Ważne

Teksty zawarte na tym blogu (poza "Za serce chwyciły") są mojego autorstwa i jako takie okryte prawami autorskimi. Jakiekolwiek ich wykorzystywanie lub przetwarzanie bez zgody autora jest zabronione. Wszystkie obrazki zamieszczone na tym blogu wyszukuję w internecie. Nie jestem ich autorką, dokonuję jedynie pewnych modyfikacji w domowym zaciszu.

Postanowiłam zdjąć ze Zwierzeń "kłódkę" dla nieletnich, a posty z treściami przeznaczonymi dla osób pełnoletnich opatrzyłam oznaczeniem "+18". Tak więc ostrzegam, jeśli przy tytule posta zobaczysz "osiemnastkę", wchodzisz na własne ryzyko...

wtorek, 25 lutego 2014

Ewolucja

***


naiwni… myśląc, że życie jest bajką…  
naiwni… ufając sercu człowieka…       
       naiwni… wierząc, że szczęście swe znajdą…
naiwni… czekając na głos z daleka…    

      zmęczeni… codziennym rozczarowaniem…
 zmęczeni… kłamstwem i obłudą...        
     zmęczeni… samych siebie oszukiwaniem…
zmęczeni… przez życia drogę trudną…

 zwątpili… że coś się zmienić może…     
zwątpili… w racje i siły swoje…           
zwątpili… że czyjaś ręka pomoże…      
zwątpili… dzieląc duszę na dwoje…    

ulegli… słabości, bezczucia pokusie… 
ulegli… światom, starym i nowym…   
ulegli… wygodzie, lenistwu, nudzie… 
       ulegli… pustym rozkoszom niezdrowym…

  powstali… obserwując ludzi z oddali…
            powstali… bez złudzeń, z sercem jak granit…
         powstali… zostawiając wszystko, co znali… 
      powstali…  odrzucając miłości aksamit… 


wtorek, 18 lutego 2014

Zasłona czasu - Rozdział 3



     Jack kurczowo zaciskał palce na gałce manualnej skrzyni biegów. Ledwo się powstrzymał, żeby nie wysiąść i nie pobiec za kobietą. To nie mogło tak być. Jest blisko niego, a on nie robi nic, tylko patrzy… Obserwuje, jak jego szczęście go mija i znika w miejscu, gdzie większość mężczyzn czeka tylko, aż obdarzy któregoś z nich przychylnym spojrzeniem.

     Na samą myśl, że tak mogłoby być, zazgrzytał zębami.

- Uspokój się – wysyczał. – Człowieku, opanuj się, bo wszystko zepsujesz.

     Zamknął oczy i wziął kilka głębszych wdechów. Pomogło, co prawda, niewiele,  ale  natrętny  szum w uszach zaczął  ustępować. Musi  się  wziąć  w garść, bo ją spłoszy, wystraszy… Miał nadzieję, że nie przedobrzył.

     Manewr z kwiatami był mało oryginalny, ale uznał, że na początek taki klasyczny gest pasował. Kwiat ich połączył za pierwszym razem i był pewny, że teraz też tak będzie. No… w każdym bądź razie nie zaszkodzą. W końcu kobiety lubią być  obsypywane  kwieciem… Czyż  nie? Marie  dobrze się  wśród nich  czuła i miała niezwykłą słabość do herbacianej róży. Dlatego w każdym bukiecie kazał umieścić po jednej, aby podkreślić jej wyjątkowość.

     Zadzwoniła komórka. Zerknął na leżący na siedzeniu obok telefon, Sam. Nie był pewny, czy chce rozmawiać z przyjacielem. Czy miał mu do powiedzenia, coś, czego tamten już nie wiedział…?

     Po chwili wahania odebrał połączenie.



***      



- I jak? – Sam darował sobie wstęp i od razu przeszedł do rzeczy.

- Według planu. – Jack westchnął. – Przesyłkę dostarczono, teraz zostaje jedynie czekać na reakcję.

     Siedzieli w „Esspresso”, niewielkiej kawiarni w centrum.

- Widziałem ją dzisiaj – powiedział Daine, unikając wzroku przyjaciela.

- Kiedy? – Ten zdziwiony uniósł brwi.

- Na chwilę przed twoim telefonem.

- Gdzie byłeś? – Blondyn przyglądał mu się podejrzliwie.

- W samochodzie, niecałe sto metrów od tego baru. – Mówiąc to, Jack patrzył na blat.

