać się na schadzkę z piękną
Julie. Uśmiechnął się w duchu. Rewolucja czy nie, życie toczy się dalej,
pomyślał. Chwilę później wyszedł, zupełnie jakby sytuacja sprzed kilku minut nie
miała miejsca.
Opuszczając pokój, nie zauważył leżącego na
podłodze kawałka papieru, pokrytego niewyraźnym charakterem pisma. Nieświadom,
co go czeka, nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo zawarte na nim słowa
zmienią jego życie.
Zaczyna się bardzo ciekawie. Wyczuwam u Ciebie sporą wiedzę historyczną a przy tym masz już niezły warsztat pisarski :) Wiesz, Wiolu .. Ta proza, którą piszesz, ma też w sobie coś z poezji :) na razie przeczytałem ten tekst i jestem pod wrażeniem :) A tak nadmienię ..... ze zdjęcia obok bardzo przypominasz Antoninę Krzysztoń ;) Bardzo ją lubię a swego czasu zasłuchiwałem się w jej muzyce. Pozdrawiam Serdecznie :) Paweł Fiedys
OdpowiedzUsuńtylko, że nie mógł wyjść
OdpowiedzUsuńhttp://so.pwn.pl/zasady.php?id=629776
Odkąd pamiętał wszystko dostawał podane „na srebrnej tacy”.
Przecinek przed „wszystko”.
Jednakże we własnym mniemaniu spełniał swój obowiązek zabezpieczając bliskim dostatnie życie.
Przecinek przed imiesłowem.
http://so.pwn.pl/zasady.php?id=629779
Często wyjeżdżał na całe tygodnie poszukując oryginalnych towarów i najkorzystniejszych ofert.
Przecinek przed imiesłowem.
Dość wysoki wzrost, sto dziewięćdziesiąt osiem centymetrów
Dość wysoki? Niespełna dwa metry to wysoki wzrost.
Oczy miał po matce, szare czasami przybierające odcień bladego błękitu.
Oczy miał po matce – szare, czasami przybierające odcień bladego błękitu.
powiedział zwracając wzrok w tamtym kierunku.
Przecinek przed imiesłowem.
Niepoprawnie zapisujesz dialogi.
- Do mnie? – był zdziwiony
Wielką literą po myślniku.
Auu… - w tym momencie pokojówkę pchnęła starsza kobieta.
Wielką literą po myślniku. // Zamień dywiz na półpauzę.
kobieto? – obecność staruszki go zaniepokoiła.
Wielką literą po myślniku.
ciemnej pomarszczonej twarzy.
Przecinek przed „pomarszczonej”, skoro w opisie oczu je stawiałaś.
dwa grube czarne warkocze
J.w. Przecinek przed „czarne”.
poczym dygnęła
Po czym.
zaczęła zbliżając się do mężczyzny.
Przecinek przed imiesłowem.
imię – ciemne tęczówki przesłoniły łzy.
Wielką literą po myślniku.
- Per… - nadal nie miał pojęcia
Wielką literą po myślniku. No właśnie, to nawet nie jest myślnik, bo dywiz nie pełni tej funkcji.
powiedział łagodnie próbując ją „kupić” swoim niezawodnym do tej pory uśmiechem.
Przecinek przed imiesłowem.
- Ale… - chciał coś powiedzieć
Dywiz =/= pauza/półpauza. // Wielką literą po myślniku.
lecz cyganka pchnęła go wymuszając tym samym dalsze cofanie.
Przecinek przed imiesłowem.
W jej spojrzeniu zabłysnął gniew przepędzając stamtąd niedawny cień żalu i bólu.
Przecinek przed imiesłowem.
odświeżę – przyłożyła dłonie do skroni mężczyzny.
Wielką literą po myślniku.
Potrząsnął głową próbując wrócić do rzeczywistości.
Przecinek przed imiesłowem.
- Nie… żyje… - słowa uwięzły mu w gardle.
Wielką literą po myślniku.
pomocy – odwróciła twarz – po tym
Wielką literą po obu myślnikach.
śmiecia – głos kobiety zadrżał.
J.w.
- Co…?! – z szoku zabrakło mu powietrza
Tutaj też.
- Jeszcze się wypierasz?! – mylnie odebrała jego zachowanie.
I tutaj.
- Ja… - próbował przypomnieć sobie
J.w.
nawet nie pofatygował się na dół myśląc
Przecinek przed imiesłowem.
porusza… – wyprostowała się i uniosła ramiona ku górze.
Wielką literą po myślniku.
Ruch ten z każdą chwilą przybierał na sile targając mu włosy i ubranie.
Przecinek przed imiesłowem.
Jedynym dźwiękiem, jaki do niego docierał był szum wiatru i wrażenie jakby coś gwizdało w jego głowie.
Oddzielający wtrącenie przecinek przed „był”. // Przecinek przed „jakby”.
Nie ważne
Nieważne.
Teraz może spokojnie udać się ma schadzkę z piękną Julie.
Na.
Chwilę później wyszedł zupełnie jakby sytuacja sprzed kilku minut nie miała miejsca.
Przecinek przed „zupełnie”.
Opuszczając pokój nie zauważył leżącego na podłodze kawałka papieru
Oddzielający imiesłów przecinek przed „nie”.
Witam, Shun Camui :)
OdpowiedzUsuńDzięki ogromne za trud pracy włożony w wyłuszczenie potknięć. Cóż... za nieuwagę się płaci ;)
Na pewno skorzystam z rad.
Pozdrawiam, Soul :)
Spoko. ;)
OdpowiedzUsuń