Pomieszczenie
było niewielkie, przesiąknięte wilgocią i zapachem siana. Maleńkie okno,
umieszczone tuż pod niskim sufitem, wpuszczało do środka odrobinę księżycowego
blasku. Łuna ta była wystarczająca, aby kobieta mogła zobaczyć srebrne refleksy
na włosach śpiącego chłopca. Izba, w której nocowali, znajdowała się w
przybudówce obok obory. Wcześniej, za dnia Isabel widziała, że chropowate
ściany były niedawno bielone, a podłoga wyłożona świeżą słomą.
Z miłością i lękiem patrzyła na Cayo. Leżał
na starej pryczy, przykryty dwoma zniszczonymi kocami, z których jeden był
przeznaczony dla niej. Dostali je od tej miłej kobiety, która pozwoliła im się
tu zatrzymać.
Siedziała na swoim posłaniu, tak samo
wyeksploatowanym jak chłopca, ale przywykła do gorszych warunków. W ostatnim
czasie niejednokrotnie byli zmuszeni spać na gołej ziemi, a przed chłodem
chroniło ich jedynie liche odzienie i własne ciała. W takie noce kobieta tuliła
do siebie Cayo i starała się jak najdokładniej okryć spódnicą swojej sukni.
Isabel była jednocześnie szczęśliwa i
przerażona. Po części cieszyła się, że udało im się dotrzeć aż tutaj śladem
mężczyzny i jej serce wypełniała nadzieja. Musiał im pomóc, w końcu był jej to
winien… po tym, co było… Znali swoje tajemnice. Oboje doskonale wiedzieli, co
by było, gdyby wyszły na jaw, kulka w łeb, albo stos… Chociaż w jego przypadku,
to pierwsze najpewniej okazałoby się niewystarczające.
Noc była cicha i spokojna, słyszała
jedynie płytki, urywany oddech Cayo. Nie docierały do niej żadne odgłosy z
obory czy chlewni, co znaczyło, że zwierzęta były wystarczająco daleko. Całe
szczęście.
Kobieta podeszła do chłopca i dotknęła
jego czoła. Było rozpalone i wilgotne. Znów dręczy go gorączka, pomyślała.
Ujęła rąbek zniszczonej spódnicy i zaczęła wycierać pot skraplający się na jego
skroni. Bała się… o niego. Jacques był ich ostatnią deską ratunku, jeśli nie
udzieli im pomocy lub ta okaże się nieskuteczna, to nie będzie już nadziei… Po
brudnych lecz niezwykle gładkich policzkach kobiety popłynęły łzy.
Za kilka dni nastanie pełnia. Wiedziała o
tym bez patrzenia na księżyc. Krew, wypełniająca jej arterie, krążyła w rytmie
faz tego bezwarunkowego władcy nocy. Była boleśnie świadoma tego, że kolejna
przemiana jeszcze bardziej osłabi Cayo, a potrzebowała czasu, żeby jakoś
podejść Jacquesa, wytłumaczyć mu wszystko, przekonać jakoś…
Westchnęła głęboko i otarła mokre
policzki. Weź się w garść, powiedziała do siebie, nie możesz się tak rozklejać,
tylko obmyślić plan, jak przekonać Sedaine’a. Wszystko jest na dobrej drodze.
Udało jej się wkręcić do pracy w tym pięknym dworze. Zawsze przy organizowaniu
balów zatrudniano dodatkowe osoby do pomocy. Ponieważ Isabel było wszystko
jedno, co będzie musiała robić, gospodyni ją przyjęła w zamian za nocleg i wikt.
Bal będzie już niedługo, a on na pewno się na nim pojawi. Znała go na tyle, iż
miała pewność, że nie byłby sobą, gdyby dobrowolnie zrezygnował z takiej
imprezy towarzyskiej. Nawet, jeśli w tym czasie nie uda się z nim skontaktować,
to już jej głowa w tym, żeby tu zostać dłużej.
Spojrzała na jaśniejące oblicze księżyca
widoczne w okratowaniu okna. Czuła jego zew, rosnącą potrzebę poddania się jego
mocy. Powoli rozlewała się w niej dzika euforia, która wkrótce osiągnie swoje
apogeum i odsunie wszystkie troski na bok.