- Stary…

- Wiem. – Machnął ręką. – Jestem żałosny, nie musisz mi tego mówić.

- Co tam robiłeś? – Sam z niepokojem obserwował mężczyznę, siedzącego naprzeciwko. Obawiał się, że przyjaciel przesadzi.

- Nie wiem. – Jack wzruszył ramionami. – Nawet nie liczyłem na to, że ją spotkam, po prostu musiałem tam pojechać.

- Widziała cię? – Gdyby tak się stało, to być może ich plan by poległ na samym początku.

- Nie. – Pokręcił głową. – Chociaż… - Podniósł wzrok na blondyna.

- Tak…?

- Przechodziła obok… Ona nawet porusza się jak Marie. – Nie potrafił ukryć swojego podekscytowania.

- Zbaczasz z tematu. – Sam nie mógł pozwolić, aby jego kompan zatracił  się w emocjach.

- Tak… już mówię. Przechodziła obok i w pewnym momencie spojrzała na mnie. – Sapnął. – Wiem, powinienem powiedzieć „na samochód”, ale miałem wrażenie, że poprzez te ciemne szyby zagląda do środka i widzi mnie… Mnie, Sam. To ona. – Z napięcia zacisnął szczęki. – Omal za nią nie pobiegłem. Nie umiem siedzieć bezczynnie i czekać. Wiesz, że nie należę do tych cierpliwych.

- Oj wiem. – Sam zaśmiał się i szturchnął przyjaciela dla rozluźnienia. – Poza tym nie siedzisz bezczynnie. Trzymasz się planu i lepiej niech tak zostanie.

- To trudniejsze niż myślałem. – Jack uspokoił się nieco. – Obawiam się, że następnym razem jak ją zobaczę, to się nie powstrzymam.

- Poradzisz sobie. – Pewność w  głosie  druha  dodała  mu sił. – Będę  z  tobą  i dziś i jutro. – Szelmowski uśmiech na chwilę zawitał na jego twarzy. – W razie czego siłą utrzymam cię na krześle.

- Dzięki. – Jack spojrzał na Sama spod przymrużonych powiek. – Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć.

- Zawsze do usług.

- Jeszcze jedna myśl mnie prześladuje.

- Co znowu? – Sam powoli zaczynał się irytować, z pewnością nie była mu dana anielska cierpliwość.

- Nie wiem, jak zareaguję, gdy zobaczę przy niej jakiegoś faceta. – Na samą myśl zazgrzytał zębami.

- Tamta kelnerka mówiła, że nie ma nikogo.

- Mogła nie wiedzieć…

- Jack… - Blondyn wyprostował się na siedzeniu. – Przestań wymyślać problemy. W razie czego będziemy improwizować.

     Przytaknął.

- Nie zawsze wychodziło nam to na dobre.

- Ale jakoś dawaliśmy radę. – Sam zaśmiał się na wspomnienie ich wspólnych ekscesów.

- Nie bez pomocy sił wyższych – zauważył Jack.

- Każdy walczy tym, co ma – bronił swego blondyn.

- Też racja – Daine zgodził się z przyjacielem.


czwartek, 13 lutego 2014

Życzenie

O miłości... na Walentynki...


     Kolejny rok minął… i kolejne naręcze kwiatów niosła przed sobą. Wielobarwne, upajające swym zapachem były tak wysokie, że nie widziała chodnika na dobre półtora metra przed sobą. Pozbawiona chociażby minimalnej widoczności musiała stawiać niepewne kroki na ślepo. Szła bardzo ostrożnie obawiając się powtórki z ubiegłej zimy. Nabawiła się wtedy kilku siniaków i zadrapań, zniszczyła prawie wszystkie bukiety, ale najgorszy był wstyd, gdy wyłożyła się jak długa tuż przed stopami nieznajomego.
     Na samo wspomnienie tamtego incydentu oblał ją rumieniec zażenowania. Mijała właśnie kiosk, przy którym to się wydarzyło. Zerknęła ukradkiem na szybę, za którą były wystawione czasopisma z takimi samymi jak co roku krzykliwymi nagłówkami: „14 Luty – Święto Zakochanych”, „Najlepszy prezent dla niego/niej na Walentynki”… i tym podobne.
     Odwróciła szybko wzrok od wystawy skupiając uwagę ponownie na swoich krokach. To przez własne roztargnienie i zagapienie na kolorową okładkę jej ostatnie imieniny były jeszcze bardziej żałosne niż zwykle. Moi rodzice byli albo okrutni albo niepoważni dając mi na imię Liliana, myślała. Nie dość, że urodziny i imieniny obchodziła tego samego dnia, to jeszcze wypadały 14 lutego. Oni sami zawsze uważali to za bardzo zabawne i… romantyczne… Być może było to romantyczne, ale dla tego, kto miał się z kim tym romantyzmem dzielić. Nie tak jak ona…
     Zacisnąwszy zęby potrząsnęła głową, żeby zrzucić z twarzy niesforne pasma włosów, którymi mroźny wiatr smagał ją po zaczerwienionych policzkach. Mogła założyć czapkę, wtedy rude kosmyki miałaby pod kontrolą, ale była wystarczająco zgrzana dźwigając przed sobą połowę zaopatrzenia niewielkiej kwiaciarni. Bardziej na pamięć niż rozpoznając okolicę skręciła w prawo i po kilku sekundach znalazła się pod zadaszonym wejściem do niewielkiego baru. Nie mając innej możliwości uderzyła z impetem biodrem w drzwi, które pod naciskiem ustąpiły otwierając się do środka.
     Gdy tylko przekroczyła próg, uderzył ją intensywny zapach drewna  cedrowego i tej słodko-alkoholowej mieszanki charakterystycznej dla dość często odwiedzanych aczkolwiek nie najnowszych lokali.
- Witaj, mała. – Z uśmiechem na ustach podszedł do niej siwiejący mężczyzna i uwolnił od ciężaru kwiatów.
- Cześć, wujku – odpowiedziała po czym cmoknęła go w policzek. – Dziękuję – dodała próbując rozluźnić zesztywniałe mięśnie rąk.
- Nie ma za co, kochanie. – Mrugnął do niej. – Dobrze się nimi zaopiekuję – obiecał, oddalając się w stronę pomieszczeń dla personelu.
- Wujku…? – chciała zapytać.
- Ten sam, co zwykle – krzyknął nawet się nie odwracając.
- Dzięki – zawołała za nim, po czym weszła do dość dużej, ale przytulnie urządzonej sali.
     Wzrokiem odnalazła ustawiony w zaułku niewielki okrągły stolik. Rozpięła płaszcz, przygładziła potargane włosy i wkroczyła do zalanego pomarańczowo-zielonym światłem pomieszczenia. Całe szczęście, że bar nie cieszył się zbyt dużą popularnością w takie dni jak dzisiaj. Dzięki temu bez skrępowania mogła przejść całą długość sali ku swojemu stałemu miejscu.
     Niedbale rzuciła odzienie na oparcie drewnianego krzesła, natomiast sama usiadła na drugim, identycznym. Jedna część wieczoru odbębniona, pomyślała gorzko i ciężko westchnęła. Zacisnęła mocno powieki próbując przełknąć ogarniający ją smutek. Gdy je otworzyła, skupiła wzrok na niewielkiej świeczce w kształcie serca. Zaśmiała się w duchu, dobrze, że był to jeden z niewielu walentynkowych akcentów  upiększających bar w tak „szczególnym” dniu.
     Rozejrzała się dookoła. Pomieszczenie było wypełnione kilkunastoma sześcio- i ośmioosobowymi stolikami. Jedynie pod ścianami, jak gdyby poupychane stały dwuosobowe, przedzielone ciemnymi przenośnymi przepierzeniami mającymi stwarzać imitację intymności. Te ażurowe trzyskrzydłowe parawany zostały ustawione specjalnie na dzisiaj, tak samo jak szkarłatne, płonące serca na każdym stoliku. Normalnie były to białe słojowe świece, umieszczone w przeźroczystych kloszach.
     W lokalu oprócz niej były jeszcze dwie niewielkie grupy, zajmujące miejsca po środku sali, oczywiście mieszane. Podwójne randki, albo zwykłe przyjacielskie wypady, gdyż to miejsce nie nadawało się na romantyczne spotkania. Nie było jeszcze dwudziestej pierwszej, wieczór dopiero się rozkręcał. Niedługo zaczną się schodzić wracające z kinowych seansów gromady roześmianych ludzi pragnących zaspokoić pragnienie po zbyt słonym popcornie. Na szczęście ona już wtedy będzie się powoli zbierała do domu.
     Zerknęła w lewo i zobaczyła uśmiechającego się do niej znad wypolerowanego kontuaru barmana. Pomachała mu ręką, na co on wskazał na dziewczynę palcem, dając jej do zrozumienia, że ma ją na oku. Pokręciła głową pozwalając, alby uśmiech zagościł na jej twarzy.
     Nie miała prawa narzekać, otaczali ją naprawdę mili ludzie. Obserwujący ją zza baru Witek,  łysiejący mężczyzna po czterdziestce dopilnuje, by nie smutniała na zbyt długo. Jednak za kilka godzin wróci do domu, do żony i dwójki dorastających córek, a ona… do czterech pustych ścian i miauczącej kulki futra, która będzie jej robiła wyrzuty za tak długie pozostawienie bez opieki.
     Był jeszcze wujek Andrzej, który właśnie szedł do niej niosąc szerokie cynowe wiadro wypełnione kwiatami. Postawił je na krześle obok, które przestawił tak, iż po przeciwnej stronie blatu widziała obfite kwiatostany.
     Oto i moja randka, pomyślała.
- Czy to naprawdę konieczne? – spytała z nadzieją w głosie. Najchętniej by je zostawiła na zapleczu.
- Jak najbardziej – odparł pewnym głosem. – To twoje kwiaty. Są piękne i powinnaś się nimi chwalić.
- Ale dzisiaj….
- Co… dzisiaj….? Dzień jak każdy – nie dał dziewczynie dokończyć zdania. – Żadne „niby-święto” wymyślone przez kwiaciarzy nie powinno odbierać radości celebrowania tego prawdziwego. – Uśmiechnął się ciepło.
- Masz rację – westchnęła. Wiedziała, że nie ma co dyskutować z tym upartym mężczyzną, który na równi z ojcem zmieniał jej pieluchy.
- Wszystkiego najlepszego! – zawołał podchodzący do nich Witek. Niósł niewielką tacę, na której stało ciastko tortowe z zapaloną jedną świeczką i Blue Curaçao.
- Ciszej… - ofuknęła go, rozglądając się wokół. Z ulgą spostrzegła, że i owszem kilka osób podniosło na nich wzrok, ale po chwili wrócili do przerwanej rozmowy.
- Nie marudź ponuraku i pomyśl życzenie. – Starszy mężczyzna zdjął talerzyk z deserem i czekał, aż dziewczyna zdmuchnie świeczkę.
     Liliana zamknęła oczy i pomyślała o męskich ramionach dających ciepło, zapewniających bezpieczeństwo. Wzięła głęboki wdech po czym zdmuchnęła niewielki drgający płomień.
- Zadowoleni…? – zapytała, spoglądając na nich z wyrzutem i biorąc od barmana drinka.
- Oczywiście – odpowiedzieli niemal równocześnie.
- Oh… wy… - mruknęła. Pokręciła głową i spokojniejszym głosem dodała. – Nie przejmujcie się mną i wracajcie do swoich obowiązków.
- Na razie, mała… - powiedział właściciel, całując ją w policzek.
- Daj znać, jak będziesz czegoś potrzebowała – szepnął konspiracyjnie Witek i oddalił się w ślad za swoim szefem.
- Jasne…. – Uśmiechnęła się z nadzieją, że teraz będzie miała chwilę spokoju.
     Uniosła kieliszek do ust i wzięła spory łyk. Piekące ciepło przyjemnie rozgrzało jej zmarznięte wargi, a po chwili poczuła, jak rozlewa się po jej organizmie. Tak, tylko tego potrzebowała, żadnych życzeń, litościwych spojrzeń. Wystarczała odrobina ulubionego alkoholu, który łagodził ból i pustkę… przynajmniej na chwilę… kilka godzin… jeden wieczór.
     Podniosła drinka w toaście skierowanym ku stojącym naprzeciwko kwiatom.
- Za Walentynki, moje drogie. Święto wymyślone przez tych, co chcą zarobić na marzeniach i naiwności innych. – Niemal połowę objętości upiła jednym haustem, po czym przymknęła powieki. Gdy otworzyła oczy, lśniły w nich łzy - wywołane pieczeniem w przełyku… oczywiście.
     Patrząc na puszące się płatki i dumnie sterczące łodygi, poczuła złość. Najchętniej zrzuciłaby ten gąszcz  na podłogę i odtańczyła na nim dziki taniec zniszczenia. To była bezlitosna ironia losu. Chyba żadna inna kobieta nie dostawała w tym dniu tylu kwiatów  co ona. Ale co z tego, skoro żaden z nich nie został podarowany we właściwej intencji. Symbolizowały różne rzeczy: przyjaźń, oddanie, zaufanie… lecz także i litość. Nikt z jej bliskich by się do tego nie przyznał, ale tak było. Litość – ponieważ nawet jeden płatek nie mówił „Kocham Cię”.
     Sama nie wiedziała dlaczego. Nie była pięknością, jednak szkaradą również nie można było jej nazwać. Obiektywnie mówiąc – na tyle na, ile to było możliwe – zaliczała się do tych przeciętnych. Nie raz widziała brzydszą od siebie dziewczynę, która odnajdywała cały świat w ramionach tego właściwego mężczyzny. Dlaczego nie ona..? W przyszłym roku stuknie jej trzydziestka, a ona do tej pory nie skrzyżowała swojego spojrzenia z drugim, obiecującym najsłodsze tajemnice jakie może dzielić mężczyzna z kobietą, które nadało by jej sercu rytm podobny do szalonego tętentu końskich kopyt. Jedyny raz, gdy czuła coś, co można było z tym porównać, był w zeszłym roku, gdy ze wstydem masowała zdarte kolano w obecności obcego mężczyzny, który zbierał rozsypane wokół morze kwiatów.
     Pragnęła tego uczucia,  marzyła o tym, tęskniła tak bardzo… Mimo iż nigdy go nie zaznała, wiedziała, że jest do tego zdolna, że jej życie osiągnie pełnię dopiero wtedy, gdy zaleje je słodka miłość przetykana jak złotą nitką, palącą namiętnością… Bo tak powinno być. Wielokrotnie zasypiając w zimnym łóżku odczuwała wszechogarniającą, druzgocącą potrzebę każdego skrawka swojego ciała, pragnienie ciepła, bliskości, swojej dłoni w większej, silniejszej…. zaborczego dotyku męskich ust na własnych.
     Przestań! Zbeształa się w myślach. Wiedziała, że wystarczyłaby chwila i znów zagalopowałaby się w swojej wyobraźni. Lecz tym razem nie była sama. Może później, gdy wypije drugiego albo trzeciego drinka… w swoim domu… pójdzie na całość… Oszuka swoje ciało stwarzając imitację miłości.
     Miłość. Czy poznała kiedyś jej smak? Tak… chyba…. Czy była prawdziwa…? Raczej nie.  Gdyby to było TO, trwałoby nadal. Czyż nie..? Uczucie szczęściem wypełniałoby jej żyły, a ona z pewnością nie siedziałaby tu dzisiaj sama…

poniedziałek, 10 lutego 2014

ziarenko piasku

Kiedyś przez myśl by mi nie przeszło, że będę próbowała tworzyć coś na podobieństwo poezji... Zaczęło się od sentymentalnych liryków wysyłanych mężowi  "na dobranoc", ale z czasem po głowie zaczęły mi krążyć nie tylko romantyczne mrzonki. W ten sposób powstały rymowanki o nieco ciemniejszym zabarwieniu emocjonalnym. Ziarenko piasku było takim pierwszym tworem (ale nie pierwszym umieszczonym na tej stronie)...

***


delikatnie stąpasz, nie chcąc budzić nikogo
unikasz światła, w tafli lustra odbicia swego
szukasz ucieczki, schronienia… azylu
tą samą drogą przeszło już tylu…
czy cel swój zdobyli…? Ukojenie w ciszy…
jak oni wołałaś… śniąc, że ktoś usłyszy…
teraz już milczysz, warg twych dźwięk żaden nie wzrusza
o ratunek woła jedynie łkająca dusza
w konflikcie nadziei i bezdennej rozpaczy
czy to wszystko wokół jeszcze cokolwiek znaczy…?
czy na pustyni ziarnko maleńkie piasku się liczy…?
może bliźniacze obok zobaczy, że ktoś krzyczy…
w twoim oblicze odnajdzie swoje
sprawi, że serca otworzysz podwoje
ogrzeje myśli, tęsknotę twą swoją ugasi
wypowie słowa ciche jak szum skrzydeł ptasich
za którymi płakałaś, o których śniłaś
w których sens i siłę… tak naprawdę… nigdy nie zwątpiłaś…